Szklane imperium

Объем: 170 бумажных стр.

Формат: epub, fb2, pdfRead, mobi

Подробнее

Przedmowa

Czy miliarder jest szczęśliwy? Czy prezydentowi żyje się łatwo? I skąd tak naprawdę biorą się nasze uprzedzenia do innych ludzi?

Drogi czytelniku niech te trzy pytania będę punktem wyjściowym przy czytaniu mojej debiutanckiej powieści. Jednak zanim zaczniesz ją czytać, aby nie zostać źle zrozumianym chcę byś poświęcił jeszcze kilka chwil na dokończenie tego wstępu.

Dobra książka to taka która przekazuje poprawne wartości życiowe i jednocześnie czyta się lekko. Niemożliwe. Może jednak?

W niniejszej książka zawiera wątki jakie możemy zobaczyć w wielu książkach i filmach. Miłość spełniona i nie spełniona. Pieniądze i władza. Dobro i zło. By nie zanudzić wszystkich kolejną rzewną historyjką, nadałem tej powieści nieco kontrowersji, przekładając baśniową historią na współczesny grunt. Są wymienione państwa i miejsca, które w każdej chwili możemy odwiedzić. Wiele postaci jest wzorowanych na osobach żyjący współcześnie.

Nie chcę jednak, by ta powieść byłą traktowana jako manifest polityczny i źródło ideologiczne. Jest to ocena świat w którym żyją i prób zmienienia go na lepsze. Jednak jak każda powieść musi być ona wyjaskrawiona. O wojnie i podbojach lepiej się czyta niż o rozmowach i kompromisach. Charyzmatyczne postacie lepiej się zapamiętuje niż zawiłe meandry ludzkiej psychiki. Dynamiczna i prosta akcja lepiej wpada w oko niż długie i zawiłe wywody filozoficzne.

Tak, więc życzą Ci drogi czytelniku udanej lektury. Mam nadzieję, ze wyciągniesz z niej poprawne wnioski i po przeczytaniu tej książki inaczej spojrzysz na miliardera, a gdy spotkasz obcokrajowca nie ominiesz go łukiem lecz podasz mu dłoń. Jeżeli jednak kogoś uraziła ta powieść, pragną go w tym miejscu przeprosić i jeszcze raz zaznaczyć, że jest to przejaskrawiona fantastyczna historia z ukrytym drugim dnem, która ma pojednać, a nie podzielić ludzi.


Powieść dedykuję

Natalie Portman

,,Choć nieraz mówię o durnej Polsce

wymyślam na Polskę i Polaków,

to przecież tylko Polsce służę.”

Józef Piłsudski

Prolog

Po okrucieństwie pierwszej połowy XX wieku i sukcesie technologicznym drugiej połowy, w wiek XXI ludzie wchodzili z nadzieją na lepsze czasy. Zaczęli się jednoczyć. Zanikały podziały. Jednak ich utopijny sen pękł jak bańka mydlana. Terroryzm, nowe wojny, dyktatorzy. Wszystko to przyczyniło się do tego, że niszczącą idę równości i braku podziałów, zaczęła zastępować równie niszczycielska idea nienawiści i nacjonalizmu. Po 90 latach od zniszczenia fanatyzmu prawicowych radykalistów, w Europie złowieszcza ideologia znów pukała do jej drzwi, a ludzie pospieszyli jej otworzyć.

Tymczasem Polska, która przygotowywała się na świętowanie 35 rocznicy wyzwolenia spod okupacji Związku Radzieckiego, znów stanęła na krawędzi.

Ze wschodu zagrażała jej imperialistyczna polityka Federacji Rosyjskiej, zaś z zachodu kleszcze zaciskał coraz większy nacjonalizm Europy zachodniej. Ludzie, którzy kiedyś żyli spokojnie teraz bali się o swoje życie. Do Polski i innych krajów Europy środkowo wschodniej ściągało coraz więcej osób prześladowanych w innych krajach. Jednak i w Rzeczpospolitej kiełkowało ziarno nacjonalizmu. Partia,,Wola Polska” skupiała wszystkie grupy nacjonalistyczne, cieszyła się coraz większym poparciem. Opozycja nie umiała przeciwstawić się w sprawny sposób coraz większemu fanatyzmowi. Niektórzy obywatele zrozumieli, że albo uciekną z własnej Ojczyzny, albo się przeciwstawią. Tymczasem nacjonaliści świętowali sukces jakim było wygranie przez ich kandydata wyborów prezydenckich. Teraz nadszedł czas kiedy rozstrzygnie się przyszłość Polski i Świata…

Wszystko na jedną kartę

22 maja 2023 roku


Wschodziło właśnie poranne słońce, gdy pułkownik wyglądał przez okno. Pomarańczowe światło zalewało plac na którym żołnierze ustawieni w szeregu czekali na przyjazd ciężarówek. Pułkownik popatrzył się teraz na szybę w której widniało jego odbicie. Był to 23 letni mężczyzna, średniego wzrostu i szczupły. Miał niebieskie oczy i średniej długości włosy w kolorze ciemny blond. Jego twarz rzadko wyrażała jakiś emocje, a tym bardziej pozytywne. Jego wzrok padł na pagony jego munduru, a później na tabliczkę z imieniem płk. Jozue Portman.

— Tak — pomyślał — tylko to nazwisko wskazywało na to, że pochodzi z żydowskiej rodzinny. Ochrzcił się w wieku 12 lat, mimo to nigdy nie porzucił swojej rodzinnej kultury. Nawet w tym zakresie był dziwny. Człowiek dwóch państw i dwóch religii.

Jeszcze raz spojrzał na żołnierzy. — Żeby tylko się udało — powiedział do siebie — żeby się udało. Inaczej wszyscy jesteśmy straceni.

Nigdy nie poczuł, jak to sam ujmował, smaku żołnierskiego życia. Jego szybki awans poskutkował tym, że na linii frontu był zaledwie dwa razy. Zawdzięczał to swojej wrodzonej umiejętności myślenia strategicznego oraz dowodzenia. Gdy zaczął wykazywać się w sztabie szybko go wyszkolono i awansowano.

Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju weszła adiutanka pułkownika. Sierżant Sophie Rimiet była 27 letnią kobietą, około 165 centymetrów wzrostu, brązowych oczach i włosach. Została wybrana osobiście przez pułkownika, po tym jak ostatniego zwolnił za niedopełnienie obowiązków, polegające na przedstawieniu złej dokumentacji.

— Generał czeka na Pana w hangarze.

— Dziękuję. Zaraz tam przyjdę.

Adiutanka zasalutowała po czym wyszła. Pułkownik zabrał z biurka broń, rogatywkę i również wyszedł. Generał Zygmunt Koraczyn był starym polskim oficerem i protektorem pułkownika. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Miał siwe włosy i duży wąs. Różnili się we wszystkim poza idą zmiany ustrojowych w Polsce. Starszy oficer był zawsze radosny, optymistyczny i traktował wszystkich na równi co stało w zupełnej opozycji do poglądów Jozuego.

Gdy wszedł do hangaru zobaczył generała jak żartował z kilkoma podoficerami.

— O jesteście pułkowniku! Wszystko gotowe? — zapytał generał pułkownika, gdy ten salutował.

— Tak jest panie generale. Czekamy tylko na sygnał z parlamentu. — odpowiedział Portman.

— Doskonale. — Generał spoważniał i wysłał na plac towarzyszących mu żołnierzy.

— Wiecie Jozue — powiedział Koraczyn — że to co planujemy to zamach stanu i jak się nam nie uda to koniec.

— Tak generale. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale teraz już nie ma odwrotu.

— W takim razie dobrze.

Podeszli do zebranych na placu żołnierz.

— Spocznij — powiedział generał gdy zobaczył, że zebrani salutują.

Wszyscy patrzyli na starego oficera, który o czymś myśląc parzył w dal. Za nim stał pułkownik, który wzrokiem poganiał swego mentora. Ten zobaczywszy jego spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie po czy powiedział:

— W im to powiedzcie. Ja jestem tylko marionetką w rękach historii.

Pułkownik przytaknął. Generał przepuścił go do żołnierzy, którzy teraz oczekiwali na słowa pułkownika:

— Kocham naszą ojczyznę — zaczął — i nie godzę się z tym, że niszczą ją moi rodacy. Zbyt długo czekaliśmy na to, aby uczynić nasze państwo silnym i potężnym. Zbyt wielu ludzi cierpiało i umierało w skutek źle działającego systemu. Teraz przyszedł czas na zmianę. Nie ważne czy nam się to uda, czy nie uda. Nasz kraj doświadczył już raz zbrojnego przewrotu i trzeba przyznać, iż wyszło mu to na dobre. Jeżeli ktoś chce się wycofać to tylko teraz!

Nikt się nawet nie poruszył, więc pułkownik kontynuował:

— Dobrze. Niech, więc się stanie. Rozkazuję aresztować członków zgromadzenia narodowego za zdradę Rzeczpospolitej Polskiej i postawienie ich przed trybunałem stanu.

— Tak jest — chórem odpowiedzieli żołnierze, po czym wsiedlina ciężarówki i całą kolumną ruszyli w stroną parlamentu.


Przed południem w sali sejmowej zebrało się zgromadzenie narodowe. Wszyscy parlamentarzyści mieli wysłuchać przemówienia nowo wybranego prezydenta RP Wiesława Wisłowskiego. Jego wybór odbył się w cieniu wielu skandali i słabnącej pozycji państwa. Nowy wybór również był przez wielu krytykowany ze względu na skrajnie poglądy nowego prezydenta i jego partii. Dodatkowo cały czas wzrastało zagrożenie atakiem ze strony Rosji, która po zajęciu Łotwy i Estonii, szykowała się na wojnę totalną z zachodem. Gdy wszyscy już usiedli na mównicę wszedł Wisłowski i rozpoczął swoje flegmatyczne przemówienie.

W tym samym czasie z każdej strony pod kompleks sejmowy podjechały ciężarówki z żołnierzami. Przed głównym wejściem zaparkował samochód z którego wysiadł Koraczyn i Portman. Wszyscy rozpoczęli wdrażanie planu. Ludzie generała rozpoczęli rozbrajanie Straży Marszałkowskiej i agentów BOR-u. Z szokowani i zaskoczeni funkcjonariusze nie stawiali większego oporu. Wobec przeważającej siły agresorów i przedstawianiu pisemnych nakazów aresztowań posłów nie mieli szans.

Podczas gdy żołnierze opanowywali budynki parlamentu, dwaj oficerowie wraz z podległym oddziałem ruszyli w kierunku sali plenarnej. Na korytarzu napotkali pierwszą przeszkodę. Poinformowana Straż Marszałkowska ustawiła prowizoryczne barykady. Na widok żołnierzy podnieśli broń.

Oddział zatrzymał się i odpowiedział tym samym. Pułkownik krzyknął:

— Rzucić broń.

Strażnicy nie zareagowali.

— Chłopaki nie wygłupiajcie się. Rzucie broń. — powtórzył tym razem spokojnie.

Ochrona powoli zaczęła składać broń na ziemi. Żołnierze generała opuścili karabiny. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Nikt nie miał ochoty strzelać do swoich, szczególnie gdy wiedzieli, że obie strony wykonują rozkazy.

— Odprowadźcie ich — polecił generał kilku żołnierzom. — Reszta za mną.

Dalej nie natrafili już na żaden opór. Podczas gdy przemówienie trwało, ciszę przerywały lekkie szmery.

Część zgromadzonych osób słyszała dziwne stuki i hałasy za drzwiami co ich niepokoiło. Prezydent dalej prowadził swoje rozważania:

— …w tym celu musimy kierować się własnym rozsądkiem i zdawać sobie sprawę z odpowie…

W tym momencie na salę weszli żołnierze. Niemal wszyscy zebrani poderwali się z miejsc, jednak zaraz szybko usiedli widząc wycelowane w nich lufy karabinów. Kilku bardziej opornych zostało odepchniętych kolbami. Pułkownik wskazał na prezydenta i powiedział:

— Aresztować go.

Dwaj żołnierze wzięli Wisłowskiego za ramiona i odprowadzili do ławy. Pozostali albo pilnowali posłów, albo zabierali ich telefony. Pułkownik wszedł na mównicę.

— Dekretem podjętym przez Tymczasowy Rząd Republik Polskiej i podpisanym przez jej przywódcę generała Korczyna, podaje się przed trybunał stanu dotychczasowy rząd i zgromadzenie narodowe Rzeczpospolitej Polskiej, za zdradę oraz szkodzenie interesom i obywatelom Państwa Polskiego.

Ta wypowiedz wywołała szok i niedowierzanie. Posłowie zaczęli krzyczeć i przepychać się z żołnierzami. Niektórzy wpadli w panikę, a kilku po prostu zemdlało. W tym momencie usłyszano strzał. To generał wystrzelił z pistoletu w powietrze. Na sali zapanowała cisza.

— Odprowadzić ich do tymczasowych więzień — nakazał generał.

Wszyscy potulnie udali się pod eskortą żołnierzy w wyznaczonym kierunku. Kilku agresywnych osób skuto kajdankami, a omdlałym udzielono pierwszej pomocy.


Następnie generał spotkał się z innymi oficerami. Nakazano wysłać zawiadomienie do wszystkich baz wojskowych w kraju, aby natychmiast rozpoczęły przejmowanie tymczasowej władzy nad większymi miastami. Rozesłano też komunikaty do pozostałych służb.

Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Tak nagła zmiana nie może udać się całkowite. Niektóre służby uznały zwierzchność aresztowanego rządu. Do opinii publicznej dopiero pod wieczór dotarło co się stało i jak można przypuszczać wywołało panikę. Na ulicach pojawili się demonstranci popierający prezydenta lub spiskowców. Ci drudzy szczególnie głośno skandowali nazwisko młodego pułkownika. Jozue był już wcześniej znany w dość wąskich kręgach, jednak na tyle by zebrać spore grono zwolenników.

Pod wieczór do generała i pułkownika przyszli żołnierz, których zadaniem był przeszukanie biur rządowych. Obaj przejrzeli dokumenty i ze zdziwieniem otworzyli oczy. Znajdowały się tam plany wprowadzenia jednopartyjnego systemu w państwie.,,Wolna Polska”. Tak nazywała się partia z której wywodził się prezydent i rząd, planowała przejąć niepodzielną władzę. W dokumentach było opisane wszystko po kolei. Wdrożenie tych planów kosztowało by wielu co najmniej wygnanie z kraju. Na jednej z kartek widniało nazwisko pułkownika.

Opisano go jako,,zdradziecki i szkodliwy element, który zależy usunąć”. Wszyscy zdawali sobie sprawę z nacjonalistycznego poglądu Wisłowskiego, ale te dokument przekraczały ludzkie pojęcie. Gdyby Koraczyn przełożył zamach stanu o miesiąc, nie zdążył by przeprowadzić akcji i skazał by kraj na pogrążenie się w chaosie zła.

W ciągu najbliższych dni za sprawą sprawnych działań sprawa w kraju zacznie się stabilizować. Problemy będę się za to mnożyć na arenie międzynarodowej.

Trudy teraźniejszości i demony przeszłości

29 października 2024 roku


Od pamiętnego dnia minął już ponad rok i życie zwykłych ludzi poprawiało się wolniej niż zakładano, ale wszystko szło ku dobremu.

Grupa ludzi niezadowolonych stanowili przedstawiciele o skrajnych poglądach. W państwie wprowadzono system semiprezydencki na czele z prezydentem Koraczynem. Zawieszono działalność wielu partii politycznych, a część z nich rozwiązano. Przygotowane wcześniej reformy musiały ulec korekcie. Okazało się bowiem, że gospodarka państwa jest w gorszym stanie niż oficjalnie podawano do wiadomości. Bez poprawek wprowadzono tylko nową konstytucję. Czas naglił jednak nieubłaganie.

Dla nowych władz jednym z priorytetów było przeniesienie stolicy państwa z Warszawy do Opola.

Również sprawy polityki zagranicznej stały się zawiłe. Polskę wykluczono z Unii Europejskiej, jej działalność w NATO została zawieszona, a stacjonujący w niej żołnierze obcych państw zostali natychmiast ewakuowani. Na granicy znów wprowadzono kontrolę co sąsiednie państwa, pomimo zapewnień nowych władz, odebrały jako chęć rozpoczęcia wojny.


Republika Polska stawała się potężnym i wpływowym państwem. Nowe sojusze zawarte w miejsce większości starych stawały się coraz bardziej korzystniejsze. Pomimo politycznej izolacji zwykli ludzie zaczęli wracać, a nawet na stałe osiedlać się w nowej krainie dobrobytu. Chętnie ich tu przyjmowano. Sympatiom obdarzano nawet osobę prezydenta, który jak się okazało nie miał takiej silnej władzy jak się można było spodziewać. W jego cieniu wyrastał jego następca. Młody oficer, który był współtwórcą przewrotu.


Generał Portman siedział w ten pochmurny dzień w swoim gabinecie przy biurku. To on był inicjatorem przeniesienia stolicy do Opola, a teraz sprawował nadzór nad jego budową. Przeglądał właśnie dokumenty dotyczące planu rozwoju państwa.

— Dobrze. Dobrze. — złożył podpis i wziął do ręki następny dokument. — Dobrze. Tu trzeba poprawić.

Rozległo się pukanie do drzwi.

— Wejść. — powiedział generał.

W drzwiach pojawił się młody szeregowy.

— Przyszedł sierżant Królikowski. Chce się z Panem widzieć.

— Proszę go wpuścić. Był umówiony.

Szeregowy otworzył drzwi i wpuścił sierżanta po czym sam wyszedł.

— Cześć Jozue. Dawno się nie widzieliśmy. — z uśmiechem powiedział Królikowski.

— Cześć Marcin. Siadaj.- powiedział generał. — Co tam u Ciebie?

— Dobrze.

— Widzę, że zmieniłeś trochę swoje plany ze szkoły. Dostałeś się do Wojskowych Zakładów Chemicznych. Awansowałeś na sierżanta. I stałeś się nieco bardziej powściągliwy w wyrażaniu swoich poglądów.

— Prześwietliłeś mnie?

— Dobrze wiesz jaki mam charakter.

— Tak to widać. Jesteś tu gdzie mówiliśmy, że będziesz. Kiedy się ostatnio spotkaliśmy byłeś świeżo po awansie na pułkownika. A teraz proszę. Trzęsiesz całym państwem. — zaśmiał się Marcin.

— Lepiej mów co u Ciebie?

— Chyba wszystko wiesz. Służę w Opolu cały czas. Poznałem kogoś. Liczę, że będzie to coś poważnego.

— To moje gratulacje. Bardzo się z tego powodu cieszę. U mnie w tym temacie bez zmian. Ale nie zawracajmy sobie tym głowy. Przyszedłem tak, żeby spotkać się z przyjacielem. Byłeś nie uchwytny przez ostanie lata…

Rozmowa toczyła się kilka godzin. Przyjaciele mieli dużo do omówienia po wielu latach. Mówił głównie Królikowski. Jozue nawet już przy nim ważył słowa. Był powściągliwy w tym co mówił i używał raczej ogólników.

Rozmowa trwała w najlepsze gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.

W drzwiach pojawiła się adiutnka generała i mężczyzna w średnim wieku. Był ubrany w ciemny golf i jasny garnitur.

— Generale, Pan Mark Graham do pana. — powiedziała Rimet.

— A tak, oczywiście. — powiedział Jozue i zwrócił się do nowo przybyłego. — Cześć. Mark.

— Witam, panie Portman. — powiedział mężczyzna — Chciałem się z panem zobaczyć przed jutrzejszym przedstawieniem.

Generał przytakną i wyraził wdzięczność za przybycie.

Wyjaśnił Marcinowi, że Graham jest dyrektorem Metropolitan Opera w Nowym Jorku i przyjechał do Opola na otwarcie Nowego Teatru Narodowego. Jego zespół baletowy miał wystawić jutrzejszego wieczoru,,Jezioro Łabędzie”.

— Widzisz Marcin. Amerykański rząd nie popiera naszych działań, ale przynajmniej nam nie przeszkadza. Wie, że lepiej mieć teraz Polskę za przyjaciela niż wroga.

Tymi słowami zakończyło się spotkanie przyjaciół. Generał po rozmowie ze swoim amerykańskim gościem, udał się do domu by przygotować się na jutrzejszy wieczór.


Nazajutrz około godziny 17.00. z domu generała wyjechała limuzyna w której siedział generał. Jozue już przed przewrotem posiadał znaczny majątek. Był znanym poetą, filantropem i krytykiem filmowym. Posiadał też początkującą fabrykę zbrojeniową. Po przewrocie stała się ona kurą znoszącą złotą jaja. Po pół cenie dozbrajała Polską armię, a zastosowanie nowatorskich technologii, przynosiło jej zyski za granicą. Portman zrzekł się rządowej pensji na rzecz pomocy najuboższym obywatelom nowej stolicy.

— Pojedź okrężną drogą, chcę jeszcze zobaczyć co dzieje się w centrum. — Powiedział generał do kierowcy.

Mężczyzna wykonał polecenie oficera. Dom generała mieścił się daleko na peryferiach za dzielnicą rządową zbudowaną od podstaw na terenach dzielnic Groszowice, Grotowice i Malina jak i pobliskich wsiach w stronę południowo-wschodnią, dlatego przyjazd do starego miasta zajmował co najmniej pół godziny.

Generał milcząc patrzył przez okno. Wspominał dawne dzieje tej części miasta. Stare domy i zakłady przemysłowe, ustąpiły miejsca biurowcom i centrom handlowym. Ta niegdyś spokojna dzielnica teraz tętniła życiem. Jedyną pozostałością był stary cmentarz żydowski, którego nie pozwolił zlikwidować oraz kościół dawnej Nowej Wsi Królewskie. Znajdowali się na ulicy Struga i już mieli wjeżdżać na wiadukt kolejowy. Jozue obrócił gwałtownie głowę w prawą stroną. Zobaczył budynek szkoły. Szkoły do której dawno temu sam chodził. Miał z tyle dobrych wspomnień. Lecz jedno złe przeważało je wszystkie. Jego skamieniałe serce do teraz cierpiało gdy o niej myślał… Później samochód skręcił w lewo z ulicy Raymonta, w kierunku placu Daszyńskiego. Następnie przez ulicę Krakowską i Pistowską udał się w stronę teatru. Gdy Jozue miał czas nie korzystał z drogi łączącej dzielnicę rządową z koszarami i Głównym dowództwem, tylko właśnie tymi uliczkami przejeżdżał przez Stare Miasto, a następnie dzielnicę Zaodrze na zachód do pracy.


W nowym Teatrze Narodowym zebrało się już większość gości. Była to jedna z nielicznych budowli umieszczona w starej części Opola. Zastąpiła teatr im. Jana Kochanowskiego i okoliczne budynki. Był to budynek olbrzymi, zbudowany z największym rozmachem. Miał podobnie jak pozostałe nowo wznoszone działa architektoniczne być monumentalny, a jednocześnie współgrać z istniejącymi zabytkami.

Przed głównym wejściem czekał tłum fotoreporterów. Gdy generał wysiadł z samochodu zalała go fala światła. Dziennikarze próbowali się przepchać w stronę Jozuego i zachęcali go by podszedł do nich. Czerwony dywan był dość szeroki. Dodatkowo odgrodzony był gęstym kordonem policji i żandarmerii. Co utrudniało pracę reporterów i fotografów.

Generał wszedł do środka. Poprowadzono go do holu przed wejściem na główną widownię. Olbrzymia dwupoziomowa sala zbudowana z marmurów oraz ozdobiona złotem i dziełami sztuki. Wypełniał ją tłum ludzi. Wszyscy witali się z młodym oficerem. Nawiązywali z nim krótsze i dłuższe rozmowy. Jozue udał się na taras, obok bocznych schodów. Było to miejsce idealne dla niego. Osłonięte z dwóch stron i na uboczu, z którego było widać znakomitą większość sali. Zawsze na masowych imprezach szukał takich miejsc.

— Cześć Jozue. Czy powinnam powiedzieć: dobry wieczór, Panie generale? — usłyszał z boku Portman znajomy kobiecy głos.

Odwrócił się powoli. Nie słyszał tego głosu już dawno. Zbyt dawno. Przed nim stała młoda kobieta, nieco niższa od niego. Miała brązowe włosy i ciemne oczy. Ubrana była w czarną wieczorową suknię. Generał odwzajemnił jej uśmiech i powiedział:

— Wystarczy cześć Jozue. Miło Cię widzieć. Nie spodziewałem się, że się tu spotkamy.

— Ja nie mogę powiedzieć tego samego. Byłam pewna, że tu będziesz.

— Co tu robisz? Zakładam, że nie przyszłaś na balet z własnej woli. — spytał generał próbując zachować miły wraz twarzy.

— Faktycznie jestem tu służbowo. — odpowiedziała kobieta — Zaproszono wszystkich senatorów, więc jestem.

— A faktycznie. Obiło mi się o uszy. O ile pamiętam startowałaś z list centrowej partii,,Jedność kraju”?

— Dokładnie.

Znajomi zaczęli rozmowę i przechadzkę po tarasie. Tą młodą kobietą była Kinga Puchnikow. Koleżanka z klasy generała, kiedy ten chodził do szkoły. Była to też jego wielka niespełniona miłość. Jozue nie dawał po sobie poznać, że po mimo upływu lat jego uczucie nie wygasło. Ponieważ, balkon był zapełniony, a oboje chcieli w spokoju kontynuować rozmowę, udali się na balkon przeznaczony dla ochrony. Tam generał wyprosił znajdujących się na nim żołnierzy.

— Tak dużo rzeczy zmieniło się od naszego ostatniego spotkania. — powiedziała senator.

— Niektóre rzeczy się zmieniają, a inne wciąż trwają w swej niezmienności. — podsumował Jozue.

Rozmowa trwała dalej. Tym razem to generał musiał ważyć słowa by nie powiedzieć za dużo. Zwłaszcza gdy dowiedział się, że jego ukochana ma narzeczonego. Ogarniał go smutek i gniew. Ten smutek i gniew, które kiedyś nie pozwalały mu zasnąć.

— Ostatnio widzieliśmy się na spotkaniu klasowym. Pamiętasz?

— Tak. Już jako pułkownik specjalnie jechałem z Warszawy.

Zaczęto wzywać gości na salę. W głównym holu zatrzymali się.

— Może się kiedyś spotkamy. Już po przyjacielsku. — zapytała na koniec kobieta.

— Po przyjacielsku może być ciężko. — odpowiedział ciężko generał.

— Dlaczego? — zapytała, tym razem zdziwiona.

— Pamiętasz co Ci dzisiaj mówiłem. Niektóre rzeczy się zmieniają, a inne nie. Mój stosunek względem Ciebie należy do tych drugich.

Senator bardzo spoważniała. Oboje patrzyli teraz na siebie i oboje wiedzieli co myśli to drugie.

— Możemy być, albo kolegami z klasy, albo kimś znacznie więcej dla siebie. — kontynuował rozmowę generał. — Z mojej strony nie ma opcji pośredniej.

— Mówiliśmy o tym tyle razy. Naprawdę dalej jest tak samo.

— Jak widać tak. A z tego co dzisiaj usłyszałem, pozostaje nam koleżeństwo.

— Wychodzi na to, że tak. Dobranoc, Panie generale. — odpowiedziała kobieta. Jej głos był pełen rozczarowania i smutku.

— Dobranoc Pani senator. Miłego spektaklu. — powiedział Jozue zachowując kamienną twarz.

Następnie ukłonił się i ruszył w kierunku loży prezydenckiej. Umieszczona była ona naprzeciw sceny i była znacznie większa niż te po bokach. Wszystkie miejsca na dole i loże już były wypełnione po brzegi.

— Cześć Jozue. — powiedział Koraczyn, widząc przybyłego gościa.

— Witam, Panie prezydencie. — odpowiedział oficer.

Następnie przywitał się z rodziną generała i kilkoma innymi gośćmi. Zgasły światła. Orkiestra zaczęła grać, a kurtyna rozsunęła się.

W czasie przerwy wymieniano opinie. Bardzo liczono się z opinią generała, który jednak z wiadomych przyczyn był nieobecny. Jednak szczerze i z namysłem odpowiadał, ze na razie występ spełnia jego oczekiwania. Tą samą opinią potwierdził po zakończeniu przedstawienia. Później goście udali się do sali balowej, gdzie mogli raczyć się poczęstunkiem i konwersacją, również z artystami, których oglądano na scenie. Jozue trzymał się na uboczu. Przez jego stolik przewijała się masa gości. Pytano go o politykę, kulturę, wojskowość i różne inne sprawy. On odpowiadał jak zwykle w spokojny i przemyślany sposób. Wiedział, że życie jest jak teatr, świat jak scena, a on jest jak pozostali aktorem. Jedynie raz wstał by osobiście pogratulować tancerzom doskonałej interpretacji i wykonania wybitnego działa.


Nazajutrz życie stolicy powoli wracało do normy i rutyny codzienności. Z tygodnia na tydzień świat przyzwyczajał się do nowej Polski i nowych ustawień na politycznej szachownicy. Młodą Republikę zaczęły gnębić choroby wieku dziecięcego. Pomimo wzrostu zadowolenia ogółu obywateli, coraz wyraźniej zakreślali się wrogowie systemu. Nie mając możności demokratycznego wpłynięcia na władzę, przeciwnicy rządu wychodzili na ulicę. Oczywiście gdy temperatura wzrastała, natychmiast reagowano. Rozpędzano demonstrujących, przeprowadzano aresztowania.

Nie zabraniano im jedynie mówić. Generał uznał, że słowa nie szkodzą jeżeli są tylko słowami. Słowa miały coraz większe znaczenie gdyż powoli zbliżała się data następnych wyborów. Choć nowa konstytucja dawała możliwość przeprowadzenia głosowania, uzależniała ona jednak tą decyzję od stanowiska parlamentu.

W wyznaczonym dniu na sali sejmowej zebrali się wszyscy posłowie, prezydent i dowództwo wojskowe. Obrady odbywały się za zamkniętymi drzwiami co jeszcze bardziej potęgowało napięcie. Ludzie zbierali się na ulicach. Z niecierpliwością czekali na decyzję. Około godziny 21 na mównicę przed gmachem parlamentu wystąpił marszałek sejmu. Powitano go owacjami. Gdy tłum zamilkł marszałek powiedział:

— W dniu 14 lutego 2025 roku, Zgromadzenie Narodowe zniosło większością głosów obie izby parlamentu oraz powołując do życia Radę Senatu i Radę Gubernatorów. Zachowuje się Radę Ministrów i urząd Prezydenta Polski. Senatorów mianuje prezydent, zaś gubernatorów wybierają obywatele danego sektora. Ministrów mianuje premier, a jego prezydent. Z dniem dzisiejszym premierem zostaje generał Wojska Polskiego Jozue Portman, zaś prezydentem Kazimierz Koraczyn. Skład nowych władz zostanie przedstawiony w przeciągu dwóch tygodni.

Tymi słowami polityk zakończył przemówienie. Nastała cisza, którą jednak przerywały coraz to głośniejsze rozmowy.

W nocy wybuchły zamieszki. Przeciwnicy władzy, głównie skrajna prawica, rozpoczęli masowe protesty. Na ulicach słyszano takie hasła jak:,,Precz z Sanacją”,, , Ten kraj jest dla Polaków” i,,Masoneria won”.

Główne gromy posypały się na mniejszości narodowe i samego generała. Jozoe chcąc załagodzić sytuację zaproponował w publicznym przemówieniu dialog, co jeszcze bardziej rozwścieczyło tłum. Kryzys miał miejsce trzy dni po wspomnianym wystąpieniu. W większych miastach dochodziło do regularnych walk ulicznych pomiędzy buntownikami, a policją i wojskiem. Kontr manifestację rozpoczęli również zwolennicy prezydenta. Najgorzej było jednak w Warszawie. To tu prawicowcy opanowali jedną z dzielnic. Tu też miało miejsce krwawe starcia obywateli z dwóch stron barykady. Kilka osób zginęło, a wielu zostało rannych. W nocy nastało apogeum konfliktu. Przeciwnicy rządu próbowali wedrzeć się do szpitala wojewódzkiego, gdyż uważali, że skrył się tam nowy mazowiecki gubernator. Wezwano dodatkowe oddziały wsparcia, próbowano nawiązać dialog. Bez skutecznie. Tłum napierał.

W sztabie antykryzysowym powołanym w Opolu, informacja ta doszła z opóźnieniem. W całym państwie uporano już z protestami, więc powoli kończono działalność sztabu. Do pomieszczenia wszedł żołnierz:

— Panie pułkowniku. W Warszawie protestujący chcą przypuścić szturm na szpital. Czekają tam na rozkazy.

Starszy żołnierz spojrzał na podwładnego. Nakazał połączenie go z miastem. Gdy rozeznał się w sytuacji ogłosił czerwony alarm.

Po półgodzinie, gdy gorączkowo próbowano załagodzić sytuację do dowództwa przyjechał generał Portman.

— Jaka sytuacja pułkowniku? — zapytał.

— Rozpoczęliśmy ewakuację szpitala, ale protestujący to utrudniają.

— Na miejscu jest policja i wojsko. Na razie odpierają ataki. — odpowiedział oficer.

— Jak oceniacie zagrożenie dla pacjentów i personelu? — powiedział generał siadając.

— Bardzo duże. Tłum jest nieobliczalny.

Jozue kazał pokazać na ekranie sytuację pod szpitalem. Następnie odbył rozmowę z dowódcą sektora Mazowieckiego. Później długo patrzył to na ekran, to przez okno. Po godzinie namysłu kazał połączyć go ze sztabem Cieni w Warszawie. Cieniami nazywano żołnierzy NAW-u, czyli Narodowej Agencji Wojskowej. Była to instytucja powołana i nadzorowana osobiście przez Jozuego. Oficjalnie miała stanowić łącznik pomiędzy wojskiem i policją. W rzeczywistości była to prywatna ochrona generała i jego sposób na kontrolowanie państwa. Większość jej członków wywodziła się z oddziałów, które doprowadziły do przewrotu. Swoją potoczną nazwę zawdzięczali grafitowemu kolorowi munduru, który przypominał kolorem cień. Mundur taki nosił również sam generał.

Po odbyciu krótkiej rozmowy w sąsiednim pokoju, generał wrócił do pomieszczenia i patrzył się dalej na ekran. W tym samym czasie do dowódcy obrony szpitala, który na pierwszej linii frontu dowodził ludźmi podszedł jeden z żołnierzy:

— Pilne rozkazy ze stolicy. — powiedział mężczyzna, wskazując jednocześnie dwóch oficerów w grafitowych mundurach stojących z boku. Dowódca wiedział już co się święci i od kogo przyszły rozkazy.

Wysłuchał żołnierzy po czym widać było, że się kłócą. Dowódca musiał jednak ulec. Wrócił na stanowisko. Na jego twarzy malował się strach.

— I co? — zapytali żołnierze.

— Mam użyć amunicji. Ostrej amunicji. — odpowiedział dowódca.

Wszyscy zamilkli. Wobec tego co miało się stać, nie mieli wyboru. Dowódca ustawił żołnierzy. Mieli oddać jeden strzał na wysokość kolan tłumu. Ustawiono żołnierzy. Dowódca podniósł rękę — żołnierze wycelowali. Dowódca gwałtownie opuścił rękę w dół i krzykną,,Ognia”. Huk jednolitego wystrzału przeszył powietrze. Następny strzał padł już w powietrze. Zapadła cisza. Tłum ucichł. Wszyscy zobaczyli ludzi w pierwszych rzędach. Leżeli na zimie i trzymali się ranni za nogi. Już nikt nie stawiał oporu. Protestujący jeden po drugim zaczynali się podawać. Gdy żołnierze zobaczyli, że jest bezpiecznie rozpoczęli udzielać pierwszej pomocy rannym. Przepuszczono też lekarzy. W Opolu również było cicho.

Milczenie w sztabie przerwał jeden z obecnych:

— Co Oni zrobili? — zapytał z niedowierzaniem.

— Wykonali rozkaz. — odpowiedział generał. Następnie wstał i pogrążony we własnych myślach wyszedł.

Poranek ujawnił ogram zniszczeń. Rozkaz wydany przez generała nie spowodował ofiar śmiertelnych, ale w całym kraju zginęło po obu stronach ponad 300 osób, a tysiące zostały ranne. Kolejne dni upływały na naprawianiu szkód i stabilizacji kraju.

Pod koniec miesiąca na placu Wolności w Opolu zebrały się tłumy ludzi. Było to kolejne spotkanie z generałem. Podczas tych spotkań Jozue spotykał się ze zwykłymi ludźmi. Wysłuchiwał ich problemów, próśb i podziękowań. Jego ochrona nie lubiła tych spotkań. Stanowiły one łatwą okazję do zamachu. W południe samochód z generałem zatrzymał się na placu. Oficer został przywitany owacjami. Wszystko przebiegało jak zwykle, czyli spokojnie. Zdjęcia, kwiaty, rozmowy. Teraz znikała bariera obywatel polityk, cywil wojskowy. Nagle rozległ się strzał i Jozue padł na półprzytomny na ziemię. Szarość munduru na jego lewym ramieniu ustępowała czerwieni. Ochrona otoczyła oficera szczelnym kordonem. Przy rannym znalazła się Rimet i sanitariusz. Następnie przyjechała karetka. Nieprzytomnego generała przewieziono do szpitala wojskowego, a tam wprost na salę operacyjną.

W tym samym czasie na placu tłum dopadł zamachowca. Przyprowadziło go do żołnierzy dwóch mężczyzn, trzeci trzymał jego broń. Mężczyzna był starszy i nie stawiał oporu. Co jakiś czas krzyczał:,,Tak ginie sanacja”,, , Polska się odrodzi”. Natychmiast go uciszono i wywieziono w kajdankach. Na posterunku przejęli go oficerowie spec służb i wywieźli do tajnych kompleksów wojskowych. Mężczyzna nazywał się Eugeniusz Nowijski. Znaleziono przy nim legitymację partyjną, zdelegalizowanej już,,Wolnej Polski”. Jak twierdził uwolnił swój kraj od brudu i przekupstwa. Niedługo potem dotarła do oficera śledczego wiadomość, którą przekazał więźniowi. Generał przeżył. Był przytomny, a rana nie była tak poważna jak się z początku wydawało. Wyjaśniono Nowijskiemu, że za to przestępstwo jedyną przewidzianą karą jest kara śmierci. Więzień był zawiedziony, nie karą, lecz jak sam wyjaśnił tym, że mu się nie udało. Wzmocniono ochronę generała, który leżał już w sali po operacyjnej. Na początku przyjął swoją rodzinę. Później prezydenta Koraczyna i Sophie Rimet. Na końcu pozostałych oficerów. Wieczorem został już sam ze swoimi myślami.


Kilka dni później generał przechadzał się po szpitalnym parku. Słońce przysłaniały delikatne białe chmury, co jak na lutowe popołudnie stanowiło bardzo ładną pogodę. Ramię nie dawało już tak często o sobie znać, jednak jego doradcy nalegali, żeby pozostał jeszcze na obserwacji w szpitalu. Jozue zgodził się, lecz wymykał się ze szpitala kiedy tylko mógł, czym przyprawiał personel szpitala o ból głowy. Tak było i tym razem. Na prośbę lekarzy zrezygnował z noszenia munduru, lecz nie eleganckiego stroju. Miał na sobie szary garnitur, białą koszulę i ciemnozielony krawat. Na wierzch narzucił ciemny płaszcz i dopasował zimowy kapelusz. Na ścieżce pozdrawiało go wiele ludzi. Pytali o samopoczucie i życzyli zdrowia. Znużony tym generał postanowił udać się w ustronne miejsce. Poszedł do najdalej położonego pawilonu. Udało mu się. Ze względu na ładną pogodę budynek nie był przepełniony ludźmi. Na sofie siedziała tylko jedna osoba. Była to młoda kobieta o blond włosach do ramion i niebieskich oczach. Rysy twarzy były wyjątkowo delikatne, układające się w poważny wyraz. Czytała książkę i widać było, że lektura ją pochłonęła. Szpitalny struj okryła jasnobłękitnym płaszczem. Generał wszedł do środka.

— Dzień dobry. Można się dosiąść?

— Proszę. Jeżeli Pan potrzebuje. Tylko proszę o ciszę. Bardzo ja sobie cenie. — odpowiedział kobieta nie podnosząc wzroku znad książki.

— Nie ma problemu. To podobnie jak ja.

— To dobrze… — powiedziała, lecz zamilkła zobaczywszy Jozuego. — Przepraszam panie generale. Nie wiedziałam, że to pan.

— Za co mnie Pani przeprasza? — siadając zapytał zdziwiony generał.

— Proszę. Niech chociaż pani się zlituje i potraktuje mnie jak normalnego pacjenta.

Zapadła chwila milczenia. Rozmówczyni generała nie za bardzo wiedziała chyba co powiedzieć. Położyła książkę na kolanach i patrzyła się na oficera.

— Jak się Pani nazywa? — generał chciał przerwać nieznośną ciszę.

Uśmiechną się nawet by naddać pewności kobiecie.

— Nina Łębiszycka. — odpowiedziała niepewnie kobieta.

— Jozue Portman. — przedstawił się generał. — Co pani tu robi? Oczywiście jeżeli można wiedzieć.

Rozmowa zaczęła się rozwijać. Łębiszycka była świeżo po studiach oficerskich. Do szpitala w stolicy został skierowana ze względu na wykrycie u niej pewnej choroby. Nie powiedziała jakiej. Powiedziała, że została skierowana do służby w Poznaniu i udaje się tam w następnym tygodniu. Generał pytał trochę o przebieg studiów, ona zaś prosiła głównie o rady dotyczące służby. W pewnym momencie do pawilonu wszedł kilku żołnierzy, a za nimi lekarz prowadzący generała i dwie pielęgniarki. Wyglądali na zdenerwowanych i zmęczonych.

— Tu Pan jest panie generale. — powiedział lekarz. — Szukamy po całym szpitalu.

— Tu jestem. I nie wiem po co mnie szukacie. Tu raczej nic mi się nie stanie. — odparł spokojnie oficer.

— Pani kapitan co tu robi. Też powinna być pani w budynku.

— To niedopuszczalne. — tym razem doktor zwrócił się do towarzyszki generała.

Kobieta spłoszyła się nieco. Dobrze wiedziała, że miała zostać na miejscu. Jozuemu nie spodobał się ton lekarza. Wstał i spojrzał gniewnie na doktora, który pobladł i pot wystąpił mu na czoło.

— Tak się składa, że Pani kapitan dotrzymywała mi towarzystwa. — powiedział generał. — A chyba nie podważa pan moich decyzji?

Mężczyzna nic nie powiedział. Wobec takiej sytuacji generał przepuścił przodem swoją nową znajomą i w eskorcie żołnierzy poszli w stronę budynku.

Siła państwa i życie generała

24 kwietnia 2025


Generał przechadzał się koło hangarów na lotnisku wojskowym w stolicy. Był chłodny kwietniowy ranek i słońce dopiero wstawało leniwie żeby ogrzać ziemię. W bazie jednak już od rana trwał wzmożony ruch.

Żołnierze wyprowadzali myśliwce na pasy startowe, piloci przygotowywali się do startu, a obsługa lotniska sprawdzała wszystkie systemy. Dziś miały zostać przeprowadzone kolejne ćwiczenia z udziałem nowych myśliwców Toperz 3. Był to kolejny przykład dynamicznie rozwijającego się państwa. Generał Portman jako, że sam stawiał olbrzymi nacisk na siły powietrzne osobiście nadzorował ten projekt.

Jozue udał się na wierzę kontroli lotów. Tam przywitała go jego adiutantka, a także dwóch dowódców którzy nadzorowali dzisiejsze ćwiczenia: generał lotnictwa Paulina Keller i komandor Józef Norwecki.

Gdy wszystko było gotowe zebrani spojrzeli na generała. Oficer wstał i powiedział:

— Dzisiaj jest kolejny przełomowy dzień dla naszego państwa. Jeżeli testy zostaną pomyślnie przeprowadzone, myśliwiec wielozadaniowy Toperz 3 wejdzie na stałe do służby w Polskim Lotnictwie dzięki czemu przestanie ono być zależne od dostaw uzbrojenia z innych państw.

Po tym krótkim przemówieniu nakazano rozpoczęcie testów. Egzamin zakładał, że pięć maszyn zniszczy wyznaczone cele w ściśle określonym czasie. Następnie użyją specjalnego systemu maskowania, by być niewykrywalnym przez systemy kontroli ruchu powietrznego.

Na koniec miały wylądować na lotniskowcu. Wszystkie zadania wykonano bezbłędnie. Wszyscy rozpoczęli świętowanie. Tylko generał patrzył nie ruchomo na płytę lotniska.

— Panie generale wszystko w porządku? — zapytała Rimet — Udało nam się. Test zaliczony.

— Podniesiemy stawkę. — powiedział Jozue. — Uwaga wszyscy. Nawiązać kontakt z myśliwcami i podać koordynaty nowego celu.

— Jakiego celu? — zapytał zdziwiony komandor Norwecki.

Generał wodził na ślepo po mapie palcem i nagle go zatrzymał.

— Może… Iran. Padło na nich. Niech nasze myśliwce dokonają przelotu bojowego nad ich terytorium.

— Generale. Proszę wybaczyć, ale Pan chyba żartuje. — powiedziała generał Keller.- To terytorium innego państwa z którym utrzymujemy stosunki dyplomatyczne. Naruszymy ich suwerenność, nie mówiąc o bojowym przelocie przez przestrzeń powietrzną innych państw.

— Przecież nikomu nie chcę zrobić krzywdy. — ciągną generał. — jak chcecie wybierzcie sobie inne miejsce. Chcę sprawdzić, czy myśliwce poradzą sobie w prawdziwej misji bojowej. Poza tym coś czego nie ma lub nie zostało wykryte nie może naruszać suwerenności. Prawda?!

Oficer już nic więcej nie powiedział, więc przekazano nowe rozkazy. Przykazano zachować to w tajemnicy. I ten nadspodziewany egzamin przyniósł oczekiwany skutek. Po dwóch godzinach wszystkie pięć maszyn wylądował bezpiecznie na płycie lotniska w Opolu. Wszyscy wyszli pogratulować pilotom. Generał Portman podpisał dokumenty zezwalające na masową produkcję maszyn i wsiadł do samochody razem z adiutanką.

— Co jeszcze mamy dzisiaj do zrobienia? — zapytał.

— Przyszedł list z Wojskowego Instytutu Badawczego. — zaczęła Rimet. — Musi pan mianować nowego dyrektora instytutu.

Jozue wiedział, że ma to zrobić. Koraczyn już go męczył od ponad miesiąca. A on nie chciał tego robić. Ostatnie tygodnie były dla niego ciężkie. Zarówno zawodowo jak i prywatnie. Właśnie przejeżdżali obok szpitala do którego po postrzale go przewieziono.

— Już wiem kogo mianować.


Jego plan miał się jednak odwlec. Następnego dnia Jozue siedział w swoim gabinecie, zajmując się codziennymi sprawami. Przy mniejszy biurku z boku siedziała Rimet i również przeglądała wiele dokumentów. Do pomieszczenia weszła sekretarka.

— Przyszedł pański kolega, sierżant Królikowski.

— Dobrze niech wejdzie. — odparł generał, wstając za biurka.

Do pomieszczenia wszedł Marcin i przywitał się z Jozue uściskiem dłoni.

— To moja adiutanka porucznik Sophie Rimet. — powiedział generał wskazując na Rimet, która wstał. Sierżant przywitał się z nią.

Po czym Jozue zwrócił się do adiutanki:

— Pani porucznik, ma pani przerwę. Zawołam panią gdy będzie pani potrzebna.

— Tak jest, panie generale. — odpowiedziała kobieta, po czym wyszła.

Jozue wskazał koledze miejsce przy stoliku i oboje usiedli.

— Częstuj się czym chcesz. — powiedział do Marcina.

Sierżant poczęstował się piwem, a generał pozostał przy herbacie.

— A teraz do rzeczy. Napisałeś mi w liście, że masz jakąś sprawę do mnie. — zaczął rozmowę generał.

— Właściwie to dwie sprawy. — odpowiedział Marcin.

— No nie krępuj się. Mów o co chodzi.

— Dobra. Pierwsza to czy byś nie został świadkiem na moim ślubie. Oczywiście jeżeli się zdecyduję na taki krok.

— Już tak daleko. To gratuluję.

— Tak. Oboje z Otylią uznaliśmy, ze już najwyższy czas. To jak zgodzisz się?

— Wiesz, ze nie lubię tego typu imprez, ale dla przyjaciela się poświęcę. Nawet mogę Ci załatwić oddział reprezentacyjny.

Marcin zaśmiał się, a twarz Jozuego wyżywiło coś na kształt uśmiechu.

— A ta druga sprawa? — zapytał oficer.

— Właśnie. Bym o tym zapomniał. — odpowiedział Królikowski. — Organizujemy za niedługo spotkanie klasowe. Może byś wpadł. Powspominaliśmy dawne czasy w szkole.

W tym momencie cień okrył twarz generała.

— Raczej mnie nie będzie mam teraz dużo zajęć.

— Chyba możesz to przełożyć. Nikt nad tobą nie stoi. Poza tym nawet nie wiesz kiedy się spotykamy. — odpowiedział Marcin.

— Czy ty nie rozumiesz aluzji. Tu nie chodzi o nawał pracy. Nie pójdę, bo zakładam, i pewnie słusznie, ze będzie tam ona.

— Żartujesz — po chwili milczenia podła odpowiedź. — Dalej o tym myślisz. Minęło już tyle lat.

— Mówiłem to wielokrotne. Prawdziwa miłość nie zna granic czasu.

— Widzisz jak na złość dalej wisi nade mną fatum. Przyszedłeś w złym momencie.

— Dlaczego?

Ponieważ byłem ostatnio na posiedzeniu senatu i kto tam był również.

Królikowski spojrzał na generała najpierw pytająco, a później oparł się o krzesło i przytakną na znak, że rozumie.

Co się okazało, że jest mianowana do zarządzania jednym ze wschodnich sektorów. Ale to nie wszystko. Ostatnio miałem też spotkanie literackie. Od jakiegoś czasu wydaję też moje książki. Jako hobby.

— No wiem. Nawet ostatnio czytałem. Dalej takie mroczne i dołujące.

— I na tym spotkaniu na początku była tak konferencja ogólna, a później autografy i kilka pytań osobistych jeżeli ktoś chciał.

Generał przerwał na chwilę po czy zapytał:

— Jak myślisz i co się stało?

— Nie wiem. — dość zdziwiony odparł sierżant.

— Otóż gdy się zbierałem usłyszałem znajomy głos który mnie woła. Odwracam się i kogo widzę? Kogoś o kim wiedzą bardzo nieliczni.

Generał przerwał i spojrzał porozumiewawczo na Królikowskiego, który przez chwilę milczał, a później przytakną.

— To Ci powiem masz pecha.

Sam widzisz. Jestem niby odosobniony od takich przypadkowych spotkań, a jednak. Już moja z mozołem odbudowywana przez laty psychika i spokój legły w gruzach. Nie obraź się, ale od czasów szkoły nic się nie zmieniło. Dalej świat jest taki zły jaki był, a może i gorszy.

— No to trudno.- powiedział Marcin podnosząc się z krzesła. — Miło było się spotkać. Do zobaczenia — kiedyś.

— Tak. Do zobaczenia. — odparł Jozue z goryczą i obrócił się na fotelu w stronę okna.

Sierżant wyszedł. Generał patrzył przez okno. Robił to tak długo, ze stracił poczucie czasu. Drzwi delikatnie otworzyły się i weszła adiutanka generała.

— Panie generale. Wszystko w porządku? — zapytała.

— O co chodzi Pani porucznik? — odparł oschle.

— Miał pan podpisać dokumenty i dostarczyć je do archiwum cztery godziny temu.

Generał obrócił się na krześle w kierunku swojego gościa. Rimet cofnęła się. Widział po minie przełożonego, że nie potrzebnie wchodziła.

— Nie interesują mnie te raporty — powiedział generał starając się stłumić gniew. — Skoro ich nie podpisałem to trudno, to moja sprawa. A teraz jadę do domu.

To powiedziawszy generał energicznym krokiem wyszedł z gabinetu.

W garażu wsiadł do swojego samochodu i pojechał.


Następnego dnia Jozue nie ubrał munduru. Prawdę mówiąc w ogóle się nie przebrał. Gdy zadzwonił jego budzik wyłączył go po czym leżąc na wznak patrzył się nie przytomnie na baldachim swojego dębowego łóżka. Służba widząc, że Pan nie zszedł do kuchni na śniadanie, posłała jedną z pokojówek do sypialni generała by sprawdzić czy wszystko w porządku. Kobieta zapukała, a nie uzyskawszy odpowiedzi uchyliła lekko drzwi i weszła do pokoju. Sypialnia była obszernym pomieszczeniem położonym od strony ogrodu. Urządzona w stylu klasycznej elegancji przepełniona barwą surowego dębowego drewna i różnych odcieni granatu, została dopełniona kolorem złotym i białym. Łóżko stało po przeciwnej stronie od wejścia nieco po prawej. Również po prawej stronie było wyjście na balkon. Po lewej zaś troje drzwi: do łazienki, do garderoby i do korytarza co do którego nikt nie wiedział gdzie prowadzi. Całość uzupełniały drobne elementy umeblowania i niezbędny sprzęt.

Gdy Jozue usłyszał, że ktoś wszedł, nie podnosząc się zapytał:

— O co chodzi?

— Nie zszedł Pan na śniadanie. — odrzekła pokojówka.

— Nie jestem głodny. Chcę zostać sam. Nie przyjmuję gości. — odparł generał.

— Rozumiem.

Pokojówka ukłoniła się i wyszedł z pomieszczenia.

Wczesnym popołudniem do domu generała przyjechała Sophie. Była zaniepokojona nieobecnością przełożonego. Przed bramą był punkt kontrolny. Dokonywano tam szczegółowej inspekcji wszystkich gości. Gdy tylko przepuszczono ją przez bramę, wjechała na teren posesji. Dom generała był żartobliwie nazywany pałacem prezydenckim, gdyż pod każdym względem przewyższał ten właściwy pałac gdzie mieszkał i urzędował prezydent.

Budynek był wysoki na kilka pięter nie wyliczając poddasza i piwnic, o prostej i surowej bryle w kształcie kanciastej litery,,U”. Przypominał coś pomiędzy starym zamkiem, a willą z czasów wiktoriańskich. Przed budynkiem rozlegała się olbrzymia połać trawy, natomiast za znajdował się ogród, a następnie park. Na tyłach domu znajdowały się również mieszkania dla służby i ich rodzin.

Adiutanka weszła do obszernego jasnego holu, wykonanego z marmurów i złota.. Miła zamiar udać się na poszukiwanie generała lub kogoś kto wiedział by gdzie ona jest. Nagle z bocznych drzwi wyszedł młody żołnierz. Na widok Sophie pobladł i podbiegł do niej za nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

— Co Pani tu robi? — zapytał nieco przytłumionym głosem.

Sophie z reguły była miła, ale ta wyraźna bezpośredniość w stosunku do osoby wyższej stopniem ją rozzłościła. Odskoczyła nieznacznie i spojrzała gniewnie na młodego mężczyznę. Żołnierz zrozumiał swój błąd. Wyprostował się i powiedział:

— Przepraszam Pani Porucznik za moje zachowanie.

Adiutance zrobiło się trochę żal, że aż tak mocno pokazała swoje niezadowolenie.

— Nic się nie stało. Proszę na następny raz bardziej się pilnować. — odpowiedziała — A teraz proszę wyjaśnić o co chodzi.

— Generał Portman nie życzy sobie, aby ktokolwiek go dzisiaj odwiedzał.

— Podał powód?

— Nie. Powiedział tylko, że chce być sam.

To ostatnie zdanie wystarczyło by Sophie zrozumiała jak wygląda sytuacja. Pożegnała się z żołnierzem i wróciła do Głównego Dowództwa by zająć się powierzonymi jej obowiązkami.


Jozue postanowił wyjść z pokoju gdy zbliżała się godzina siódma wieczór. Przez cały dzień nie opuszczał pokoju. Wychodził na balkon, oglądał telewizję, choć dobrze wiedział, że udaje sam przed sobą. Napisał też kilka wierszy. Teraz po zażyciu kąpieli ubrał białą koszulę i trzyczęściowy czarny garnitur. Do tego dopasował krawat, spinki i zegarek do kamizelki. Następnie poszedł na dół do kuchni i przygotował sobie wczesną kolację.

Po jedzeniu udał się do swojego gabinetu. Ci którzy znali to pomieszczenie uważali je za najmroczniejsze w państwie. Kolorem dominującym był heban. Wyjątek stanowiły ciężkie szkarłatne kotary zasłaniające okna sięgające od ziemi do sufitu po obu stronach biurka. Okna były umieszczone na ścianie za biurkiem i wychodziły na front domu. Również za biurkiem po jego prawej stronie stała flaga Polski, a po lewej Izraela. Nad nim widniało godło państwowe. Gabinet był bardzo duży o podłużnym kształcie przez co osobie do niego wchodzącej wydawało się, że biurko jest bardzo daleko. Po lewej stronie gość widział dwoje drzwi i stolik do przyjmowania gości. Po prawej zaś na ścianie mapę polityczną całego świata. Przy wszystkich ścianach stały półki, szafki i gabloty wypełnione różnego rodzaju książkami i pamiątkami. Bliźniaczy gabinet generał miał również w dowództwie, jednak było też tam miejsce dla adiutanta i sekretarza. Całość doskonale łączyła klasyczny styl z nowoczesnym usprzętowieniem.

Gdy wszedł do środka generał udał się do sejfu. Wyją z niego małe kremowe pudełeczko w kwiatki z czerwoną wstążką. Wyciągną z niego srebrny łańcuszek z zawieszką i schował go do kieszeni marynarki. Następnie zszedł bocznymi schodami do garażu. Generał słyną z zamiłowania do kupowania aut, co wyraźnie było widać po obszernym garażu wypełnionym samochodami. Jozue nie przykładał jednak dzisiaj wagi to tego czym pojedzie, więc wsiadł do pierwszego z brzegu auta i wyjechał z posesji. Słońce już zaszło, wiał delikatny chłodnawy wiatr. Samochody, światła i ludzie migały za szybą pędzącego samochodu. Generał wjechał do starego miasta i zobaczywszy pierwszą kwiaciarnię zaparkował przed nią samochód. Kupił bukiet świeżych, śnieżno białych róż, położył je na przednim siedzeniu pasażera i ruszył w dalszą drogę. Przejechał dobrze znany mu wiadukt, skręcił w prawo w małą uliczkę i zaparkował samochód na parkingu. Zabrał bukiet i udał się szybkim krokiem przez parking w stronę nad odrzańskiego bulwaru. Niebo było już ciemne. Kilka latarni rozświetlało jedynie niektóre miejsca. Jozue postawił kołnierz płaszcza, unikając cały czas spojrzenia w prawo na ciemniejszą od nocy bryłę dużego budynku. Jego buty zaczęły szeleścić o żwirowy deptak nad rzeką. Zwolnił kroku. W ciemności odnalazł starą ławeczkę na której kiedyś spędzał tak wiele czasu. Usiadł, położył kwiaty obok i tępym wzrokiem wpatrywał się w wodę i drugi brzeg. W powietrzu słychać było tylko szum wody i drobny szelesty, a za pleców dobiegały go dźwięki miasta. Generał skrył twarz w dłoniach.


Ponad miesiąc po tych wydarzeniach Jozue został wezwany przez prezydenta Koraczyna. Polski przywódca dużo ostatnio chorował i często to generał wyręczał go w jego obowiązkach. Tak też miało być i tym razem, gdyż spotkanie miało się odbyć w prywatnym domu prezydenta na przedmieściach Opola. Dom ten nie różnił się zbytnio od normalnego domu. Było tam jedynie widać więcej żołnierzy, niż w innych regionach podmiejskich. Generał wysiadł z samochodu. Przywitał go doradca prezydenta. Zaprowadził go na tyły domu gdzie Koraczyn odpoczywał przy stoliku w cieniu drzewa. Jozue za salutował.

— A ty jak zwykle poważny. Czuję się jak na własnym pogrzebie. — zażartował prezydent. — Siadaj.

Generał usiadł naprzeciw prezydenta przy małym stoliku.

— Może się czegoś napijesz? Kawa? Świeży sok z marchwi? Dzisiaj je zbierałem.

— Skoro dzisiejszy. To poproszę na spróbowanie. — odrzekł generał.

Koraczyn posłał służącego. Ten wrócił po chwili i podał marchewkowy sok.

— Zawsze lubiłem przebywać na wsi. Jest tu cisza, spokój i ta bliskość przyrody.

Generał przytaknął, po czym zapytał:

— W jakiej sprawie chciał Pan się ze mną widzieć?

Prezydent oderwał się od swoich rozmyślań i odpowiedział:

— A tak. Zobacz tu. — podał generałowi teczkę — Pojedziesz reprezentować nas na szczycie ONZ. Prowadzimy od pewnego czasu rozmowy o zniszczeniu całej broni atomowej.

— Wiem. Trwają jakieś tam rozmowy.

— Otóż widzisz. Niespodziewanie szybko doszliśmy do porozumienia. Pojedziesz tam z szefową PAA profesor Karoliną Kwiatkowską. Podpiszecie pakt o neutralizacji broni masowego rażenia.

Generał spojrzał na prezydenta.

— Co? — zapytał. — Przecież nasi specjaliści dokonują ostatnich przygotowań do masowej produkcji głowic nuklearnych dla naszej armii. Tyle lat badań ma pójść na darmo.

— Wykorzystamy to w inny sposób.

— Jak można wykorzystać głowice nuklearne w inny sposób? Chyba do ozdoby. — powiedział z ironią generał.

— Jak zwykle masz szklankę do połowy pustą. Skoro nasi naukowcy wiedzieli jak coś takiego zrobić, to będą wiedzieć jak to przerobić na coś korzystnego. W każdym razie nie ma odwrotu decyzja zapadła.

— Tak jest. — odpowiedział zrezygnowany generał. Po czym pożegnał się z prezydentem i wyszedł.


Po południu w gabinecie generała pojawił się pewien tajemniczy jegomość. Ubrany był w czarny garnitur, koszula, kapelusz i peleryna również były w czarnym kolorze. Mężczyzna cały czas stał. Nawet nie usiadł po propozycji generała. Widać było, że czuje do oficera większy respekt niż inni jego podwładni. Generał patrzył się przez okno jak by czegoś wypatrywał.

— Całą dokumentację, prototypy i kilka gotowych głowic przeniesiecie do strefy 22. Resztę zniszczcie, żeby były dowody. Nich naukowcy dalej pracują nad udoskonalaniem naszego projektu. Wyślijcie też komunikat do wszystkich jednostek wywiadowczych, aby kontrolowały pozbywanie się głowic w innych państwach.

— Myśli Pan, że się to uda. Prezydent chce całkowitego zaprzestania projektu.

— Przecież zakończyłem nasz projekt i rozpoczynam swój. Macie wykonać rozkaz. To wszystko.

— Tak jest Panie generale. — odparł mężczyzna, po czym wyszedł.


Zgodnie z poleceniem prezydenta generał wraz z szefową PAA udał się do Nowego Jorku na posiedzenie rady ONZ. Przygotowywano się do niej bardzo staranie. Pojawili się wysocy rangą politycy i oficerowie ze wszystkich państw świata.

Właśnie trwała przerwa miedzy kolejnymi przemówieniami poszczególnych przedstawicieli. Jozue jak zwykle trzymał się na uboczu, obserwując wszystkich zebranych. Nagle usłyszał koło siebie,,Dzień dobry” wypowiedziane ze wschodnim akcentem. Obrócił się i zobaczył szefa dyplomacji Ukrainy. Mężczyzna uśmiechał się do niego niepewnie.

— Dzień dobry Panie ministrze. — odrzekł generał przyjaźnie.

— Jak podoba się panu posiedzenie? Przyjemnie prawda. — odparł minister.

— Nie wiem co jest nudniejsze przemówienia, czy ich tematyka.

Zapadła chwila milczenia po czym mężczyzna znów powiedział.

— Przychodzę do pana z dość delikatną sprawą. Już kiedyś proponowałem panu zawarcie sojuszu. Wtedy pan odmówił, ale może zmienił pan zdanie.

— Nie. Moje zdanie na ten temat jest niezmienne. Nie mam nic przeciwko wam, ale sytuacja musi być stabilniejsza.

— Rozumiem, ale proszę zrozumieć moją sytuację. Potrzebujemy pomocy.

— Polska udzieliła panu pomocy w postaci dofinansowania i zaopatrzenia w broń. Od nas też obróciła się znaczna większość sojuszników. Oficjalnie mówię nie.

— A nieoficjalnie? — z nadzieją zapytał minister.

— Pełny dostęp i możliwość dysponowania waszym terytorium. Wtedy moja armia zapewni wam bezpieczeństwo.

— Ale to będzie oznaczało utratę wolność.

— Nie koniecznie. — Odpowiedział generał.

— Nie rozumiem?

— Panie ministrze. Mi nie zależy na waszych pieniądzach, zniewoleniu was i waszych ludzi. Mi zależy tylko na swobodnym dysponowaniu waszym terytorium, żeby łatwiej bronić i Was i Nas. Dalej będziecie mieli swoją armię i państwo. Zostawię wam wszystko co macie, a ponadto dam potrzebną pomoc. Nawet utworzę w Polskiej Armii specjalne odziały tylko dla Ukraińców, by mogli się szkolić i mieć nowy sprzęt.

Generał obrócił się do ministra.

— To moja nieoficjalna propozycja. Może ją pan zawieźć do Kijowa. Ja naprawdę chcę dla Ukrainy jak najlepiej. Nie wszystkim dałbym taką propozycję.

To powiedziawszy generał odszedł, pozostawiając ministra samego z jego myślami.

Następnie wszyscy obecni udali się na dalszą część obrad. Nie przyniosły one jednak żadnego konstruktywnego rozwiązania. Oczywiście Jozue dostał swoje 5 minut na mównicy, ale nie wiele to zmieniło. Oskarżył zebranych o to, że z premedytacją uderzają w Polskie badania i projekty oraz, że nie dostrzegają tego, iż Polska w przeciwieństwie do krajów zachodnich musi bronić się przed agresywną polityką Rosji. Większość znaczących państw zagroziła nałożeniem sankcji na Polskę, a kilka zastrzegło sobie możliwość interwencji zbrojnej. Generał wiedział, że z całym światem nie wygra i musi po cichu niszczyć zachodnią jedność, uważając cały czas na Rosje.

Gdy generał po podpisaniu konwencji zbierał się do wyjścia podszedł do niego pewien mężczyzna.

— Szalom. — powiedział przybyły.

— Szalom. — odpowiedział generał — Witam panie premierze.

To premier Izraela, który jako jeden z nielicznych również nie zgadzał się na kształt podpisanej konwencji.

— Państwa zachodnie wbiły nam nóż w plecy — zaczął premier — Szkoda, że nie mieliśmy więcej sojuszników.

— Brutusi XXI wieku. — odparł generał. — Ale my nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.

Premier przystanął i spojrzał na generała.

— Zaczepiłem Pana, ponieważ mam propozycję. Wiem, że ma Pan powiedzmy imperialistyczne zapędy. Świadczy o tym pański projekt połączenia państw bałkańskich i utworzenia tam polskiego protektoratu. Ja nie oddam, co prawda Izraela w pańskie ręce, ale mogę zaproponować korzystny sojusz militarny. Nasza armia jest dostatecznie wyszkolona, żeby się bronić, ale wasza budzi, powiedzmy większy respekt. Możemy udzielić panu naszego terytorium do stacjonowania polskich oddziałów. My będziemy mieli element odstraszający, a pan bazę wypadową na Bliskim Wschodzie. Ponadto moglibyśmy podzielić się z Panem naszymi postępami naukowymi wojskowości i na odwrót. Już kiedyś Pan o to prosił.

Generał z zaciekawieniem wysłuchał propozycji premiera. Spojrzał na zegarek, a później znów na swojego rozmówcę.

— Bardzo interesująca propozycja. Jestem nią poważnie zainteresowany.

— Ma Pan bardzo dobrą reputację zarówno jeśli chodzi o wojskowość, jak i podejście do Żydów. Myślę, że Kneset nie będzie się sprzeciwiał takiej współpracy.

— Skoro nie będzie problemów to z mojej strony propozycja ma pozytywny odbiór. Musimy dopracować tylko szczegóły.

— W takim razie zgoda. — odparł premier. — Proponują przyjazd do Jerozolimy. Dopracujemy szczegóły.

Po tych słowach premier odszedł. Generał wsiadł do samochodu, gdzie czekała już szefowa PAA.

— Co tak długo Pana zatrzymało. — spytała Kwiatkowska.

— Rozmawiałem jeszcze z premierem Izraela. Wysunął bardzo ciekawą propozycję sojuszu.

— Chyba nie zamierzacie w tajemnicy budować broni nuklearnej?

Generał uśmiechnął się spokojny i pewnym siebie.

— Niech się Pani profesor nie martwi. Nie chodzi o broń nuklearną.

— To dobrze. Jeżeli chodzi o nich to nie mam zbytniego zaufania. Zawsze coś ukrywają.

— Jak każde państwo. Polska pod tym względem też nie jest święta. Mamy krew na rękach. Poza tym lepiej przy mnie nie wypowiadać negatywnych uwag na ten temat.

— Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie jestem antysemitką. Nie lubię izraelskiego stylu prowadzenia polityki. Pańska osoba na przykład stawia Żydów w bardzo dobrym świetle. — Kwiatkowska obróciła się do generała.

— Inni sądzą zupełnie inaczej. Cóż ile ludzi, tyle opinii. Poza tym ja mam tylko żydowskie pochodzenie. — odpowiedział generał.

— Być może, ale przyzna pan, że jest z nimi blisko związany.

A w kręgach naukowych i nie tylko pomimo trudnego charakteru jest Pan często stawiany za wzór.

— Miło to słyszeć.

Dojechali na lotnisko, gdzie powitali ich żołnierze. Na pokładzie samolotu rozmowa toczyła się już na bardziej banalne tematy. Później gdy wszyscy odpoczywali, generał zaczął sporządzać niezbędne do zawarcia korzystnego sojuszu dokumenty.


Po pięciu godzinach lotu samolot znalazł się na płycie wojskowego lotniska w Opolu. Na delegacje czekał już oddział żołnierzy.

— Prezydent Koraczyn jest chory. Ma pan się natychmiast u niego stawić. — powiedział jeden z żołnierzy do generała.

Młody oficer nie czekał. Po pożegnaniu się z delegacją, wsiadł do podstawionego samochodu i wyruszył w stronę dzielnicy rządowej.

Pałac prezydencki był podzielony na dwie części. Pierwszą z nich stanowił budynek reprezentacyjny. Średniej wielkości budowla była bogato zdobiona i doskonale reprezentowała państwo i urząd. Druga część była kompleksem kilku małych budynków. To tu mógł mieszkać prezydent podczas urzędowania. Jako, że Koraczyn był wojskowym z krwi i kości, odznaczała się tu duża surowość wystroju. Spędzał tu i tak mało czasu. Większość spraw załatwiał u siebie w domu. Portman szedł szarym korytarzem. Obcasy jego butów od galowego munduru stukały o tanią kafelkowaną posadzkę, a wtórowało im echo. Wytłumiła je dopiero wykładzina przed sypialnią prezydenta. Doskonale wiedział jak dostać się do każdego pomieszczenia w tym budynku. Nacisną klamkę i otworzył drzwi. Miał specyficzny sposób energicznego wchodzenia, to też wszyscy zebrani gwałtownie się odwrócili. W pomieszczeniu znajdowało się dość dużo osób. Było tam kilku oficerów i urzędników stojących na uboczu. Przy łóżku chorego stłoczeni byli lekarze i pielęgniarki oraz kilka osób ze służby. Zasłaniali oni szczelnie widok chorego, ten jednak gdy usłyszał kto wszedł pomimo protestów podniósł się ciężko na łokciach. Oczom Jozuego ukazała się blada twarz, wychudła i pomarszczona. Oczy prezydenta były czerwone i jakby na wpół martwe. Jego ciało drżało czy to z bólu, czy zimna. Głowa była obwiązana bandażem. Przypominał on raczej starego mędrca niezdarnie próbującego stanąć na nogach, niż przywódcę potężnego państwa. Generał musiał mu się długo przyglądać. Miał wrażenie jak by odbył podróż w czasie i ujrzał to co stanie się za dwadzieścia lub trzydzieści lat. Spojrzał na telefon, który nie potwierdził jego obaw. Widział się z tym cieniem człowieka zaledwie kilkanaście dni temu.

— O Jozue. Dobrze, że jesteś. — przywitał go Koraczyn odganiając lekarzy.

Jego głos był taki sam jak kiedyś. To obudziło Jozuego z zaskoczenia.

— Dobry wieczór. Chciał mnie pan widzieć.

— Tak? A tak, tak. Chciałem. Porozmawiajmy.

Prezydent nieskładnie wymawiał słowa wykonując przy tym niezdarne ruchy. Jozue dał gest głową by wszyscy inni wyszli. Ci pospiesznie usłuchali. Koraczyn zmęczony usiadł na rogu łóżka i uśmiechną się blado.

— Widzisz jacy dobrzy ludzie. Zostawili nas samych. Nawet nie musiałem prosić. Usiądź.

Generał usiadł na fotelu w drugim końcu pokoju. Pomieszczenie było małe więc rozmówcy półgłosem doskonale siebie rozumieli.

— Widzisz Jozue. Jakie piękne kwiaty mi przynieśli. — mówił łagodnym głosem Koraczyn.

— Chciał mnie Pan widzieć. — ponaglił go oficer.

Generał wciąż nie widział, czy na pewno nie śni. Prezydent przypominał mumię zawiniętą w szlafrok. Ten starzec jest przywódcą najsilniejszego państwa na świecie — myślał Jozue — jaki los jest przewrotny.

— Tak. Widzisz. — prezydent zamyślił się. — Widzisz. Na każdego przyjdzie czas. Na mnie, czy na Ciebie. Miałem nadzieję, że spotka mnie to później niż wcześniej, a stało się odwrotnie. Umieram. Czuję to. Lekarze mówią, że to przejściowe osłabienie, itp., ale ja to czuję. Nie wiem, czy to będzie za miesiąc, czy rok, ale prędzej mi już na tamten świat.

Generał patrzył na przełożonego. Po raz pierwszy zobaczył w Koraczynie drugiego człowieka, a nie przełożonego. Chwycił go żal, widząc jak jego mentor, kruszy się jak piaskowiec.

— Widzisz Jozue. Nasze dzieło może upaść. Długo nad tym myślałem. Moje dzieci i wnuki nie są zainteresowane polityką. Mają swoją prace i zajęcia.

Tu prezydent się zawahał. Spojrzał na rozmówcą.

— Zawsze ty rządziłeś państwem. — powiedział prezydent do Jozuego. — Ja byłem marionetką. Dobrze o tym wiedziałem. Dokonywałeś decyzje wbrew mnie.

Koraczyn wydawał się wzburzony. Mówił na tyle głośno by zebrani za ścianą go słyszeli. Jozue się zawahał. Nie wiedział do czego zmierza prezydent. Starzec kontynuował:

— Ale nie rządziłeś nigdy źle. W takim razie będziesz rządzić. W tym momencie oddaję Ci pełnie władzy. Oficjalnie dostaniesz ją po mojej śmierci.

Tymi słowami Koraczyn zakończył swoją mowę. Jego oddech stał się cięższy. Położył się powoli na posłaniu. Jozue nic nie odpowiedział. Patrzył pustym wzrokiem na prezydenta. Pokój wypełniało tykanie zegara, odliczając powoli upływający czas. Generał wstał i otworzył drzwi. Wszyscy popatrzyli na niego. Wiedzieli, że stają twarzą w twarz z nowym przełożonym. On jednak tego nie wykorzystał. Poprosił do środka tylko lekarzy i służbę. Na korytarzu odciągną na bok lekarza prowadzącego.

— Nie podoba mi się, że prezydent tak szybko podupadł na zdrowiu. — powiedział szeptem. — Zróbcie pełne badania na toksykologiczne.

— Oczywiście panie generale. — przytakną lekarz. — Zaraz się tym zajmę.

Jozue podszedł do oficera NAW-u.

— Poruczniku sprawdźcie wszystkich w otoczeniu prezydenta z ostatnich 12 miesięcy. Coś mi się tu niepodobna.

Generał Portman nie należał do ludzi chorobliwie podejrzliwych, ale umiał wychwycić anomalie jakie zachodziły w otoczeniu. Niepokoił go fakt pogarszającego się w szybkim stopniu stany Koraczyna. Miał mętlik w głowie. Czuł powoli ciężar odpowiedzialności jaki spadał na jego barki. Musiał dobrać odpowiednią kadrę współpracowników. Oto przestał być uczniem, a sam miał być mentorem dla innych. Nie było to jednak tak przyjemne, jak większości się wydawało. Jego podejrzenia o otrucie prezydenta były bez podstawne. Nie znaleziono trujących substancji. Ludzie byli czyści. Jako nagły stan pogorszenia wskazano kilka chorób, uderzenie w głowę po omdleniu i fakt, że Koraczyn nie prowadził zdrowego trybu życia. Jozue miał coraz więcej spraw na głowie.


Nazajutrz generał siedział w swoim gabinecie. To właśnie dziś miał przeprowadzić rozmowę z kandydatem na dyrektora Instytutu Badawczego.

Dzień był słoneczny i ciepły co nie wprawiało go w dobry nastrój. Dzień przebiegał normalnie. Jozue siedział za swoim burkiem, a Rimet za swoim. Panowało milczenie. Do pomieszczenia weszła sekretarka.

— Kapitan Łębiszycka do pana. Przedstawiła jednak starsze zaproszenie.

— Niech wejdzie. — odrzekł oficer.

Sekretarka wpuściła kobietę. Jozue wstał by powitać gościa na którego widok jednak nieco się zdziwił. Nina była ubrana w galowy mundur kobiecy. Blond włosy spięte w kok, a na nie nałożoną furażerkę. Przy pasku przypięty lekki pistolet.

— Witam, Pani kapitan. — powiedział generał.

— Dzień dobry generale. — powiedziała Nina. — Jestem zaszczycona, że wybrał mnie pan na dyrektora Instytutu.

Oboje usiedli. Generał po uprzednim przejrzeniu akt Łębiszyckiej, wiedział, że będzie ona odpowiednią osobą na to stanowisko, dlatego też rozmowa miała mniej formalny charakter. Na rozmówców z u kratka patrzyła Rimet. Młoda kapitan budziła u niej obawy. Generał wydawał się przy niej milszy niż zawsze. Widać, że była mu bliższa niż jego typowi goście. Adiutankę to niepokoiło. Znała wszystkich z najbliższego otoczenia generała, jednak nie Łębiszycką. Mogło to świadczyć, że jej przełożony chce ją wkrótce zwolnić. Wiedziała, że jak na adiutanta generała wytrzymała niezmiernie długo. Tymczasem generał kontynuował:

— Skoro się Pani zgadza, w następnym tygodniu zostanie pani oficjalnie mianowana. Mam jeszcze tylko jedno pytanie: w sobotę wieczorem organizuję spotkanie u mnie w domu. Będzie rodzina, kilku znajomych i oficerów. Może byś do nas dołączyła?

— Nie chce sprawiać kłopotu. Poza tym nie wiem czy to moja liga. — odpowiedziała Nina.

— To żaden kłopot. Każę dostarczyć do Ciebie mundur ze stopniem majora. Będzie to twoje pierwsze wystąpienie w nowej roli. Zadbasz o to Rimet? — ostatnie zdanie generał skierował do adiutanki.

— Tak. Oczywiście Panie generale. — powiedziała szybko, wyrwana z zamyślenia.

Jozue pożegnał gościa i do końca dnia pozostał w ponurym humorze jak co dzień. Atmosfera stała się po spotkaniu bardzo ciężka. Rimet cały czas błądziła gdzieś myślami.


W sobotę wieczór dom generała tętnił życiem. Było to jedno z nielicznych prywatnych spotkań w roku jakie organizował Jozue. Jako osoba która ponad wszystko ceniła prywatność zapraszał tylko najbliższe i najbardziej zaufane osoby. Jak sam mówił,,Wypełniam obowiązek jako człowiek i kontaktuję się z innymi ludźmi.”

Gdy major Łębiszycka przyjechała wszyscy pozostali goście już byli. Po przejściu kontroli, pojechała po żwirowej drodze pod samo wejście. Tam zdała broń ochronie, a podoficer wprowadził ją do budynku. Ogrom głównego holu przytłoczył Ninę. Nic nie mówiąc szła za żołnierzem, po schodach wiodących na antresolę. Stojący przy podwójnych drzwiach żołnierze otworzyli je i wpuścili przybyłych. Oboje znaleźli się w mniejszym holu o granatowych ścianach. Panował tam półmrok, doświetlany jednak światłem bijącym za następnych podwójnych drzwi tym razem otwartych. Stamtąd dobiegały także dźwięki muzyki i głosy wielu osób. Podoficer przepuścił Panią major na salę. Oczom Łębiszyckiej ukazała się olbrzymia sala. Na przeciwnej ścianie była mniejsza antresola, oraz okna i wyjście na balkon. Po obu stronach ściany wypełnione były mnóstwem drzwi prowadzących do reszty domu, obrazami i gablotami. Po lewej stronie znajdował się parkiet do tańczenia, miejsce dla orkiestry i sprzęt do odtwarzania muzyki. Pomieszczenie przyozdabiały również flagi i godło państwowe nad drzwiami wejściowymi. Na środku stał długi stół na początku którego znajdował się fotel dla generała. Na Nine robiło to wszystko olbrzymie wrażenie. Wiedziała, że mało kto postawił tu stopę. Otuchy dodawali jej za to obecni wojskowi. Wszyscy mieli jak ona galowe mundury, zaś sam Jozue ubrał się, jak to później określiła,,niczym lord z minionego wieku”. Poza oficerami przybyła również rodzina generała i kilku znajomych nie będących wojskowymi. Wśród nich przewijała się służba.

— Dobry wieczór. Bardzo się cieszę, że Pani przyszła. — powiedział Jozue kłaniając się Łębiszyckiej.

Następnie przedstawił ją kilku osobą po czym, podjął rozmowę z innymi gośćmi. Po pewnym czasie wezwano do stołu. Dania były różnorakie. Od bardzo wyszukanych po tradycyjne. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Po kolacji przyszedł czas na dalsze rozmowy przed deserem. Generał wyjaśniał kilku osobą zdjęcia wyświetlane na rozwijanym ekranie. Nina przeszła na balkon. Tam spotkała sierżanta Królikowskiego z narzeczoną, a w parku na dole rozpoznała porucznik Rimet. Dom zaczynał ją coraz bardziej interesować. Miał w sobie intrygującą tajemniczość. Nina bała się jednak prosić generała o oprowadzenie jej. Zeszła, więc na dół i podeszła do Sophie, która siedziała na ławce przy pawilonie.

— Przepraszam Pani porucznik. — zaczęła — Widzę, że Pani lepiej się orientuje. Mogła by mnie Pani oprowadzić po domu generała.

— Znaczy tylko po jego części. — odpowiedziała Rimet.

— Po części?

Rimet patrzyła podejrzliwie na zdziwioną Łębiszycką. Jako człowiek nie miała do niej zaufania. Bała się o swoją pozycję adiutanki, a chęć oprowadzenia po domu, odebrała jako próbę wejścia w świat generała.

— Tak po części. — odpowiedziała — Generał przeznacza tylko niewielką część dla gości. Do reszty prawie nikt nie ma wstępu.

Pomimo tego Nina nalegała. Kobiety rozmawiały przyjaźnie jednak z dystansem. Po spacerze udały się na główną salę gdzie zaczęto podawać deser. Wszyscy siedli do stołu i zaczęli jeść i rozmawiać. Ninie nie dawała spokoju jedna rzecz. Zaraz po prawej stronie generała stało wolne nakrycie. Zmieniano tam wszystko jak u pozostałych gości, jednak nikt nie wspominał, że ktoś się spóźnia. Na pytania Niny miały paść wkrótce odpowiedzi. Rozmowy trwały w najlepsze, gdy naglę do Jozuego odezwał się Królikowski:

— Nie będzie jej?

Wszyscy zamilkli. Nastała krępująca cisza. Wszyscy patrzyli się po sobie. Nina patrzyła zmieszana. Nie wiedziała o co chodzi.

— Oboje dobrze wiemy, że jej nie będzie. Nie wiem po co do tego wracać. — odpowiedział rozgoryczony generał.

— Czas o tym zapomnieć. To puste miejsce wygląda dziwnie. — odezwał się ktoś z rodziny generała.

— Myślałem, że coś się zmieniło. Rozmawiałem z nią na spotkaniu i wiesz…

Królikowski jednak nie zdążył dokończyć. Twarz generała wykręciła złość.

— To nie myśl tyle. Wszyscy dobrze wiedzą jak jest, a ja jasno powiedziałem, że się to nie zmieni. — krzykną Jozue.

Znów zapadła cisza. Generał patrzył w ciszy na talerz, a reszta wymieniała porozumiewawcze spojrzenia. Nina nie wytrzymała. Musiała wiedzieć co się tu dzieje.

— Kto powinien tam siedzieć? — zapytała.

Wszyscy osłupieli. Łębiszycka zrozumiała, że jej ciekawość zaprowadziła ją w złym kierunku. Rimet patrzyła na nią i kręciła gniewnie głową. Jozue rzucił jej tylko lodowate spojrzenie, po czym w milczeniu wyszedł z sali. Skończono deser i wrócono do zabawy, jednak już bez generała. Nina czuła się teraz wyobcowana. Nikt nie wyjaśnił jej tego co się stało przy stole. Ona sama też bała się teraz generała. Ta osoba którą widziała odchodzącą od stołu, to nie był generał jakiego znała. Nie ten ze szpitalnego pawilonu, czy z początku przyjęcia. Był to teraz ponury mężczyzna, pełen zła i gniewu. Poprosiła kogoś ze służby by powiedział gdzie może znaleźć Jozuego. Służący powiedział tylko:

— Jeżeli myśli to jest w gabinecie.

Po czym pospiesznie odszedł. Nina udała się więc do gabinetu. Przed drzwiami stało dwóch strażników, jednak po krótkiej rozmowie przepuścili ją. Otworzyła ciężkie drzwi i weszła do środka zamykając je za sobą. Pokój był spowity ciemnością. Jedyne światło dawało kilka lampek przy podłodze i księżyc za okien. Generał siedział na fotelu i patrzył przez okno, tak że przybyła widziała tylko jego rękę. Niną przepełnił paniczny strach. Chciała stąd jak najszybciej uciec, jednak coś ja powstrzymywało.

— O co chodzi Pani major? — odezwał się głuchym głosem generał.

Nina myślała, że śni. Że jest to jej największy koszmar. Skąd on wiedział, że to akurat ona.

— Ja chciałam tylko przeprosić. — wybąkała drżącym głosem.

Generał obrócił się na fotelu. Nina cofnęła się i wpadła na drzwi. Jozue miał na twarzy wypisane wszystkie negatywne uczucia, co w połączeniu ze scenerią dawało straszny efekt. Nina się bała. Nie wiedziała, czy rozmawia z duchem, czy z żywym człowiekiem. On patrzył się w nią tępym wzrokiem.

— Niech Pani nie rusza spraw, których już nikt nie zmieni. A teraz proszę wyjść.

Бесплатный фрагмент закончился.

Купите книгу, чтобы продолжить чтение.