Prawdy Mitomana

Объем: 203 бумажных стр.

Формат: epub, fb2, pdfRead, mobi

Подробнее

Chciałbym bardzo podziękować moim rodzicom oraz bratu, którzy zawsze wspierali mnie w chwilach gdy nie wierzyłem, że mi się uda. Moim przyjaciołom, Sebastianowi oraz Łukaszowi, bez których moje życie nie byłoby tak radosne i pełne uśmiechu. Osobom, które zrzuciły mnie na dno mojej psychiki, dzięki wam mogłem odnaleźć w sobie siłę. To była cudowna lekcja życia.

Słowo od autora

Każdy z nas chyba ma w życiu taki moment w którym myśli wydają się nie mieć końca. Są jak las, po którym chodzimy szukając wyjścia. Rozglądając się wokoło i uważając na poszczególne rzeczy znajdujące się w nim. Każda nasza myśl jest jak jedno takie drzewo w tym lesie. Im dalej idziemy, tym coraz więcej ich widzimy. Im częściej zaglądamy w głąb naszego umysłu, tym więcej tworzymy myśli, a ich korzenie sięgają tak głęboko, że nie łatwo jest się tego pozbyć.

Często zamykam oczy i wyobrażam sobie, że siedzę na pnie drzewa, które kiedyś rosło w tym miejscu, w tym lesie. Czarnym, wielkim i cichym. Nasłuchuje tego, co mi chce przekazać. Rozglądając się wokoło, nie widzę słońca, nie widzę chmur. Widzę drzewa, widzę liście, słyszę ptaki, jakiś szelest i połamane patyki. Nie widzę nikogo, nie czuję nikogo. Jestem tylko ja i moje drzewa, moje myśli.

Często pozwalam się porwać moim myślom w inny świat. W świat, który przez długie lata omijałem szerokim łukiem. Bałem się tego, co mnie otaczało i obawiałem tego, co może mnie spotkać w przyszłości. Odkąd tylko pamiętam, zawsze odbiegałem od rówieśników. Nie ciekawiły mnie te same rzeczy, nie lubiłem nigdy uprawiać sportów ani też nie miałem smykałki do przedmiotów ścisłych. Bywały momenty, że czułem się przez to gorszy, niechciany. Z biegiem czasu poznałem wielu cudownych ludzi, którzy pokazywali mi świat w różnorodnych barwach. Nauczyłem się na nowo kochać i cieszyć tym, co dawał mi los. To była niesamowita podróż.

Pisząc tę książkę i tworząc tę postać, borykałem się z problemami natury osobistej. Bywały dni w których nie potrafiłem sobie znaleźć miejsca i bywały też takie, gdzie nie miałem ochoty oddychać. Właśnie wtedy zmuszałem się aby wstać z łóżka i przelać na papier to, co leżało mi na sercu. Jestem szczęśliwy, że dzisiaj mogę odetchnąć z ulgą i powiedzieć — udało mi się.


Zdaje sobie sprawę z tego, że historia ta, może wywołać u wielu osób różnorakie emocje. W moim życiu wiele razy spotykałem się z kłamstwem i zawsze próbowałem znaleźć sposób aby z nim wygrać. Raz mi się udawało, a raz nie. Nie zawsze było kolorowo. Mimo młodego wieku, chciałbym aby ta książka dała państwu do myślenia. Pozwoliła uwolnić emocje czy myśli, które od zawsze w sobie skrywamy. Każdy z nas szuka w życiu tego samego. I gdy wydaje się nam, że mamy już wszystko, to uświadamiamy sobie, że wciąż brakuje nam tego jedynego, prawdziwego szczęścia.

Cena jego zaś, czasem jest zbyt wysoka.

Prolog

Pamiętam twoje słowa tak jakbym je słyszał przed chwilą. Nie było w nich ani krzty emocji. Opadały ciężko w mojej głowie, nie pozwalając mi złapać oddechu. Spoglądałem na ciebie wiedząc, że nigdy więcej już cię nie ujrzę. Wiatr delikatnie muskał nasze ciała, a włosy delikatnie opadały mi na czoło. Słychać było w oddali czyjeś kroki, ciężkie kroki. Ktoś wracał z pracy, mimo że była już późna godzina. To była chyba kobieta. Niebo było ciemne, a na nim kątem oka widziałem gwiazdy. W powietrzu unosił się zapach twoich cudownych perfum, które czułem każdego dnia o poranku. W ręku trzymałeś torbę, a z kieszeni od kurtki wystawał ci kawałek jakiegoś papierka.

— Wyjeżdżasz gdzieś?

Ledwo z siebie wykrzesałem jakiekolwiek zdanie, starając się je zlepić w jakąś sensowną całość. Mówiłeś coś, ale nie byłem w stanie nic zrozumieć. Jedyne co byłem w stanie teraz doświadczyć, to spływające łzy po moich policzkach.

— Ogłuchłem?

Słyszę jednak kroki, których echo powoli się oddalało. Spoglądam w twoje oczy, a w nich jest tylko ciemność. Nie było tego blasku, który dostrzegałem każdego dnia. Nie było już niczego, co mogłoby sprawić abyś pozostał ze mną.

Stoję tutaj pośrodku drogi, a ty odchodzisz puszczając moją rękę. Widzę tył twojej kurtki, którą tak uwielbiałem ubierać w te chłodne dni. Powoli do mnie dociera to, co się stało. Delikatnie ocieram łzy płynące po policzku. Odchodzisz i to bezpowrotnie. Ostatni raz cicho szepczę abyś został tutaj ze mną. Przechodząc pod wiaduktem, zniknąłeś w zakrywającej cię ciemności. W tym samym momencie, zrodziła się spowiedź złamanego serca.

Rozdział pierwszy

Nie ma nic gorszego niż poranny smutek. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek mi to minie, bo ileż można siedzieć w domu między czterema ścianami i z nikim się nie spotykać. Taki stan wydaje się być czasem jedyną deską ratunku dla mnie. Nie muszę wtedy znosić wszystkich tych chamskich uwag rzucanych w moją stronę i spotykać się z ludźmi na których nie mam najmniejszej ochoty patrzeć. Nie mówię tutaj oczywiście o moich przyjaciołach, których sobie bardzo cenię. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem sam od dłuższego czasu, a od niedawna zrozumiałem, że jestem kim jestem. Ciężka sprawa — pomyślałby sobie człowiek, ale ja jakoś od dawna to przeczuwałem.

W samej podstawówce podobał mi się ktoś z klasy. Dla mnie wydawało się to być dosyć normalnym zjawiskiem, ale dla moich znajomych było to czymś zaskakującym. Piękny młody człowiek, blondyn, wysportowany i zawsze uśmiechnięty, a przede wszystkim dusza towarzystwa — idealny partner dla każdego. Kiedy na niego patrzysz, czujesz takie ciepło w środku, którego nikt inny nie jest w stanie ci dać. Często zdarzały mi się sytuacje w których uśmiechałem się sam do siebie, a znajomi pytali co mnie tak bawi. Nie bawiło mnie nic, poza jednym dosyć fajnym faktem. Wyobrażałem sobie jak mnie przytula i mówi, że mnie kocha. Normalny człowiek pomyślałby, że całkiem mi odbiło, ale wcale tak nie jest. To była pewnego rodzaju więź. Więź, której za cholerę nie potrafię wytłumaczyć. To się czuło. W mojej głowie potrafiłem odtworzyć każde jego słowo, które wypowiedział w moją stronę. A sam ten moment, kiedy stawał ze mną twarzą w twarz był czymś niesamowitym i niepowtarzalnym. Nie liczyło się wtedy nic ani nikt. Tylko ja i on. Na samo wspomnienie jego uśmiechu dostaję gęsiej skórki. Uważałem go za chodzący ideał tamtych młodzieńczych lat. Żyłem w przekonaniu, że byłby to ktoś, kto miałby na mnie wielki pozytywny wpływ. Nie pomyślałem wtedy o jednym, że to może oznaczać tylko problemy. I nie jest to coś, czym człowiek powinien się dzielić ze wszystkimi. Wtedy jednak nie myślałem o tym w takich kategoriach. Prawda jest chyba taka, że w ogóle nad tym nie myślałem. Dla mnie to było coś normalnego i naturalnego. Tak powinno się dziać w życiu. Tak powinno być w życiu. Powiem ci szczerze, że robiłem wszystko by na mnie spojrzał. Śmiałem się bardzo głośno, wydurniałem, dokuczałem mu, a nawet pyskowałem do niego. Codziennie rano wstawałem i dbałem o siebie jak przystało na chłopaka. Zawsze umyte włosy i ładnie ułożone, zawsze pachnący i zawsze dobrze ubrany by zrobić jak najlepsze wrażenie.

Niestety nigdy nie zostało to zauważone. Zawsze gdzieś odstawałem w tej grupie. Czasem czułem się gorszy, choć nie miałem powodu by tak myśleć. Miałem u swego boku osoby, które mnie lubiły i szanowały. Potrafiliśmy wspólnie się bawić i spędzać czas. Obgadywaliśmy każdego, a wszelkie klasowe kłótnie były czymś niesamowitym i wielkim wydarzeniem o którym zawsze mówiło się głośno. Pamiętam sytuację z moją przyjaciółką, której w pierwszej klasie złamałem kredkę, a ona pełna żalu i ochoty by wybuchnąć płaczem, przyjęła moją propozycję aby w zamian złamać moją. Patrząc na przestrzeni czasu dochodzę do wniosku, że nigdy chyba nie szanowałem cudzej własności. I pomyślisz, że to zabawne bo chodzi o głupią kredkę, ale przecież to była jej kredka, jej własność, którą ja zniszczyłem, a w obawie przed konsekwencjami pomogłem jej złamać moją. Powszechna jak na tamte czasy zasada „coś za coś” odegrała swoją rolę w należyty sposób. Dzisiaj, będąc już o wiele starszy, mogę śmiało powiedzieć, że oddałbym wszystko by móc zmienić tamte chwile, cofnąć wypowiedziane słowa, zmienić bieg wydarzeń. Czas jednak jest nieubłaganym mordercą, przed jego ostrzem nie uchowa się nikt.

Pomyślałem sobie nawet pewnego razu, że z tym wszystkim skończę. Poszukam sobie kogoś, kogoś kto mnie pokocha. Razem stworzymy szczęśliwy związek, a ja zobaczę jak to jest być tym „prawdziwym facetem”, o którym tak wszyscy rozpowiadają. Okazało się to nie być takie proste jakby się wydawało. Każdy widzi we mnie geja i człowieka, który nie jest zbyt wielu rzeczy wart. Widzą kogoś, kto nie mógłby być z dziewczyną. Z jednej strony było to całkiem zrozumiałe, bo każda dziewczyna bała się reakcji otoczenia, a do tego dochodzi porażka — nie można być z kimś, kto jest aż tak beznadziejny i nie wykazuję z siebie ani krzty mężczyzny.

Zadaję sobie pytanie — po co ja to piszę? — sam dla siebie to bezsensu. Magia pisania traci sens, kiedy wiesz, że nie zmienisz nic. Może tak miało być? — zapewne taki los został mi zapisany gdzieś w księgach życia. Nie znam odpowiedzi na wiele pytań, ale śmiało mogę powiedzieć, że są rzeczy, których jestem pewien i które muszę sobie wyjaśnić.

— To jest miejsce od którego muszę zacząć.

Muszę zacząć od prawdy, której nikt, nigdy nie chciał powiedzieć głośno. Nikt nie chciał wypowiedzieć tych strasznych słów, które wnosiły światło na ten okrutny mrok. Bali się tego wszystkiego. Bali się samych siebie. Bali się… mnie. Wszystko się pomieszało, pogmatwało odkąd coś zaczęło się układać. Zaczynało być normalnie. Wierzyłem mocno, że jest to piękne i kolorowe. Stanowczo za kolorowe. Czasami jednak tak musi być. Nie zastanawiamy się wtedy czy jesteśmy oszukiwani, czy zdradzani. Nie zastanawiamy się czy nasze życie właśnie tak miało się potoczyć, czy mieliśmy wejść do czyjegoś życia aby stać się lasem, który będzie podpalany wiele razy. Cieszymy się chwilą i tym, co daje nam powody do radości. Żyjemy jego pełnią, aż do momentu gdy nastanie zaćmienie i zapadnie ta okropna ciemność. Gdy jednak widzimy zbliżające się zaćmienie czujemy fascynację, a po chwili zakrywa nas wieczna ciemność. Jesteśmy wtedy tylko my, pozostawieni samym sobie. Nie ma wtedy przyjaciół z którymi tak hucznie staramy się spędzać każdą możliwą chwilę i nie ma wtedy tej ukochanej osoby, która trzymałaby nas za rękę. Nie ma nikogo, kto by poprowadził nas przez ten najmroczniejszy czas. A moment w którym ciemność staje się jasnością, jest momentem gdzie wreszcie zaczynamy dostrzegać co jest prawdą, a co kłamstwem. Nadchodzi nasze katharsis. I choć wiele razy mówiłem sobie, że przez coś takiego przechodziłem, to z biegiem czasu zrozumiałem, że tylko się oszukiwałem.

Czasami kłamstwa wydają taki cudowny zapach za którym pragniemy iść, mimo że znamy konsekwencje tego czynu. Nie potrafimy się jednak oprzeć. Czasami jest to silniejsze od nas, czasami nie potrafimy nad tym zapanować. I zastanawiasz się wtedy, czemu właśnie jest tak, a nie inaczej. Rozmyślasz o tym dnie i noce, ale nie potrafisz znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi na swoje pytanie. Poddajesz się, ale w kłamstwach odnajdujesz jakiś sens, który dają ci promyk nadziei na to, że może być dobrze. Ludzie zawsze powtarzają, że prawda jest lepsza od kłamstwa w każdym calu, ale do momentu kiedy nie musisz im jej mówić. Miałam wiele takich przypadków w których prawdę się uważało za coś bardzo ważnego, ale gdy już wyszła ona z ust, nie było szczęśliwego zakończenia, nie było okrzyków radości, a jedynie żal, obraza i gniew. To ma ogromny wpływ na człowieka, który często bywa szczery wobec ludzi. Zmienia go to, sprawia, że sam zadaje sobie pytanie.

— Jaki jest sens mówienia prawdy, skoro nikt nie potrafi się z nią pogodzić?

Wtedy chwytamy się kłamstw, ludzie je uwielbiają bo kłamstwa sprawiają, że wszystko jest w porządku. W porządku, do momentu, kiedy nie wyjdą na jaw.

Rozdział drugi

— Nigdy nie narzekałem jakoś strasznie na podstawówkę, choć bywały momenty, że się ze mnie naśmiewano. Wmawiano mi wtedy, że nie ma się czym przejmować. To normalne przecież, że zawsze się kogoś przezywa i jest się tym gorszym, tak po prostu.

Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego jak ogromną moc mają słowa. Słowa same w sobie nie są niczym strasznym oczywiście, ale te, które padają z ust drugiego człowieka mają w sobie destrukcyjną moc. Potrafią zmienić człowieka diametralnie i zniszczyć w nim tą pielęgnowaną przez rodziców niewinność. Sprawiają, że człowiek się psuję, a wraz z nim cała psychika i jego osobowość. Stajesz się wtedy spaczony. Nie z własnej winy ani z własnego wyboru, a przez kaprys ludzi, których istnienie powinno być kwestionowane. Nie przezywano mnie w jakiś wulgarny sposób, choć zdarzało się, że i takie słowa padały. Nadano mi pewien zamiennik zamiast imienia, a był on wtedy dla mnie destrukcyjny. Słowo tak proste a tak okrutne, „baba”. Z biegiem czasu, słysząc to słowo dosyć często, zdążyłem się przyzwyczaić. Często ukrywałem w sobie to, jak bardzo mnie to słowo boli. Jak bardzo mnie ono rani. Jednak im bardziej okazywałem swoją niemoc, tym bardziej ataki się nasilały. Tym bardziej i mocniej to słowo stawało się dla mnie czymś, czego nienawidziłem. Wmawiałem wtedy wszystkim, że takie przezwisko mnie wcale nie obraża, a bawi. Do dziś podziwiam się za taką postawę w której potrafiłem skryć swoje emocje i pokazać, że ich słowa nie są w stanie mnie ugiąć.

Lata mijały, a wraz z nimi rósł mój strach przed tym, co mnie może spotkać w przyszłym życiu. Strach potęgował się we mnie na tyle, że moja samoocena zaczęła się budować poprzez innych ludzi. W nich widziałem siłę, której pragnąłem i w nich widziałem ostrze, które za każdym razem raniło moje serce. Mieli wszystko to, czego ja pragnąłem mieć jako młody chłopak i nie posiadali tego, co miałem ja.

Nie byłem nigdy święty. Z wielu sytuacji zawsze wychodziłem obronną ręką, ale również zdarzały się momenty w których ponosiłem konsekwencję swoich czynów. Nie tylko swoich.

Pamiętam ten moment jak dziś. Siedziałem wtedy w ławce z Wojtkiem. Najbardziej wkurzająca osoba na świecie jaka mogła się tylko pojawić w moim życiu. Nie było wtedy naszej nauczycielki w klasie, ale kiedy do niej wróciła, poinformowała nas, że dziś my jesteśmy dyżurnymi, a naszym obowiązkiem będzie utrzymanie sali w należytym porządku. Wydurniałem się, co u mnie było czymś na porządku dziennym. Nie chciałem dzisiaj tego robić, nie miałem najmniejszej ochoty mazać tej głupiej tablicy i chodzić po sali zbierając za wszystkich papierki. Zawsze odkąd pamiętam, na mnie spadał obowiązek opiekowania się salą. Na Wojtka nie miałem co liczyć, on tylko ładnie wyglądał i do tego się tak naprawdę nadawał. Jednak gdyby mnie poprosił abym coś zrobił, to bez zastanowienia bym to zrobił. Nie interesowałoby mnie, czy jest to słuszne czy też nie, po prostu bym to zrobił. Zbuntowałem się. To była druga klasa podstawówki więc ciężko mówić o buncie. Nie podobało mi się to, że robię wszystko, a on tego nie dostrzega. Ten który mi się podobał. Nagle, całkowicie znienacka wparowała wychowawczyni do sali i zobaczyła tablicę jak i pomieszczenie w zapłakanym stanie. Wstawiła nam obu wtedy dwóję za nie wykonywanie swoich obowiązków. Wtedy była to najgorsza z możliwych ocen jakie można było dostać. Ten, który skradł mi serce wpadł w szał i zaczął na mnie krzyczeć, że zachowuje się jak idiota i baba.

— Jak kto?!

Odkrzyknąłem z niedowierzaniem w głosie.

— Jak baba! Mam ci to powtórzyć?! Nie słyszysz wyraźnie?!

Krzyczał przepełniony złością.

Nagle coś we mnie pękło. Nie wierzyłem własnym uszom, nie wierzyłem własnym oczom. To sen? — nie, to nie był sen. To się działo naprawdę. To było realne i mało tego, to był on. Ten, którego tak bardzo kochałem i którego traktowałem jak chodzący ideał. Mógł to powiedzieć każdy inny, tylko nie on. On tak nie może mnie nazwać bo nigdy mnie tak nie nazywał. Śni mi się to — powtarzałem bez końca w głowie. Niestety prawda była inna, a jej smak był bardzo gorzki. Znienawidziłem go za to. Znienawidziłem go za to, że ośmielił się mnie tak nazwać. Życzyłem mu wszystkiego, co najgorsze. Chciałem aby zniknął z tego świata, złamał nogę w czterech miejscach, zakrztusił się, a najlepiej nie istniał. W jednej chwili zawalił się cały mój świat, który tworzyłem dla nas obojgu. Zniszczył wszystko to, co tworzyłem i wszystko to, co w sobie nosiłem i chciałem mu ofiarować. Medal jednak miał też drugą stronę, pozwolił mi zabłysnąć. Swoją nienawiścią mogłem go upokarzać, a przy tej jakże soczystej okazji zdobywać więcej znajomych. Wspólnie mogliśmy go nienawidzić i wspólnie mieliśmy coś, co nas łączyło. Nie cierpiałem go po tym, co do mnie powiedział. Nienawidziłem go z całego serca. Nie mogłem na niego patrzeć, brzydziłem się samym jego widokiem. Brzydziłem się samym jego głosem. Miałem ogromny żal do niego przez kolejne cztery lata nauki z nim. Widząc go na korytarzu traktowałem go jak powietrze, a przy każdej możliwej okazji, pokazywałem jak nic nie wartym dla mnie jest człowiekiem.

Nie pamiętam przedostatniego roku z podstawówki. Nie mam pojęcia jak to się potoczyło potem. Pamiętam jedynie momenty w których godziłem się z nim. Zawsze wtedy krzyżowałem palce za plecami. Nie chciałem się z nim pogodzić, nie miałem takiego zamiaru. Przepraszał mnie wiele razy i nigdy nie wiedział, o co tak naprawdę, tak bardzo go znienawidziłem. Wydawało mi się to oczywiste. Z mojego punktu widzenia było to bardzo oczywiste, ale z jego, nie było powodu dla którego mógłbym go nienawidzić. Wystarczyło się raz zastanowić. Raz porządnie się zastanowić i zrozumieć dlaczego tak bardzo nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. Tak bardzo chciałem abyś przestał istnieć, a twoja osoba stała się dla mnie tylko zbędnym wspomnieniem, które z dnia na dzień usunąłbym ze swojej głowy. Nie miałeś prawa mnie tak nazwać. Nie miałeś prawa prosić o wybaczenie, nie wiedząc nawet co takiego uczyniłeś. Jestem takim samym chłopakiem jak ty. On jednak wtedy uznał, że jest inaczej. Miałem takie piękne marzenia względem ciebie. Chciałem mieć z tobą dzieci. Chciałem żebyśmy zostali małżeństwem.

— Czy nie wymagałeś od niego za wiele?

— Nie. Chciałem tylko aby zrozumiał co zrobił.

 Czy to była twoja pierwsza miłość?

 Nie. Głupie dziecinne zauroczenie.

Nie mogę powiedzieć, że go kochałem na tyle aby nazwać to miłością. Dlaczego? — bo zauroczenie to nie miłość. Większość ludzi mówi jednak, że to pierwszy krok do miłości. Osobiście w to nie wierzę. Przynajmniej nie wierzyłem do czasu bo w tej pamiętnej chwili, wszystko się zmieniło.

Lata podstawówki mijały żmudnie. Każdy kolejny rok był rokiem mojego triumfu nad nim. W czwartej klasie powoli mój żal zaczął zamierać. Przestało mi sprawiać to przyjemność. Traktowanie go jak śmiecia było czymś, co weszło mi w krew. Jednak coś się miało zmienić w niedalekim czasie. Pod koniec piątej klasy krążyła plotka po klasie, że ktoś ma się wyprowadzić, a wraz z tym zmienić też szkołę. Nie interesowałem się tym zbytnio. Ktoś odchodzi, a na jego miejsce przyjdzie ktoś inny. Wydawało się to dosyć oczywistym faktem. Plotki z czasem się nasilały, a znajomi, którzy próbowali mi powiedzieć o kim tak głośno jest, byli odsyłani z kwitkiem. Pewnego dnia, gdy zająłem już sobie ławkę w klasie, dotarł do mnie liścik.

Sylwia będziemy z Maryśką w toalecie na drugim piętrze. Mamy do pogadania, bądź tam na długiej przerwie.

Od razu było widać, że nie powinien trafić do moich rąk. Dziewczęce pismo, a do tego narysowane kwiatuszki. Rozejrzałem się po klasie i szukałem osoby do której miał trafić ten liścik. Niestety dziewczyny w klasie były dobre w szyfrowaniu swojej mimiki twarzy. Nigdy nie dało się ich rozgryźć. Trudno — pomyślałem. Nie pozostaje mi nic innego jak udać się tam i dowiedzieć się co takiego ciekawego mają do powiedzenia. Przebić się przez korytarz było cholernie ciężko. Tłumy dzieciaków, które nie pozwalały ci przejść bez choćby jednego małego siniaka. Udało mi się jednak tam dotrzeć i usłyszeć to, czego chyba nie powinienem był usłyszeć. Nie chciałem tego usłyszeć.To był dla mnie szok, kiedy powiedział to na forum. Duch walki odszedł. Straciłem wiarę w siebie. Cząstka mnie zgasła. Umarła, zniknęła.

Dlaczego…? Dlaczego mi to robisz? — przepraszam cię.

Udawałem twardego. Wewnętrzny krzyk nigdy nie został usłyszany. Myślałem, że jestem twardy, silny, ale jestem słaby, za słaby. Chciałeś się ze mną pożegnać, zostawić mnie tutaj samego bez opieki, bez siebie, bez swojego uśmiechu, bez swojego dotyku na lekcjach, bez swojego spojrzenia przy pożyczaniu notatek, długopisu, czy przy zwykłym szturchnięciu. Twój ojciec pracuję w tej firmie od lat. Rozdajesz wszystkim paczki i mi ostatniemu mówisz „będzie mi cię brakować”. Powtarzałem to zdanie w swojej głowie wiele razy, tak jakby był to ten ostatni raz. Ten ostatni raz, kiedy się widzimy. Ten moment miał nigdy nie nastać. Nie mogłeś tak zwyczajnie powiedzieć „będzie mi cię brakować” i odejść. Nie wziąłem tej paczki.

— Dlaczego jej nie wziąłeś?

— To był mój bunt.

Nie chciałem żebyś odchodził. Nie chciałem cię stracić.

— Czy odszedł przez to jak go traktowałeś?

— Nie.

To on zdecydował aby odejść, a dla mnie to był naprawdę koniec. Nie miało sensu już nic co robiłem. Nie miały sensu moje marzenia, plany, chwile w których na mnie patrzyłeś. Będę o tobie myślał na każdym kroku. Na każdym kroku, swojej ścieżki życia.

— Czy dasz sobie radę?

— Oby.

— Czy będzie ci mnie brakować?

— Wątpię.

— Czy jeszcze się spotkamy?

— Nie.

— Jak reszta na to zareagowała? Jak on na to zareagował?

— Nie widzieli mnie, nie widział mnie.

Nigdy nie widziałeś mnie i nie doceniałeś. Nie doceniasz i nie docenisz nigdy. Nie zrozumiesz tego, co chciałem ci dać. Miałem do ofiarowania siebie samego, a ty z tego zrezygnowałeś. Nie zamierzam za tobą płakać, nie zamierzam cierpieć z twojego powodu. Nie zamierzam tańczyć we łzach i nie zamierzam się śmiać z ciebie. Nie chcę cię znać. Przestałeś dla mnie istnieć. Wyjeżdżając, pozostawiłeś moje serce przepełnione nienawiścią do siebie. Nie wybaczę ci tego nigdy bo nie potrafię. Nie chcę tego robić. Żyję mi się tak lepiej. Bardziej bym zrozumiał gdybyś nigdy nie pojawił się w moim życiu. Nic z tego nie miałoby miejsca. Nie zraniłbyś mnie nigdy, a ja nie planowałbym tego wszystkiego. Niestety jesteś tutaj nadal. Patrzę ci w oczy. Te smutne oczy, które mówią mi „do widzenia”. Nie jest mi z tym źle, nie jest mi z tym dobrze. Mam to gdzieś, mam gdzieś ciebie i całe twoje pieprzone życie. Nienawidzę cię i nie raz o tym się przekonałeś. Ukrywałem swoje prawdziwe oblicze. Robiłem z siebie idiotę bo chciałem żyć w świetle reflektorów.

Co mi to do cholery dało? — to, że jestem sam i każdy widzi we mnie tego głupka, który ma wszystko gdzieś i nie potrafi okazać krzty uczucia. Miałem mieć przyjaciół i być szczęśliwym chłopakiem, zostałem sam i stałem się nikim. Nikim ważnym dla tego świata, nikim ważnym dla ciebie.

Kolejne dni mijały, a ja nie potrafiłem wciąż uwierzyć, że ciebie nie ma. Spoglądałem zawsze na to puste miejsce przy ławce, które powinieneś teraz zajmować. Moja nienawiść do ciebie gryzła się z tym, co do ciebie czułem. Nie potrafię tego nawet określić, nie potrafię sobie z tym poradzić. Zawsze będę o tobie pamiętał, mimo że ty już mnie opuściłeś. Nie będę mógł się z nikim kłócić, nie będę mógł nikogo upokarzać. Mam nadzieję, że tam gdzie będziesz, będziesz szczęśliwy i poznasz ludzi lepszych niż ja.

Skończyła się podstawówka, skończyło się dzieciństwo. Pożegnaliśmy się wszyscy, obiecując sobie przyjaźń na wieki i to, że nikt o nikim nie zapomni. Będziemy się spotykać tak często jak tylko się nam uda. Sterta kłamstw. Zawsze w nas były. Kłamaliśmy by wszystko wyglądało wyśmienicie różowo. Jak zwykle wyszło jedno wielkie gówno. Ludzie lubią gadać ot tak by tylko gęba im się nie zamykała i nie odbiegali przypadkiem od reszty towarzystwa. Nie mają własnego zdania. Idą za grupą, która wkrótce ich zostawi samych.

I co wtedy zrobią? — nic.

Będą błagać o pomoc? — nie mają kogo.

Prosić się o przyjaźń? — nie warto prosić o to fałszywych ludzi.

Użalać się nad sobą? — nigdy tego nie rób.

To ci nic nie da. Szkoda czasu na ludzi, którzy nie doceniają tego, co mają. Tego, co mogli mieć. Samotność nie jest niczym złym. Nie doceniamy jej. Wmawiamy sobie, że jesteśmy uzależnieni od innych ludzi. Indywidualność wymaga wyrzeczeń. Kiedy nie potrzebujesz nikogo to nie zwracasz uwagi na to, czy wszystkim się powodzi tak jak tobie. Problem pojawia się wtedy, kiedy do pracy potrzebne są dwie pary rąk, a ty masz tylko swoje.

— I co zrobisz?

— Nie myślę o tym.

— Jak sobie poradzisz będąc samemu?

— Nie poradzę sobie.

Nigdy tego nie będę potrafił zrobić.

Ten dzień zostanie zapamiętany raz na zawsze. Dlaczego? — o tym jutro ci opowiem. Nadszedł czas by położyć się do łóżka i obudzić się na nowo dla tego szarego świata. Dla tych szarych ludzi, którzy każdego dnia poszukują w sobie siłę do walki. Nie martw się. Kolejny dzień ci przeminie, a ty uznasz, że i tak uczyniłeś wiele dobrego. Zadaj sobie tylko jedno ważne pytanie.

Kim jesteś by twierdzić, że uczyniłeś coś dobrego?

Dobranoc.

Rozdział trzeci

Już paręnaście minut po drugiej w nocy. Patrząc za okno widzę wszędzie pogaszone światła. Jedynie lampy świecą pełnym blaskiem. Cisza. Jeszcze nigdy tak spokojnie nie było u mnie na podwórku. W tle gra muzyka, a kot śpi beztrosko na łóżku. Powinienem spać, wiem o tym. Nie potrafię jednak. W głowie mam tyle nieposkładanych myśli, tyle mętliku.

Jak sobie z tym wszystkim poradzić? — samemu jest trudno.

Siedzę już w kuchni na tym twardym krześle, którego tak strasznie nie znoszę. Dwa papierosy zostały w paczce. Mam nadzieję, że mama ma jeszcze paczkę w torebce, w innym wypadku będę martwy. Umyłem się. Trudno, umyje ręce jeszcze raz. Odpaliłem tego papierosa, trochę śmierdzi. Wypuszczam dym jak zwykle w lampę, która wisi na środku kuchni. Straszna ta kuchnia, przydałby się tutaj porządny remont.

Kiedy on nastanie? — nie wiem.

I w sumie nie przeszkadza mi to, jak jest. Nic mi nie przeszkadza. To jest dorobek moich rodziców. Chociaż mogłoby być trochę schludniej. A więc jednak coś mi przeszkadza. Połowa papierosa wypalona, a w misce został tylko papierek po tych dobrych cukierkach, które przyniosła matka. Nie, nie zjem tego cukierka z pudełka, wytrzymam jakoś do rana. Muszę.

Czemu to wszystko się tak skończyło? — pustka.

Przecież mógłbym dzisiaj być szczęśliwym chłopakiem, który żyję w trwałym związku. Za dużo wymagam? — nie prawda.

Co takiego zrobiłem, że życie odbiera mi to, co dla mnie najważniejsze? — dziwne pytanie.

Najlepsze? — nie było takie.

Dobre? — destrukcyjne.

Zaczynam dochodzić do wniosku, że wcale to nie było takie cudowne, dobre i najlepsze. Trudno mi znaleźć na to pytanie, odpowiedź. Tę odpowiednią odpowiedź. Skończyłem palić. Nie chcę mi się myć rąk znowu. Posmaruje je kremem, to będą ładnie pachnieć. Mam strasznie suche ręce.

Wszyscy mają mnie za ideał szczupłego chłopaka. Nie widzieli naprawdę szczupłych chłopaków. Sam Kuba jest szczupły, i to bardzo. To jednak dodaje mu uroku. Mam co wspominać. Nie oszukujmy się, stosunek z nim był naprawdę cudowny. Myślałem, że mnie kocha, wierzyłem w to. Przecież miał pretensję, że mu nie wierzę. Jak miałem mu wierzyć, kiedy mówił to swoim jakże spokojnym głosem, jak gdyby nigdy nic się nie działo.

„Kocham cię. Nie mogę ci jednak obiecać, że kiedyś będziemy razem.”

W takim momencie nachodzi mnie pytanie a co miałem sobie pomyśleć? — och, Kubusiu nie robi mi to problemu. Przecież to normalne, że każdy tak mówi, kiedy kogoś kocha. To normalne i wręcz jestem ci wdzięczny, że takie słowa padają od ciebie, a nie od kogoś innego. Jasne — nie, to nie jest normalne. To jest chore i absurdalne. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, zadaję sobie jedno i to samo pytanie.

Czemu się w tobie zakochałem? — nie mam bladego pojęcia.

Okazuje się jednak, że oszukiwałeś mnie. Czułem to, mimo że tak bardzo chciałem ci ufać. Nie, ja chciałem czegoś więcej. Chciałem byś dał mi coś od siebie. Tę jedną najwspanialszą rzecz na świecie. Zgadza się Kuba, doskonale wiesz o czym mówię. Miłość. Chciałem, abyś mnie kochał i był ze mną. Tamtego dnia coś nas połączyło, to był moment. To były sekundy w których nasze spojrzenia się spotkały. Od pierwszego spotkania, patrzyłeś nimi tak cudownie na mnie. Peszyłem się. Nie wiedziałem jak na to reagować. Nie wiedziałem co powiedzieć, byłeś taki męski, taki zadowolony. Nie nudziłem się z tobą ani ty ze mną — tak przynajmniej mówiłeś. Niestety do dziś nie wiem czy to prawda. Teraz nic już nie wiem. Miało być tak cudownie. Sam mówiłeś, że myślisz o naszej przyszłości.

Kłamałeś? — nie wierzę.

Zmieniło się coś, tylko co? — nie powiedziałeś mi. Zawsze padała jedna i ta sama odpowiedź „nie wiem”.

Wiesz jak mnie to bolało? — nie wiesz.

Wiesz ile razy płakałem? — nie zliczę tego.

Wiesz ile razy błagałem Boga o litość? — nie masz pojęcia.

Czy ty cokolwiek wiesz? — nie. Nic nie wiesz i tu jest twój problem.

„To nie ma sensu. Nie widzę naszej wspólnej przyszłości. Nie potrafię sobie jej wyobrazić.” — gdy padły te słowa, nie wierzyłem własnym uszom.

„Nie ma sensu?” — sam sobie zadałem to pytanie głęboko w duchu szukając szybko wytłumaczenia. Nie znalazłem, nie mogłem znaleźć. Nie takiego końca oczekiwałem. Dawałeś mi tyle nadziei. Odmieniłeś moje życie na lepsze, stało się bardziej kolorowe. Nabrało wreszcie sensu.

Zakochałem się w tobie całym sobą, a ty? — zrezygnowałeś ze mnie, ze szczęścia, z daru losu.

Miłości się nie odrzuca, nigdy. Ona nie wraca drugi raz. Nie zatacza koła. Ona odchodzi, po jakimś czasie. Sama, bez niczyjej pomocy. Tak samo było w tym wypadku. Dopiero wczoraj sobie to uświadomiłem. Już cię nie kocham. Kochałem, ale nie kocham już. Straciłeś mnie. Straciłeś raz na zawsze.

Przyjaciele? — wtedy zaoferowałeś mi przyjaźń.

Być z kimś, kogo jeszcze kochasz? — nie potrafię tak.

Wiedziałeś, że tak ci odpowiem. Stąpałeś po bardzo cienkim lodzie. Ostrzegałem cię, ale nie słuchałeś.

A teraz uciekasz? — nie masz dokąd.

Lód pęka, a ty uciekasz? — za późno. Uciekłeś już. Jesteś bezpieczny na brzegu. Lód stopniał. Widzę cię coraz słabiej. Dostrzegam twoją sylwetkę, ale zapominam powoli jak wyglądasz. Sam na tej łodzi czekam na ratunek.

Czy ktoś się zjawi by mi jeszcze pomóc? — nie.

Twój głos? — zapomniałem jak on brzmi.

Zapomniałem jak mówiłeś do mnie słoneczko i kochanie. Zapominam, że kiedykolwiek się w tobie zakochałem. Chłopak z przeszłością, pewnie tak sobie pomyślałeś. Szukasz kogoś „czystego”. Prawda? — wiem, że mam rację. Nie okłamiesz mnie. Wiem, kiedy ludzie kłamią. Sam opanowałem tę sztukę do perfekcji. Każdy szczegół jest tak dopracowany by nie mógł zostać rozwikłany.

Żałujesz, że mnie kochałeś? — nie żałuj. Nie kochałeś mnie. Zauroczyłeś się mną, czułem to.

Źle ci było? — nie. Dzięki mnie odzyskałeś swoją wiarę w sferze seksualnej.

Dobrze ci było? — tak. Sam mi to powiedziałeś.

Mówisz tak każdemu? — zastanawiam się nad tym.

Każdego tak traktujesz? — tego nie wiem i naprawdę nie chcę już się nad tym zastanawiać. Nie daje mi to jednak spokoju. Za każdym razem, kiedy próbuję przestać o tym myśleć, to wszystko wraca jak bumerang.

Minęło wiele lat od naszego ostatniego spotkania. Wspominam cię czasem, choć wiem, że nie powinienem. Zamykając oczy, przypominam sobie nasze spotkania w domu twojej ciotki. Nie było tam zbyt wiele do roboty prócz rozmawiania. Mieszkanie, które było w trakcie remontu znajdowało się na ładnym osiedlu. Dużo zieleni, a klatka miała paskudne drzwi wejściowe. Nigdy mi się nie podobał ich czerwony kolor. Lubiłem jednak do ciebie jeździć. Sama myśl, że się możemy spotkać była najlepiej spędzoną chwilą w życiu. Jadąc w autobusie miałem możliwość rozmyślania nad tym wszystkim. Nad sensem swojego życia, istnienia i naszej relacji. Jest jednak wiele pytań, które chciałbym ci zadać. Chciałbym cię znów zobaczyć i porozmawiać z tobą. Pamiętam twój czerwony polar i plecak, który ze sobą nosiłeś. Podziwiałem cię za to jakim człowiekiem byłeś. Podziwiałem, ale nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć. Dzisiaj jesteś cichy. Dzisiaj, już nie mamy o czym rozmawiać. Nie mogę spojrzeć ci w oczy i powiedzieć, że tęsknie za tobą. Odwiedzam cię czasem myślami bo wiem, że nie mam odwagi pojechać do ciebie. Po wielu latach poznałem tego chłopaka o którym mi opowiadałeś. Wszystko wyszło w trakcie rozmowy, przypadkiem. Nie spodziewałem się, że to jest właśnie on.

Rozmawiacie czasem? — zapewne tak, mimo, że ty…

Nie ma cię tutaj już.

Rozdział czwarty

Po rozstaniu z Dominikiem miałem wiele wątpliwości co do istnienia miłości. Wydaje mi się, że wtedy przestałem w nią wierzyć. Najzwyczajniej w świecie przestała ona dla mnie istnieć. Relacja między nami była czymś pociągającym i zarazem nosiła ze sobą destrukcję. Zawsze mi mawiał, że potrafię w nim wywołać najgłębiej skrywane uczucia, pozytywne jak i te negatywne. Cofając się wspomnieniami wstecz, dostrzegam jednak tylko te negatywne. Nie trudno jest zapomnieć to, co się działo w dzień naszego rozstania. Jakie towarzyszyły nam emocje. Poznałem cię wtedy od tej najgorszej strony. Nigdy nie widziałem cię krzyczącego ze łzami w oczach. Bałem się samotności wtedy. Nie chciałem żebyś ode mnie odchodził, ale wiedziałem poniekąd, że nie będę miał prawa cię prosić abyś dał mi szansę i pozwolił mi, a przede wszystkim nam, na spróbowanie od nowa.

Pamiętam ten widok jak dziś. Pamiętam to miejsce w którym rozmawialiśmy. Pamiętam każdy detal z osobna. Z czasem jednak wspomnienia bledną. Z czasem jednak wszystko odchodzi. Po zimie nastaje wiosna, a po wiośnie, lato. Tak samo się działo u nas. Te chwile radości i wspólnego planowania życia w pewnym momencie trafił szlag. Zabawne w tej historii jest to, że nie opłakiwałem cię długo. Życie jakoś naprowadziło mnie dosyć szybko na tę odpowiednią ścieżkę w której już nie było ciebie. Twoich słów na pożegnanie nigdy nie byłem wstanie zapomnieć. Do dnia dzisiejszego odbija się ich echo w mojej głowie.

„Jestem zmęczony. Wykończony psychicznie. Związek z tobą mnie niszczy. Niszczy do tego stopnia, że mam dość wszystkiego. Ciebie przede wszystkim!”

Trudno jest mi do tego wracać. Trudno jest mi to wszystko rozgrzebywać. A jednak zastanawiam się czasem, patrząc w niebo przez okno przy porannej kawie, co u ciebie słychać. Zastanawiam się, gdzie poniosło cię życie. Czy zrealizowałeś swoje plany i czy twoje rodzeństwo ma się w porządku. Ciekawe jakbyśmy się zachowali gdybyśmy się spotkali po tylu latach.

Udawałbyś, że mnie nie znasz? — miałbyś do tego prawo.

Zatrzymałbyś się aby ze mną porozmawiać i zapytać co u mnie słychać, co robię w życiu? — chciałbym bardzo.

Pomimo tego co się działo, z biegiem czasu nauczyłem się szanować ludzi. Nauczyłem się szanować ich zdanie, potrzeby, a przede wszystkim rozumieć ich podejście do życia. Niestety nigdy o tym się nie dowiesz. Nigdy nie będziesz miał takiej okazji. Chciałbym cię tylko zapytać o coś, któregoś dnia. Czas płynie nieubłaganie szybko i nie pozostało mi go wiele. Wracam do przeszłości bo chciałbym, chociaż w małym stopniu, naprawić to, co zniszczyłem. Po co? — nie ma na to dobrej odpowiedzi.

Nie liczyło się dla mnie wtedy nic. Nie miało dla mnie znaczenia to, czy miłość ma jakąś wartość, czy tych wartości nie posiada wcale. Przyjaźń traktowałem jak coś, co jest, ale równie dobrze mogło jej wcale nie być. Musiałem być w centrum uwagi — to liczyło się dla mnie najbardziej. Nie mniej jednak i ja miewałem chwilę słabości. Wracając do domu każdego dnia ze szkoły zastanawiałem się nad sensem bycia. Wiedziałem wtedy jedno — nie chciałem być sam. Nowe znajomości traktowałem zdawkowo. Ich spojrzenia i pożądanie było tym, czego oczekiwałem od każdego chłopaka. Chciałem czuć ich szorstkie dłonie na swoim delikatnym ciele. Chciałem czuć jak mnie rozpieszczają i jak są o mnie zazdrośni. Z każdą chwilą stawało się to obsesyjnym pożądaniem bycia w centrum uwagi.

W pewnym momencie pojawił się on. Nie był przystojny, ale dobrze się z nim rozmawiało. Widziałem jego zachwyt w oczach moją osobą. Nie mieszkał w Krakowie, a więc mogłem robić nadal swoje, a jego wodzić za nos. Nie miał jak mi niczego udowodnić. Miałem swojego adoratora internetowego i tych z którymi mogłem się spotykać każdego dnia. Nasze stosunki stały się bardziej zażyłe. On poza mną nie widział świata, a ja powoli zaczynałem w nim widzieć człowieka z którym mógłbym stworzyć coś dobrego. Nie myślałem wtedy o budowaniu związku. W swojej swobodzie poruszania się po świecie czułem się dobrze. Nie musiałem nikogo informować gdzie wychodzę i z kim idę, a już na pewno wracać do domu o określonych porach. Nie byłem ptakiem zamkniętym w złotej klatce. Przynajmniej do pewnego momentu. Jednej rzeczy jestem pewien i mogę śmiało powiedzieć. Wiążąc się z tobą, nie czułem do ciebie nic prócz sympatii. Słowo kocham cię było dla mnie czymś całkowicie obcym i czymś, czego nie byłem wstanie całkiem szczerze wypowiedzieć.

Uwielbiałem manipulować mężczyznami. Sprawiało mi to nieziemską przyjemność. Mogłem kiwnąć palcem i miałem to, co chciałem mieć w posiadaniu. Widziałem jak zapadasz coraz bardziej w otchłań miłości, a ja byłem świadomy tego, że mam nad tym całkowitą kontrolę. Bawiło mnie to z dwóch prostych powodów. Pierwszym było to, że zakochałeś się we mnie, nie widząc mnie na żywo. Drugim zaś było to, że byłeś zazdrosny, co sprawiało, że ja chciałem to jeszcze bardziej upiększać. Byłeś dla mnie niczym innym jak zabawką. Zgodziłem się na bycie z tobą gdy doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia. Chciałem prowadzić nadal swoje normalne życie, ale chciałem mieć świadomość, że jest tam ktoś, kto będzie się starał i mówił mi jak bardzo mnie kocha. Będzie mi pokazywał jak bardzo mu na mnie zależy. Wszystko wskazywało na to, że nigdy się nie zorientowałeś, że nic do ciebie nie czułem. Pamiętasz zapewne nasze spotkanie w Katowicach. Nasze pierwsze spotkanie po tak długich miesiącach pisania ze sobą. Nie podobałeś mi się, ale miałeś w sobie coś, co mnie do ciebie przyciągało. Miałeś w sobie to coś, co sprawiało, że chciałem przy tobie być. I moment w którym chciałeś złapać mnie za rękę pod stolikiem w restauracji był momentem w którym śmiało mogę powiedzieć, że się wystraszyłem. Nie byłem na to przygotowany. Zawsze dotąd, to ja rozkładałem karty i wszystko szło zgodnie z planem. A ty jednak zdecydowałeś wyciągnąć do mnie rękę. Odrzuciłem ją oczywiście bo nie chciałem abyś mnie dotykał. Nie chciałem abyś w ogóle mnie dotykał, kiedykolwiek. Oburzyłeś się, co jest zrozumiałe, ale na szczęście udało mi się z tego wykaraskać. Opowiedziałem ci historię o Danielu, który mnie skrzywdził i zrozumiałeś dlaczego odrzuciłem twoją rękę. Spędziliśmy długie godziny w Katowicach, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Poznałem cię z tej lepszej strony. W Internecie można wiele rzeczy wyczytać o człowieku, ale nie da się go poznać takim, jakim jest naprawdę. A ja miałem tę okazję cię poznać. Od razu nie mogłem znaleźć twoich słabych punktów, ale wiedziałem, że z biegiem czasu dowiem się wszystkiego, co będzie mi potrzebne. Nie mogłem pozwolić sobie na to aby ktoś inny decydował za mnie. To ja miałem mieć ostatnie słowo we wszystkim. Miało być tak jak ja chcę, a nie jak chcę ktoś inny. To było dla mnie najmniej istotne. Po powrocie do Krakowa jeszcze długo się zastanawiałem nad tym co się działo w Katowicach. Spędziliśmy czas w restauracji, a potem spacerowaliśmy nad rzeką. Było tam pięknie, a i pogoda nam dopisywała. Cała atmosfera jednak była dosyć niekomfortowa. Dało się czuć, że jesteś czymś spięty.

Czy byłem aż tak piękny dla ciebie? — retoryczne pytanie.

Podniecał cię mój widok? — hm… powiedz mi.

Wstydziłem się trochę z tobą chodzić bo bałem się reakcji ludzi. Czasami zdarzały się te dziwne momenty w których ludzie na nas patrzyli. Nie mogłem znieść tego jak beznadziejnie jesteś ubrany. Tłumaczyłem to sobie jednak tym, że przyjechałeś z małego miasta, a tam, nie ma czegoś takiego jak posiadanie gustu. Ty go na pewno nie miałeś. Z biegiem czasu mi to przestało przeszkadzać. A wszystko to za sprawą tego, że miałeś pieniądze. Pieniądze dzięki, którym można było cię ubrać jak na człowieka przystało. Jednak one nie mogły poprawić wszystkiego. Ubiór zawsze można zmienić, ale poczucie humoru i charakter zawsze pozostaje taki sam. W twoim przypadku to była dla mnie kara. Nie znosiłem twoich dennych żartów. Bawiły one tylko tę twoją żałosną grupkę przyjaciół. Jak jeszcze można było z nimi porozmawiać, tak nie można było z nimi narzekać na ciebie. Wiedziałeś o wszystkim co im powiedziałem. Wychodziło to najczęściej w kłótniach, które jak zawsze, ty prowokowałeś. Było to męczące i żałosne, ale sprawiało mi ogromną radość patrzenie jak się denerwujesz. Nie zdajesz sobie sprawy jak ogromną miałem z tego frajdę.

Po tych wszystkich długich miesiącach udało mi się wyprowadzić do Tarnowa. Piękna miejscowość i nietuzinkowe uliczki, którymi można było chadzać godzinami. Potrzebowałem odpocząć od swojego miasta i od ludzi, których spotykałem każdego dnia. Ich spojrzenia zawsze budziły we mnie negatywne emocje. Sprawiali, że czułem się beznadziejnie i gorszy. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem tego, jak patrzyli na mnie z pogardą. Wyjechałem i tam próbowałem stworzyć swoje nowe życie. Życie, w którym wszystkim pokażę co jestem wart i jak fantastycznym człowiekiem jestem aby mogli wrócić i żałować tego, jak o mnie mówili. Pamiętam ten moment w którym poinformowałem swoich rodziców o wyprowadzce do Tarnowa. Nie mieli nic przeciwko, ale chcieli poznać prawdę. Prawdę, której nie chciałem im powiedzieć, ale będąc przypartym do muru, nie miałem wielkiego pola manewru. Domyślali się od dłuższego czasu co robię w życiu i kim jestem. Nie byli zaskoczeni. Patrząc na to teraz myślę, że nawet mnie to wtedy nie zaskoczyło. Pewne rzeczy jesteśmy w stanie ukryć przed ludźmi, ale czasami nam się nie udaję i wtedy jesteśmy skazani na to aby przyznać się do prawdy. Przynajmniej częściowo.

— Powiedz nam prawdę. Nie wypuścimy cię dopóki nie powiesz nam jak jest na prawdę z tym wyjazdem.

— Muszę to robić?

Byłem zaskoczony i zdezorientowany wtedy. Nie wiedziałem co tak naprawdę mam robić.

— Nie wypuścimy cię stąd, rozumiesz? Powiesz nam o co chodzi albo nie ma w ogóle rozmowy. Szczególnie, że jest Boże Narodzenie dzisiaj.

Zapomniałem. Przez moment zapomniałem, że dzisiaj jest przecież Boże Narodzenie. Wiele można powiedzieć na temat mojej mamy, ale w tym kontekście to jest ona pasterzem wspólnego spędzania czasu w święta.

— Wiem mamo, że dzisiaj jest Boże Narodzenie. I bardzo cię za to przepraszam, ale czy jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć?

Wiele rzeczy mogło się wtedy zmienić. Całe moje życie mogło się przewrócić do góry nogami lub mogło stać się bardziej komfortowe, wyzwolone. Obstawiałem tę pierwszą opcję, a to dlatego, że moją mamę można postrzegać jako silną kobietę. Silną kobietę, która wiele w życiu przeszła i nie raz widziałem jak cierpiała. Niestety nie mogłem jej wtedy pomóc w inny sposób niż dobrym słowem. Zawsze czułem się z tym źle. Słowo czasem ma się nijak do czynu.

— Dziecko, jesteś już prawie dorosłym człowiekiem więc proszę cię rozmawiaj z nami jak przystało na dorosłych ludzi. Jesteście razem z Dominikiem, prawda? Do niego jedziesz, tak?

Spodziewałbym się w życiu wiele rzeczy usłyszeć od mojej mamy, ale takiego pytania wprost się nie spodziewałem. Zaskoczyła mnie nim, tym bardziej, że widziałem jak w oczach zbierają jej się łzy. Nie miałem wyjścia, żadnego wyjścia. Musiałem się przyznać. Musiałem ten jeden raz powiedzieć prawdę. A przyszło mi to z ogromnym trudem. Wiedziałem, że pewien etap dobiega końca. Wiedziałem, że coś właśnie zaczyna się zmieniać.

— Tak mamo. Jestem z Dominikiem.

Ledwo z siebie to wykrzesałem. Nie przypuszczałem, że powiedzenie czegoś takiego na głos może być tak trudne.

— Mówiłam ci, to nie chciałeś mnie słuchać. Wiedziałam, że jest z Dominikiem.

Musiałaś skierować tę wypowiedź do taty. Nie mogłaś sobie tego odpuścić. Gdybyś tego nie zrobiła, nie miałabyś tej satysfakcji z mienia racji. Nie dziwi mnie to.

— Od pierwszego momentu, w którym Dominik tutaj przyjechał, w maju, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. W sposób jaki na ciebie patrzył, był całkowicie inny niż na kolegę. Nie mogłeś tego od razu powiedzieć? Nie ufasz nam?

Nie wierzę w to co słyszę. Ty poważnie jesteś straszna pod paroma względami. O to jeden z nich — nie można przed tobą nic ukryć i zawsze starasz się coś wywęszyć, kiedy wiesz, że coś ci nie odpowiada.

— Ufam, ale… sama wiesz, że nie jest to coś czym można się chwalić.

— Wiem, o tym. Dlatego chciałabym aby ta informacja została tylko między nami. Nie chcę by ktokolwiek inny o tym wiedział z rodziny. Nie przyjmą tego tak entuzjastycznie jak my.

Wiedziałem o tym. Akurat kontakty z naszą rodziną są na niskim poziomie. Nie pamiętam nawet imion swoich ciotek i wujków, a co dopiero jak wyglądają moi kuzynowie. O to się martwić nie będziesz musiała. To jest informacja o której nikt się nie dowie. Nikt nigdy nie dowie się jaki sekret kryją ściany naszego mieszkania. Żałuję jednak, że to wszystko tak się musiało potoczyć. Nie chciałem was opuszczać w te święta, ale musiałem tam jechać. Musiałem wykrzesać z siebie te reszki samego siebie aby coś zmienić w swoim życiu. Nie będę więcej waszym ciężarem. Nie będziecie musieli na mnie wydawać pieniędzy ani zastanawiać się, czy mówię wam prawdę czy też nie. I wiem, że nie ma innego wyjścia. Będziecie szczęśliwi beze mnie.

Pakując się wiedziałem, że ten etap życia już zostawiam za sobą. Pogoda też dawała popalić. Pełno śniegu, mróz i do tego wiatr, ale wiedziałem, że muszę tam jechać. Na dworcu czekałem aż nadjedzie mój pociąg, który zabierze mnie w podróż do nowego rozdziału. Widzę go z daleka, powoli nadjeżdża. Wiele myśli bije się ze sobą jeszcze, ale wiem, że nie mam wyboru, muszę tam wsiąść. Odjeżdżam, a przede mną jeszcze szmat drogi.

Żałuję, że nie powiedziałem moim rodzicom czegoś więcej o moim partnerze, a był on człowiekiem bardzo bogatym. Pieniądze jednak nie brały żadnego udziału na początku. Dopiero z biegiem czasu zorientowałem się o jego majątku i wtedy postanowiłem to wykorzystać do własnych celów. Człowiek jakiego dane mi było poznać był osobą, która bardzo ciężko przyjmowała słowa krytyki. Nie wspominając już o tym jak bardzo beznadziejnym człowiekiem był sam w sobie. Ubierał się beznadziejnie. Każdy element jego ubioru przyprawiał mnie o ból głowy i mdłości. Do tego wszystkiego dochodził fakt, że był przemądrzałym gnojkiem. Cokolwiek powiedziałem, zostawało od razu poprawiane lub zwracał mi uwagę, że popełniłem tutaj błąd. Bywały momenty w których chciałem zwyczajnie go udusić, a przed tym wykrzyczeć mu jak beznadziejnym jest facetem.

Pierwszy pocałunek był tragedią i jego największą porażką. Owszem był wysoki, a tacy faceci mnie zawsze kręcili, ale u niego to nie było żadnym plusem, a jedynie czymś co powinien przeklinać każdego dnia. Całowanie lepiej mi wychodziło z poduszką niż z nim. Miałem wiecznie poślinione wargi. Starałem się unikać całowania z nim bo aż mi się niedobrze robiło na myśl, że jego usta zbliżają się do moich. Niestety z czasem nie było takiej możliwości. Zatem zaciskałem zęby i udawałem, że wszystko jest w porządku aby osiągnąć swój cel. Ach, w manipulowaniu facetami zawsze byłem najlepszy. Nie zmienia to jednak faktu, że był obrzydliwy, a wręcz odrażający. W pewnym momencie sytuacja obracała się przeciwko mnie. On zaczął się domyślać, że kręcę na boku z innymi, a jego zwyczajnie oszukuję. Trudno, wcale mi go nie było żal. Był dla mnie nic nie wartym człowiekiem. Interesował mnie jego majątek, nic poza tym. Na szczęście stwierdził, że nie ma to sensu i nie chcę z nim być. Nawrzucał mi wtedy, że interesowały mnie jego pieniądze i nic poza nimi. Szczerze mówiąc nie wiem jak on mógł mi tak powiedzieć. Owszem pieniądze były ważne, ale on je miał, a to oznacza, że też był w jakiś mały sposób dla mnie ważny. Nie mógłbym ruszyć bez niego tych pieniędzy. Patrząc jednak z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że nie wytrzymałbym z nim ani jednego dnia dłużej. W całowaniu był okropny, a o łóżku wspominać nawet nie będę, totalna porażka. Dobrze, że nie jestem taki sam jak inni. On myślał, że jestem materialistą, ale wcale tak nie jest. Chciałem sobie tylko zapewnić odpowiedni byt na przyszłość, a że był głupi i odrzucił to co mu chciałem ofiarować, to już jego problem. Nie docenił tego kim jestem i jak cudownie by mu ze mną było. Dzisiaj ponoć mieszka za granicą i mam nadzieję, że poszedł na kurs całowania. Zdecydowanie był mu potrzebny. Pomyśleć, że byłem taki głupi. Niewiarygodne i zarazem bardzo zabawne.

Ty jednak byłeś inny. Różniłeś się od niego wszystkim. Twoje pocałunki były czymś wspaniałym. Czymś, co chciałbym móc mieć każdego dnia o każdej porze. Gdy twoje usta dotykały moje, to czułem jak uginają mi się nogi. Odnosiłem wrażenie jakby były z waty. Moje ciało reagowało na ciebie tak fantastycznie. Było wrażliwe na twój delikatny, a zarazem męski dotyk. Twoje dłonie powoli rozgrzewały moje ciało. Byłeś taki rozpalony, kiedy na mnie patrzyłeś. Czułem twój ciężki, ciepły oddech na plecach. Wiele razy mi powtarzałeś, że nie możesz przestać mnie całować. Przywracałeś we mnie dawno ukryte pragnienia do życia. Rozbudzałeś wewnętrzną żądze posiadania cię. Odkrywałeś mnie jak tajemniczy ląd. Sprawiłeś, że uczucia stawały się bardziej realne, prawdziwe, a życie odzyskiwało swój utracony sens. Wiara w ludzi powracała na nowo. Dostrzegałem ich pragnienia. Widziałem ich całkiem inaczej. Nie patrzyłem już przez pryzmat niepowodzeń życiowych i wspomnień tak bolesnych. Życie sprawiało mi ogromną radość i zarazem dawało poczucie stabilności. Odrodziłeś to, co uważałem, że przestało już istnieć. Swoim ciepłym i wrażliwym sercem z zimowego snu, ocknąłeś tę cząstkę mnie, której tak bardzo mi brakowało. Tę cząstkę, której tak zawsze wyszukiwałem w sobie, a nie potrafiłem jej odnaleźć. Stałeś się moją ostoją i przewodnikiem. Stałeś się częścią mnie i mojego żałosnego życia.

Po rozstaniu z Danielem, nie spodziewałem się móc ujrzeć coś równie pięknego jak to. Nie oczekiwałem od nikogo, że pozwoli mi na nowo się narodzić. Skruszy mury tak solidnie postawione. Nie potrzebowałem nikogo prócz ciebie. Twój głos był jak najpiękniejsza melodia tego świata. Nie wymagałem już niczego innego od świata i od ludzi. Chciałem tylko aby twoja miłość pozostała wieczna. Czuć Twoje gorące ciało obok mojego każdej nocy i dnia. To ciepło płynące od ciebie i ogrzewające w chłodnych chwilach.

Czy to było tak wiele? — wychodzi na to, że tak.

Wymagałem tak niewiele, a zarazem tak dużo. Myślałem, że nasze spotkanie wtedy było przeznaczeniem. Wierzyłem w to od momentu w którym padły pierwsze słowa. Z biegiem czasu coś się jednak w nas zmieniło. Zmieniłeś się też ty. Nie byłeś już tym samym chłopakiem, którego poznałem wtedy w zimowy wieczór. Nie pragnąłeś mnie już tak jak kiedyś. Nie interesowałeś się już mną, tak jak kiedyś. Zastanawiam się czasem nad tym wszystkim. Nad tą zmianą, która wtedy nadeszła. Nad momentem, który sprawił, że to wszystko się potoczyło tak, a nie inaczej. Moment w którym to wszystko mi powiedziałeś. Ta chwila w której powiedziałeś mi to okropne zdanie była czymś strasznym. To był jak cios, którego człowiek najmniej się spodziewa. Jak błyskawica, mimo że jest czyste błękitne niebo.

„Jesteś super chłopakiem. Na pewno kogoś znajdziesz”.

Nie wierzyłem w to, co właśnie usłyszałem. Nie mogłem w to po prostu uwierzyć. Przeszło mi przez głowę wtedy masę myśli próbujących przebyć to, co zostało właśnie wypowiedziane. Myślałem, że może sobie żartujesz. To zapewne jest jakiś rodzaj testu, czy sprawdzenia mnie, czy tak po prostu ci pozwolę odejść. To nie był jednak test, to nie była próba sprawdzenia mnie. Szczerą i bolesną prawdą było to zdanie, które wypowiedziałeś do mnie. Świat przestał być już tak kolorowy jak kiedyś. Niebo nie było bezchmurne, a słońce powoli zakrywało się za chmurami, które się nad nami zbierały. Wiatru wtedy nie byłem wstanie odczuć. Czas zatrzymał się w miejscu. Tykania wskazówek zegara nie było słychać. Nie wydawały żadnego dźwięku w tamtej chwili.

Nie mogłem poznać cię przed Danielem? Nie mogłem cię poznać zamiast niego? — nie mogłem. Tak właśnie miało być.

Musiałem przejść przez to piekło aby móc ujrzeć i poczuć skrawek nieba. Gdybym cię wtedy poznał, to dziś zapewne byłbym całkiem innym człowiekiem. Wiele myśli krąży mi po głowie. Jedną z nich jest ten moment w którym ostatni raz trzymasz moją dłoń i mówisz te wszystkie słodkie słowa. Słowa, dziś nie warte niczego. Puste jak echo roznoszącego się wewnętrznego krzyku we mnie. Dominik chciał mi pomóc. On chciał mnie zmienić, ale nie dał rady psychicznie. Był nikim wartościowym i to pokazuję tylko, że nie zasługiwał na mnie. Daniel jednak był potworem, który doprowadził moje życie do destrukcji. Ciężko jest odbudować dom mając w ręku tylko okruchy z cegieł. Zniszczył mnie i to jakim człowiekiem byłem. Był silniejszy ode mnie, silniejszy od nas wszystkich. Wierzę w to, że ma świadomość tego, co się stało. Mam nadzieję, że czuje się chociaż w małym stopniu odpowiedzialny za to jakim beznadziejnym człowiekiem się stałem. Chciałbym wiedzieć gdzie jesteś w tym momencie by móc ci to wszystko powiedzieć. Zastanawiam się nad tym co rozumiałeś mówiąc mi, że mnie kochasz. Szukam odpowiedzi każdego dnia, ale ciężko mi ją znaleźć. Nie widzę niczego, co sprawiłoby abym ujrzał chociaż mały element układanki.

Kochałeś mnie kiedykolwiek? — nie potrafisz mi udzielić odpowiedzi na to pytanie, a ja wiem dlaczego tak jest.

Czekałem na ciebie długie miesiące, aż wreszcie pojawisz się i wytłumaczysz mi to wszystko. Ten dzień, ta chwila w której obudziłem się i zrozumiałem, że odszedłeś, była jedną z najgorszych momentów całego mojego życia. Zadawałem sobie wtedy wiele pytań. Na wiele z nich nigdy nie otrzymałem tak naprawdę odpowiedzi. Zabiłeś wtedy miłość we mnie, którą cię darzyłem. Czekałem zbyt długo na jakikolwiek znak, słowo. Płakałem i modliłem się w tym samym czasie. Obwiniałem siebie za wszystko co się działo. Obudziłem w sobie to okropne poczucie winy, którym żyłem długi okres czasu. Miałem myśli samobójcze. Były chwile w których czułem się jak powietrze. Nie chciałem aby ktokolwiek się mną interesował. Ja nie interesowałem się nikim i niczym. Cisza była powolną śmiercią. Bolesną, ale przywykłem do jej bólu. W niej odnajdowałem swoje zakończenie życia. Często spoglądałem na telefon w nadziei, że wyświetli mi się twoje imię. Udawałem, że piszę do ciebie wiadomości aby na nowo ożywić wspomnienia. Jednak była tylko cisza i mój płacz. Tęsknota stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Próbowałem sobie wszystko przypomnieć. Zdarzenie po zdarzeniu, chwila po chwili. Nie potrafiłem jednak tego zrobić. Zawsze przed oczyma miałem jeden i ten sam obraz. Ten obraz, którego tak bardzo mi brakowało. Pragnąłem go ujrzeć na nowo. Poczuć jego bliskość i oddech na policzku. Nie ważne jak bardzo mnie krzywdził. Nie potrafiłem bez niego żyć. Zapadłem w sen. Staram się o tym wszystkim nie myśleć. Staram się o tym nie śnić już więcej. Ucieczka od codziennego życia wydaje się być czymś, czego mi teraz najbardziej potrzeba. Ucieczki od chaosu, który stworzyłeś.

Rozległ się przeraźliwy huk który zbudził mnie ze spokojnego snu. Powoli otworzyłem oczy gdyż nie chciałem więcej spoglądać na ten odrażający mnie świat. Dużo czasu mi zajęło zanim się zorientowałem co spowodowało ten okropny huk. Po chwili wiedziałem już, że to telefon, który spadł na ziemię.

Pierwsza w nocy — miałem wrażenie jakbym powiedział to bardzo głośno. Wiedziałem jednak, że wszyscy śpią.

Nikt się nie obudził? — wsłuchałem się w ciemność by upewnić się, że wszyscy nadal śpią.

Wyciągnąłem rękę ku ziemi aby go wymacać. Nie chciałem zapalać światła. Po dłuższej chwili podniosłem go i wsadziłem pod poduszkę. Nie wiedziałem nawet, że zasnąłem w ubraniach. Zdjąłem z siebie bluzę i rzuciłem gdzieś na ziemię. Spoglądając w ciemność doszedłem do wniosku, że jest ona podobna do mojego życia. Uwierające spodnie sprawiały, że nie mogłem się spokojnie ułożyć w łóżku. Nie chciałem ich jednak zdejmować bo dostałem je od Daniela. Jedyną myślą wtedy było aby zasnąć i nie wybudzać się ze snu. Spoglądanie na świat sprawiało mi niesamowity ból. Jestem strasznie zmęczony i czuję, że mam wysuszone gardło. Nie mam jednak siły żeby wstać i wykonać jakąkolwiek czynność. Jest mi dobrze, tak jak jest. Nie mam siły na nic. Nie chcę ich mieć na cokolwiek. Sufit przypomina w ciemnościach jakąś czarną dziurę. Do głowy przychodzi mi tylko jedna myśl.

Gimnazjum… — ciężko było wypowiedzieć to słowo tak wyraźnie i głośno. Sprawiało ono niesamowity ból i przechodziły mnie dreszcze.

Czy mi już odbiło całkiem? — zaczynam rozmawiać sam ze sobą. Moi rodzice mają rację, powinienem się udać do psychologa.

Kolejny tydzień mija, a ja opuszczam szkołę. Nie potrafię jednak do niej wrócić. Nie potrafię iść i udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy wcale tak nie jest. Patrzeć na ludzi, którzy cieszą się życiem. Słuchać nauczycieli dla których jest to kolejny nudny dzień czytania materiału z książki. Kaśka miała rację, powinienem był sobie to wszystko odpuścić. Za bardzo się tym wszystkim przejmuję, ale nie potrafię tego zrobić. Nie potrafię się nie przejmować tym co dla mnie jest ważne i co dotyka mnie bezpośrednio. Spoglądam na ludzi wokoło i widzę jak ich marzenia się spełniają. Moje marzenia zaś pozostają albo zniszczone, albo niezauważane przez nikogo. To jest niesprawiedliwe. Nie widzę najmniejszego powodu aby radować się z cudzego szczęścia. Jestem taki sam jak oni. Też jestem nastolatkiem z planami, marzenia i uczuciami.

Czemu zatem mnie to wszystko omija? Czym sobie zasłużyłem na taką pogardę od życia?

Ludzie mnie nie doceniają. W rodzinie wcale nie jest lepiej. Uważają mnie za totalnego nieudacznika i półgłówka. Cały czas jednak chodzi mi po głowie moje gimnazjum. Ciemno i coraz ciemniej w tym pokoju. Nie mogę przypomnieć sobie gdzie położyłem telefon aby sprawdzić godzinę. Musi jednak zbliżać się poranek, skoro powoli dostrzegam obrazy znajdujące się w pokoju i to, co się na nich znajduję.

Nikt mnie nie obudził na obiad, kolację? — widzą w jakim jestem stanie.

Moi rodzice nie są głupi. Nie chcieli zapewne mnie przemęczać. Jestem im za to wdzięczny, ale ile mogę ich okłamywać udając, że nic poważnego się nie dzieje. Chciałbym wam powiedzieć prawdę, ale boje się waszej reakcji. W kuchni w lodówce zapewne leży odłożony talerz kanapek. W tym stanie jednak posiłek to ostatnia rzecz jaką potrzebuję. Nie byłbym w stanie nawet przełknąć cokolwiek. Nie tak dawno temu miałem urodziny. Nie były najgorsze, ale bywały lepsze. Znalazłem telefon i już prawie trzecia nad ranem. Powinienem spać. Nie mogę jednak przestać myśleć o gimnazjum. To nie wiarygodne, jak ta szkoła nie daje mi spokojnie spać. Obróciłem się na lewy bok, a zaraz potem na prawy, ale to nic nie pomogło.

Nie dasz mi spokoju, prawda? — głupie pytanie. Myślę nad tym od momentu przebudzenia. Zapowiada się ciężki poranek i ciężki dzień. Jeszcze do tego wrócę, obiecuję ci, ale nie dziś. Pozwól, że najpierw się wyśpię.

Zasnąłem.

Rozdział piąty

Czuję wewnętrzne obawy co do tej szkoły. Słyszałem wiele opinii i nie wiem już co o tym myśleć. Jedni opowiadają o tym, że pocięto tam ucznia, a drudzy, że naśmiewają się z nauczycieli prosto w twarz. Wiedziałem, że Agnieszka ma bujną wyobraźnie, ale to, co mi opowiada nie wydaje się być wytworem jej wyobraźni, a faktami. Od samego rana, odkąd wstałem, zastanawiam się czy aby na pewno chcę tam iść. Jeśli takie opinie krążą o tym gimnazjum, to mogę z góry założyć, że niczego dobrego z tego nie wyniknie. Nie mam za wielkiego wyboru też. Szkoły zmienić nie mogę bo jest ona moją rejonową szkołą, a to oznacza, że muszę tam iść jeśli do żadnego innego gimnazjum mnie nie przyjmą. Bądźmy jednak dobrej myśli i zobaczmy gdzie mam się udać najpierw.

Szkoła wydaje się mała, ale jej korytarz wygląda jakby końca nie miał. Ciągnie się i ciągnie wzdłuż wszystkich sal. Woźne też nie wyglądają zachęcająco. Ubrane są okropnie. Zastanawiam się nad tym kto im to w ogóle dał i dlaczego kazał nosić. Fioletowo-niebieskie wdzianko dla starszych pań, które niby mają wyglądać jak sprzątaczki. Ktoś się bardzo nie postarał i zaoszczędził nawet na woźnych. Uciekając wzrokiem od nich i spoglądając na ich kantorek, widzę, że mają tam dosyć potulnie. Przynajmniej mają telewizor. Zazdroszczę im.

— Przepraszam bardzo panią. Chciałbym wiedzieć, w którą stronę mam się udać do sali numer…

I jak zwykle nie mogłem zapamiętać tego gdzie mam mieć pierwsze zajęcia. Nie pamiętam nawet do jakiej klasy ogólnej mnie przydzielono. Dzień zaczyna się ciekawie.

— Zaraz znajdę. Mam gdzieś zapisane na kartce do której klasy mam się udać.

Sztuczny uśmiech zrodził się na mojej buzi. Nie miałem innego wyjścia jak udawać, że wcale nie znalazłem się w beznadziejnym położeniu. Kobieta spoglądała na mnie jak na totalnego głupka. Dało się odczuć jej nienawiść do wszystkich dzieciaków przeszkadzających jej w oglądaniu serialu.

— Sala numer piętnaście!

Wykrzyczałem to w taki sposób jakby kobieta była co najmniej głucha. Spojrzała na mnie swym groźnym wzrokiem i odpowiedziała mi tym szorstkim głosem gdzie mam się udać. Nie da się ukryć, że nie należało to spotkanie do najprzyjemniejszych. Na szczęście mam je za sobą i wreszcie mogę się udać w miejsce mojego przeznaczenia. Mam tylko nadzieję, że moja klasa wyda się całkowicie w porządku, a wychowawca będzie pełen potrzebnych na te czasy, kompetencji. Zanim jednak udam się do sali, to znajdę tylko toaletę bo mój pęcherz już nie wytrzyma. Smród unoszący się z pod drzwi toalety był nie do zniesienia. Nie spodziewałem się czegoś takiego poczuć i ujrzeć z samego rana w nowej szkole. W środku wcale nie jest lepiej. Płytki już dawno nie widziały gąbki, a umywalka porządnego środka czystości. Żarówki również nie ma, a więc trzeba będzie tam wejść po ciemku. Do wyboru mam dwie opcje. Pierwszą jest skorzystanie z toalety i ulżeniu sobie, a drugą zaś, zabrać się stąd i iść do sali.

— Nie ma co się zastanawiać. Proponuję odpuścić tę toaletę i udać się piętro wyżej.

Chwilę mi zajęło zanim się zorientowałem, że to nie głos w mojej głowie do mnie przemawia, a człowiek stojący za mną. Niczego sobie ten głos, trzeba przyznać.

— Zawsze tutaj nie było… drzwi?

Jestem totalnym kretynem. Nie mogłem niczego lepszego wydukać z siebie, ponieważ smród z toalety przyćmiewał okolice mojego mózgu odpowiadające za poprawne funkcjonowanie. Trzeba się uspokoić i zacząć myśleć racjonalnie. Jestem pewien, że jeszcze da się wszystko naprawić i naprostować abym nie brzmiał aż tak idiotycznie przy następnym zestawie pytań.

— Odkąd pamiętam, to ich tutaj nie ma i nie zanosi się na to aby miały powrócić na swoje miejsce.

Odwróciłem się i ujrzałem chłopaka o kasztanowych włosach i przepięknych brązowych oczach. Włosy miał luźno ułożone na głowie, a w ręku trzymał zeszyt. Po chwili dostrzegłem, że z kieszeni od marynarki wystaje mu ciemnozielony długopis.

— Myślę, że z toalety skorzystam innym razem. Powiedz mi jedynie gdzie mogę znaleźć salę numer piętnaście?

Długo na mnie spoglądał. Czułem się niezręcznie, ale liczyłem, że uzyskam odpowiedź na swoje pytanie.

— Sala, której szukasz znajduję się piętro wyżej, ale przypominam, że jeszcze musisz udać się na apel do sali gimnastycznej gdzie dyrektor przywita pierwszoklasistów.

To się nie może dziać na prawdę. Spoglądam na ciebie i dostrzegam cudownego chłopaka. Pomimo, że masz na sobie marynarkę, to jesteś dobrze zbudowany, a takie rzeczy się przede mną nie ukryją. To musi być przeznaczenie. To jest moja szansa i nie mogę jej zmarnować. Jeszcze będziesz mój, a to już tylko kwestia czasu.

— W ogóle to ja jestem pierwszoklasistą i niestety nie wiem gdzie znajduję się sala gimnastyczna. Mógłbyś mi pokazać?

I o to właśnie chodziło. Nie masz innego wyboru jak pokazać mi gdzie się znajduję sala gimnastyczna i udać się tam ze mną. Mam tylko nadzieję, że też jesteś pierwszoklasistą i chodzisz do tej samej klasy co ja.

— Nie wydaje mi się aby to było problemem. Znajduję się ona dokładnie na samym końcu korytarza. Drzwi po prawej są od sali gimnastycznej i tam musisz się udać.

Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że chyba źle dosłyszałem.

— Mam się tam udać? Sam?

Nie mów mi, że nie jesteś pierwszoklasistą. Nie rób mi tego.

— Też idę w tamtą stronę więc możemy iść razem. W ogóle to Kuba jestem.

Świetnie. Po prostu idealnie. Przystojny chłopak, a do tego dobrze zbudowany. Zaczynam powolutku wierzyć, że ten dzień nie będzie taki straszny na jaki się zapowiadał.

— To prowadź zatem. Zdaje się na ciebie bo ja kompletnie nie ogarniam tego miejsca.

Prowadź mnie, a najlepiej zaprowadź mnie do łóżka. Nie potrzebne mi są nudne przemowy dyrektora szkoły, a twój przyjemny głos, który będzie tulił mnie do snu każdego wieczoru.

— To chodź. W tamtą stronę.

Uwierz mi, że pójdę za tobą wszędzie. Prowadź mnie tam gdzie będzie nam dobrze. Niestety nie prowadzisz mnie tam gdzie powinniśmy iść, a do sali. Przekraczając jej próg można było odczuć zapach unoszącego się potu.

— Tam jest moja klasa więc idę tam, a ty szukaj swojej.

I zostawiasz mnie samego udając się do swojej grupki znajomych. Nie mam zatem innego wyjścia jak udać się w poszukiwaniu swojej klasy. Szczerzę wierzę, że będzie to klasa pełna normalnych ludzi i to, co mówiła Agnieszka, się nie spełni. Widzę jednego nauczyciela i drugiego. Widzę też masę innych nauczycieli. Stanę sobie gdzieś z boku i będę spoglądał w poszukiwaniu swojej klasy. Nie jestem w stanie dostrzec żadnej znajomej twarzy. Jest tu ciasno, duszno, a do tego nie przyjemnie. Głos dyrektora przebija się przez zasłonę stworzoną przez warstwę potu. Ta sala gimnastyczna nie jest aż taka straszna. Jest duża i do tego ładnie ozdobiona moim ulubionym niebieskim kolorem na ścianach. Okna również są ogromne, zajmują całą powierzchnie przedniej ściany. Przynajmniej wpada światło, czego nie można powiedzieć o toalecie, którą miałem okazję już zobaczyć. Przemówienie powoli dobiega końca, a więc musieliśmy się z Kubą solidnie spóźnić na rozpoczęcie. Nie robi mi to w sumie różnicy. Takie przemówienia przeważnie są nudne i nic nie wnoszą do naszego życia. Zdecydowanie powinny być krótsze. Zdecydowanie.

I wreszcie udajemy się do klas. Za chwilę wszystko się wyjaśni, a ja będę miał okazję poznać swojego wychowawcę i klasę. Kuba już pewnie zapoznał się ze swoją klasą. Zapewne tak jest. Chłopak mający taki urok osobisty, dobrze zbudowane ciało i piękną buzię ma ogromne szanse na poznanie masę ludzi. Mam nadzieję jednak, że mi też się uda i będę miał grupkę swoich znajomych z którymi będziemy się spotykać po szkole. Udając się piętro wyżej znajduję salę, której szukałem na początku. Spodziewałem się czegoś bardziej urzekającego niż sala od fizyki. Wchodząc do niej można było ujrzeć masę ludzi zachowujących się jak małpy w zoo. Nie spodziewałem się, że ujrzę coś równie żenującego jak chłopaka ubranego w dres na rozpoczęcie roku. Dziewczyn praktycznie nie widać na horyzoncie, a więc trafiłem do klasy gdzie są sami chłopacy. Nie ma nawet nikogo ładnego na kim można by zawiesić oko. Strata czasu i energii. To miejsce przyprawia mnie o ból głowy. Rozglądając się po klasie i po tych wszystkich paskudnych ludziach, moją uwagę przykuło jedno ciekawe zjawisko. Wychowawczyni poprawiająca sobie rajstopy. Nie miałbym nic przeciwko gdyby była zadbana i ładna, ale była otyłą i do tego obleśną, starszą kobietą po czterdziestce. Modlę się aby ten dzień zakończył się jak najszybciej. Nie mam bladego pojęcia dlaczego tutaj trafiłem i co ja takiego tutaj robię. Zapewne to sen z którego zaraz się obudzę gdy tylko zadzwoni budzik. Niestety, na wszelkie możliwe sposoby nie okazało się to być snem, a jedynie początkiem koszmaru. Wychowawca, który przekrzykuje się z uczniami nie jest najlepszym autorytetem. Nie mam nic przeciwko temu, że uczy fizyki, ale mam wiele do powiedzenia na temat tego, jak bardzo mało sobą reprezentuję. Osoby w mojej klasie z resztą nie są wcale lepsi. Nasłuchując tego wszystkiego co się dzieję w tle sprawia, że chciałbym pstryknąć palcami i znaleźć się w swoim łóżku. Mógłbym z niego nie wychodzić przez długie godziny, a najlepiej lata. Podział godzin mam już zapisany więc pozostaję tylko czekać aż wreszcie skończy biadolić i wypuści nas do domów.

Spoglądając za okno można dostrzec czyste bezchmurne niebo. Ciekawy jestem czy często będziemy mieli tutaj zajęcia. W sumie sala nie jest aż taka tragiczna. Siedzenie w pierwszej ławce też nie jest takie złe, jakby się wydawało. Pierwszy dzień w nowej szkole nie jest fascynujący, ale miewałem gorsze dni w życiu. Wreszcie skończyła już mówić i możemy się udać do wyjścia. Nie podoba mi się ta klasa, ale to tylko trzy lata więc mam nadzieję, że dam radę i przetrwam to. Nie może być przecież aż tak źle. Przynajmniej na korytarzu są ładne kwiaty, które sprawiają, że nie do końca ta szkoła wygląda jak więzienie. Powinienem się rozejrzeć po niej i spróbować poszukać Kuby. Jeśli nie uda mi się go znaleźć, to chociaż spotkam swoich znajomych z podstawówki. Z tego co słyszałem też się dostali do tej szkoły. Zapewne gdzieś krążą po szkole i oglądają ją. Osobiście wolę się udać do wyjścia i poczekać tam na nich. Aura tego korytarza nie wpływa na mnie pozytywnie, a wręcz mnie osłabia. Długo musiałem się wystać aby kogokolwiek ujrzeć ze swojej starej szkoły. W ostatecznym rozrachunku nie ujrzałem nikogo więc udałem się powolnym krokiem do domu. Pogoda była w porządku więc i spacer wydawał się przyjemny. Nie mógłbym nawet narzekać bo trasę do pokonania, którą mam do szkoły zajmuję mi pięć minut, jeśli nawet nie mniej. Z dwojga złego lepiej w tę stronę. Zawsze mogłem chodzić gdzieś daleko do gimnazjum, a wtedy byłoby to dosyć problematyczne. Nie lubiłem nigdy nigdzie jeździć daleko od domu. Dom dla mnie zawszy był moją oazą i moim azylem. Nie chciałbym tego zmieniać w żaden sposób.

— Jak się podobało w nowej szkole i w nowej klasie?

Znajomo brzmi ten głos. Wydaje mi się, że gdzieś już mieliśmy okazję rozmawiać, ale nie pamiętam gdzie.

— Słucham?

Ach, przecież to właśnie ty. We własnej osobie stoisz za mną i do mnie przemawiasz. Powinienem cię przeprosić bo nie poznałem twojego głosu za pierwszym razem, ale więcej się to nie powtórzy.

— Spotkaliśmy się przy toalecie. Pamiętasz? Tej bez drzwi.

Twój uśmiech na twarzy, który się zrodził na niej, przemawia do mnie w każdy możliwy sposób. Mógłbym na niego patrzeć bez końca i nigdy by mi się nie przestał podobać.

— Tak, tak. Przepraszam, ale w całym tym zamieszaniu nie rozpoznałem twojego głosu.

Trzeba było wybrnąć z tej sytuacji z należytym akcentem. Nie chciałbym abyś się do mnie zraził, więc będę udawał niewinnego i głupiutkiego. Jestem pewien, a wręcz przekonany o tym, że ci się to spodoba.

— To jak ci się podobało w nowej klasie?

Nie mogło mi się podobać, gdyż moja klasa to siedlisko upośledzonych ludzi zachowujących się jak małpy wypuszczone w sam środek cywilizacji. Szkoła jest w porządku, ale ta klasa i wychowawca to jedno wielkie nieporozumienie.

— Jest fajnie. Fajni ludzie, fajna wychowawczyni. Nie jest źle.

Małe kłamstewko nigdy nikomu nie zaszkodziło, a wręcz czasem pomogło. Nie musisz z resztą wiedzieć wszystkiego.

— To się cieszę. U mnie klasa też jest w porządku. Ludzie są całkiem na luzie więc nie ma problemu. Wychowawca jak wychowawca, miałem lepszych, ale nie jest najgorszy. Idziesz w tę stronę? Jeśli tak, to się dobrze składa bo idę na autobus, więc możesz ze mną poczekać.

Ten męski głos przyprawia mnie o dreszcze. I do tego sposób w jaki do mnie przemawiasz jest czymś fantastycznym. Pozwól, że ja będę milczał, a ty będziesz kontynuował swoją wypowiedź, swoim jakże cudowny głosem. Gdybym mógł, to bym zabrał cię do domu i tam mógłbyś do mnie mówić bez końca.

— Mieszkam niedaleko więc mogę z tobą poczekać. To nie jest żaden problem.

Oczywiście, że nie jest to problemem i nigdy nie będzie, tak długo jak będziesz do mnie mówił.

— Zazdroszczę ci. Ja zawsze musiałem dojeżdżać do szkół. A ostatnimi czasy dosyć często je zmieniam, ale to głównie z powodu tego, że mój tata prowadzi firmę.

To strasznie fascynujące. Opowiadaj więcej. Jeszcze i jeszcze. Chcę tego słuchać bez końca.

— Czy ja wiem czy jest czego zazdrościć? Po prostu mam blisko i tyle. A w sprawie szkół, to nie brzmi to za wesoło.

Mam tylko nadzieję, że tej szkoły nie zmienisz i nie zostawisz mnie samego. Nie rób mi tego nigdy.

— Ja mieszkam daleko więc dla mnie, to aż godzina dojazdu. A tak w ogóle, to masz kogoś znajomego w klasie czy kompletnie nowe twarze?

Gdybym miał takich znajomych jak ta banda hołoty, to dziś byśmy tu nie rozmawiali. Ta banda wieśniaków nigdy nie będzie miała ze mną nic wspólnego. Zachowywali się w klasie okropnie. Żałośnie.

— Nie, niestety nie mam nikogo znajomego w klasie. Kompletnie nowe osoby, ale wierzę, że będziemy się dobrze ze sobą dogadywać.

Oby taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Obym nigdy nie musiał na nich więcej patrzeć. Nadjeżdża właśnie twój autobus, a więc czas naszego spotkania dobiega końca.

Бесплатный фрагмент закончился.

Купите книгу, чтобы продолжить чтение.