Podróż w piąty wymiar

Объем: 435 бумажных стр.

Формат: epub, fb2, pdfRead, mobi

Подробнее

Sekrety białej walizki bez cenzury

Tom 1

Pętla z warkocza

Drogą z miasta, łączącego się z niewielką osadą, poprzez rozproszoną zabudowę, wzdłuż gęsto rozwidlających się dróżek brukowanych kamieniem łupanym, dochodziło się do krzyża przydrożnego. Stał na ostrym łuku drogi głównej. Wysoki, drewniany, ogrodzony płotkiem też drewnianym. W ogródku, wykrojonym przez to ogrodzenie, zawsze rosły lub leżały świeże kwiaty. Przechodnie bogobojnie wykonywali znak krzyża na swoim ciele mijając ten relikt. Kto go postawił i w jakiej intencji nikt z żyjących nie pamiętał. Przez cały rok stał prawie samotnie, bo tylko stare kobiety z sąsiedztwa, klęcząc przy płocie, modliły się tu pod wieczór. Zawsze kilka sylwetek w skupieniu zagłębiało się w swoich myślach, w grupie, a jednak samotnie. Poczucie należnego szacunku do miejsca nakazywało takie właśnie zachowanie. Miejsce ożywało w teatralnej scenerii dopiero w maju, przez wszystkie lata od tak dawna jak pamięć sięga. Wtedy, gdy wiosna już była w pełni, gdy wszędzie po zimowej szarudze świat zazielenił się i rozpoczął intensywnie rozkwitać na biało i kolorowo, miejscowe kobiety i dziewczyny stroiły ogródek jak ołtarz w kościele. W majowe wieczory zapalały najpierw żywe, a później elektryczne oświetlenie. Odtąd, przez cały miesiąc miejsce przy krzyżu, na łuku drogi głównej, stawało się centrum spotkań, modlitw, śpiewu pieśni religijnych. Nie zawsze treść dostosowana była do pory. Słyszało się grubo po zmroku wyśpiewywane zwrotki ...kiedy ranne wstają zorze.., co wywoływało radość wśród zbuntowanych podlotków. Przed nocą wszystko cichło, gasło, a świat pogrążał się w spoczynku. Tylko miejscowe psy głośno ujadały bez powodu, robiąc sobie najwyraźniej rozrywkę ze szczekania. Wzdłuż drogi gęsto rozlokowały się liczne domy z dużymi podwórkami. Wszystkie swoimi oknami patrzały na gąszcz uliczek odchodzących od drogi głównej, plączących się gdzieś w cieniu zabudowy, to znów splatających się w kolejny i następny trakt zaznaczony na mapie cienką kreską. Na rozwidleniu tej osady przycupnął parterowy dworek, a tuż obok w dużym ogrodzie drugi, wielokrotnie większy w planie, również parterowy. Najwyraźniej ich właściciele zignorowali ład przestrzenny okolicznej zabudowy. Zbudowali sobie małą wioskę na skraju starego, szarego miasta, sięgającego dziejami w początek trzynastego wieku. Z okien kamienic te dwa miejsca, ogrodzone drewnianym płotem, wyglądały jak skansen, chociaż były młodsze od domów murowanych wokoło. Miał to być zwiastun nadchodzących nowych czasów i trendów urbanistycznych lub przejaw protestu gospodarzy przeciw powszechnie i masowo budowanym klatkom dla ludzi, nazywanych mieszkaniami. Mniejszy dworek nie dość, że inny niż wszystkie pozostałe, to jeszcze zbudowany z poziomo ułożonych grubych drzew sosnowych, okrojonych na kwadrat sprawną ręką cieśli, przy użyciu szerokiej siekiery. Dach był również drewniany z gonta sosnowego, łupanego siekierą z okrągłych pni przyciętych na wymiar, a później ręcznie drążonych we wręby na połączenia. Zanim konstrukcja została obudowana powłoką papierowo-gipsową od środka i boazerią od zewnątrz, pachniała świeżym lasem i żywicą przez długie lata. W gąszczu okolicznej, szarej, zabudowy ten budynek wyglądał jak domek z kart na stole kuchennym. Tam mieszkał On wraz z rodziną w latach szczenięcych. Dom był przedwojenny, ale w latach jego młodości nowy i ciepły, zarówno pod względem termicznym, jak też rodzinnym. Wejście główne posiadało mały ganek, zadaszony, bez ścian bocznych. Nie był to tradycyjny wiatrołap, jakie budowano na wejściach do kamienic, lecz prosty i estetyczny deszczochron, rodzaj parasola z drewnianym poszyciem. Po bokach tego ganku były dwie ławeczki drewniane, proste, z desek heblowanych, zbitych gwoździami kutymi u kowala, a przy ścianie domu wejście do spiżarki, w której była też głęboka studnia przykryta drewnianym wiekiem na kutych zawiasach. Każdy dzień zaczynał się tak samo. Ojca już dawno w domu nie było, bo skoro świt wyruszał do sąsiedniego miasta, do pracy. Wcześniej na rowerze przemierzał kilkanaście kilometrów w każdą stronę, a gdy cywilizacja zaczęła docierać w to miejsce, wygodnie jeździł autobusem. Latem taka wyprawa była prawdziwym relaksem, wycieczką krajoznawczą. Autobus mknął wąską drogą, dwukierunkową, wiodącą przez rozproszoną zabudowę sąsiednich miejscowości, później przez gęsty las sosnowy, a gdy las się kończył, znowu pojawiały się pojedyncze domy i całe osady. Nie ma nic przyjemniejszego jak oglądanie przez okno umykającego krajobrazu i ludzi mocujących się od świtu ze swoją niedolą. Tak widziany świat był kolorowy i żywy. Niby uczestniczyło się w tym wszystkim, to jednak było to uczestnictwo bierne, wygodne. Trudniej było zimą, gdy niespodziewanie autobus ugrzązł w świeżej zaspie i resztę podróży trzeba było odbyć pieszo. Wtedy role odwracały się. Widać było jak za framugami małych okienek w mijanych domostwach poruszały się dyskretnie firanki. Teraz widowisko mieli mieszkańcy domów rozłożonych wzdłuż drogi. Podziwiali zapał, z jakim pasażerowie unieruchomionego autobusu przedzierają się przez zawianą drogę, aby po kilku godzinach pieszej wędrówki dotrzeć na miejsce. Wyglądali jak stado kuropatw maszerujących po białych śnieżnych bezdrożach w poszukiwaniu jakiegoś celu tej wędrówki. Nie wiadomo komu widok sprawiał więcej radości. Mówi się słusznie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i niech to będzie rozstrzygnięciem. Jego mały świat poza domem to były okoliczne pagórki zimą, a przydomowe boisko latem, tam zawsze znajomi rówieśnicy w coś grali. Niby niewinne zabawy, a samo życie już od skorupki. Gdy gra w piłkę zmęczyła graczy, drużyna wygrana miała przywilej schowania się w jakiejś kryjówce, a przegrani musieli wszystkich odnaleźć. Chować trzeba było się parami, a dobór pochodził z losowania. Na trop naprowadzały pozostawione znaki, najczęściej strzałki rysowane kredą na murach lub patykiem na ziemi. Zdarzało się, że do późna nie dało się odnaleźć tych, którzy schowali się w parze, chłopak i dziewczyna. Nic dziwnego. Ten rodzaj zabawy wymyślili starsi i oszukując przy losowaniu korzystali z okazji randki w ukryciu. Raz zdarzyło się, że On musiał schować się z panną już niemal dorosłą, bo wyraźnie ukształtowaną. Znała dobre kryjówki, najczęściej była ostatnia, którą pozostali wytropili. Nic nie podejrzewając zaszył się z tą panną na poddaszu starej piwnicy, gdzieś na skraju osady, za rzeką. Miejsce było wyścielone sianem i słomą, na wystających z żerdzi gwoździach wisiały wycinki z kolorowych gazet. Od razu zorientował się, że to miejsce jego partnerka odwiedzała często, były to jej rewiry. Siedzieli po ciemku do późnych godzin, aż smuga światła odbitego przez księżyc, wpadająca przez boczne drzwiczki z desek, zaczęła rozświetlać tę kryjówkę. Z mroku w tym świetle wyłoniła się przed nim siedząca postać, półnaga. Nie wiedział co ma robić z tym widokiem, próbował uciec zawstydzony. Nie pozwoliła. Pierwszy raz poznał zabawę w doktora. Ręce mu drżały z przerażenia, lecz tamta nic z tego sobie nie robiła. Była żądna zabawy i bawiła się dobrze, patrząc na to z perspektywy wspomnień. Nikt ich nie znalazł, więc znudzeni wyszli z kryjówki sami i poszli do domu. Po drodze dopytywał się, czy musi się spowiadać z tego, że ją dotykał. Był przerażony, że musi to wyznać księdzu. Śmiała się z niego, przekonywała, że tylko ona ma grzech, a on jest za mały, by tak grzeszyć. Zanim się rozeszli pierwszy raz w życiu dziewczyna pocałowała go w policzek i był to inny pocałunek niż od mamy na dobranoc. Czerwienił się jeszcze długo, chyba nawet wtedy, gdy już zasypiał z głową przepełnioną wspomnieniami z pierwszej, dziecięcej randki. Zabawa w kryjówce zachęciła go do przeglądania książeczek w biblioteczce siostry. Nigdy na półkę z tymi książkami nie zwracał uwagi, aż to przyszło samo. Długie i gorące lato dla młodych kończyło się gwałtownie i niezbyt ciekawie w ich odczuciu. Jeszcze słońce przypiekało, zachęcając do relaksu na łonie natury, a już trzeba było układać w tornistrach książki, zeszyty, strugać ołówki. Tak się układa, że wtedy wszyscy mają do szkoły pod górkę. Co rano grupki objuczonych młodzianów, jak maruderzy, krok za krokiem zmierzali w jednym kierunku, do szkoły. Tam raczej nie było widać radości. Każdy dorosły pamięta mordęgę serwowaną przez nauczycieli, a później niezliczoną ilość zadań domowych. Każdy uczący uważał chyba, że jego przedmiot jest najważniejszy i każdy młodzian powinien nauczyć się wiedzy w konkretnym temacie na blachę. Niektórzy wierzyli i uczyli się, byli prymusami. Inni traktowali wymagania z przymrużeniem oka, uczyli się tyle ile musieli, a i tak stres był ogromny. Za to koniec lekcji był jak wybawienie. Teraz maruderzy byli sprinterami, wracali radośni i rozbrykani. To przykład czym jest wolność, gdy można z niej skorzystać. Dorośli wymyślili i wciąż doskonalą programy edukacyjne, mające za cel rozwój człowieka, a ściślej przekształcić dziecko w dorosłego, obarczonego licznymi kłopotami naraz, spętanego niewolniczo nakazami i zakazami, przymuszonego do płacenia za cywilizację, w którą został wplątany. Na początku każdy podąża tą drogą z zapałem, jedni z większym inni mniejszym, lecz zawsze w jednym kierunku. Po latach doświadczeń niejeden zawróciłby z tej drogi, aby skryć się w świecie dziecięcym, zamieszkać w drewnianym domku z wielkim ogrodem ogrodzonym szczelnie płotem drewnianym, chociażby w środku murowanego miasta, lecz jest to prawie niemożliwe. Gdy tylko nauczy się biegle mówić, jeszcze słaby i bezradny, a już wkracza w świat dorosłych. Zaczyna się niewinnie, od nauki pisania, liczenia, a później coraz więcej i więcej. Nawet nie zauważy kiedy stanie się trybikiem wiecznej maszyny, nazywanej społeczeństwem. Tak jak w szkole przechodzi automatycznie z klasy do klasy, w życiu również ma taką szansę, lecz nie dzieje się to tak prosto. Wielu pozostanie w klasie najniższej, będzie traktowana jak przedmiot lub maszyna, naukowo siła wytwórcza. Tylko świadomość i rozum nie zatrzymują się w tym samym miejscu, prą do przodu, do lepszego bytu, mają marzenia, których nigdy nie da się spełnić. Spełnienie marzeń to przywilej nielicznych, lokujących się w wyższej klasie. Dla maruderów pozostają marzenia i wiara, która tłumaczy na swój sposób sprawiedliwy koniec w innym świecie, tym równoległym, niewidzialnym. Wierzyć też trzeba umieć, trzeba się wiary nauczyć. Po lekcjach rzucało się ciężki tornister w kąt domu i biegło do kościoła na lekcję religii, tam gdzie leczyło się rany na ciele i duszy. To dawało nadzieję, koiło ból i niosło w końcu wybaczenie. Było to jedyne miejsce, gdzie wszyscy chodzili bez przymusu, ale tylko wtedy, gdy nie odbywały się nabożeństwa. Wtedy ta świątynia wydawała się pusta i przeogromna tą pustką. Była wzniesiona w dwunastym wieku, to jest tak dawno, że nawet nikt nie spierał się, czy data była prawdziwa. Murowana z kamienia, posiadała ściany grubsze niż wzrost małego człowieka, sklepienia łukowe, olbrzymie słupy i kolumny. Sufity, ściany i ołtarze malowane, wydawało się od zawsze w tej samej niebiańsko złotej tonacji, dziwne, że nie zbrudzonej od dymu wiecznie palących się świec. Kościół stał na pagórku skąd rozciągała się panorama zabudowy. Za nią bezkres pól i łąk zielonych uciekających w górę jakby do nieba, a tam horyzont zamykał las wiecznie zielony. Pagórek w tej panoramie wydawał się nazbyt wysoki, ale trzeba było pokonać sto dwadzieścia jeden schodów szerokich, aby dotrzeć na dziedziniec ogrodzony grubym murem z kamienia, sięgającym pod brodę pierwszoklasisty. Każdy schodek podobno symbolizował dziesięciolecie, a ich iloczyn wskazywał na rok wzniesienia kościoła. Przed wejściem była brama, w niej dzwonnica i dwa ogromne dzwony na grubych belkach drewnianych. Serca tych dzwonów spętane były powrozami, na których co wieczór podwieszał się chudy kościelny i wygrywał odwieczną melodię bim bam. Gdyby nie było Częstochowy, Szwedzi musieliby oblegać ten kościół, aby Kmicic miał gdzie wysadzić ich kolubrynę. Na brukowanym dziedzińcu głośno i gwarno było tylko w niedziele i święta. W dni powszednie tylko jakiś zakonnik przemknął skulony od drzwi wschodnich do zachodnich, tak jakby robił obchód. Ludzie przemieszczali krótki trakt od dzwonnicy i nikli w przepastnym wnętrzu, gdzie było kilka ołtarzy ukrytych we wnękach, zawsze zamkniętych dużym łukowym oknem witrażowym. Okna nie miał tylko ołtarz główny. Był ogromny, bogato rzeźbiony w figury ponad naturalnej wielkości, przesadnie zdobiony. Na co dzień ten ołtarz był zasłonięty zasuwą z wizerunkiem archanioła. Podczas nabożeństw kościelny, przy użyciu korby, odsłaniał ołtarz, a wtedy wyłaniał się wizerunek madonny, malowany chyba na desce i przystrojony złotymi wotami sprzed lat i wieków. Nawet niedowiarki klękali na kolana i zauroczeni okazywali szacunek, jeżeli nie do wiary, to do kultury sprzed wieków. Nie zawsze nauka karciła za lenistwo niewinnych. Bywały dni wesołe i słoneczne, pełne zabawy i chęci nauki. Z każdym dniem w świat dziecięcy wkraczała nowa rzeczywistość odkryta dużo wcześniej przez pokolenia dorosłych. Razem z ciałem rosła świadomość i wiedza, ujawniały się nowe talenty i zainteresowania. Jeszcze mali ludzie, a już wiedzieli kim chcą być w życiu dorosłym. Rozrzut zainteresowań był tak duży, że można by jedną klasą obsadzić wszystkie zawody. Ktoś to odkrył bardzo dawno i może dlatego co godzinę była inna lekcja. Wszyscy uczyli się co godzinę czegoś zupełnie innego, wszystkiego po trochu. Na tym etapie poznawali świat, uczyli się otaczającej ich cywilizacji. Na specjalizację, szukanie zawodu będą mieli czas trochę później i jeśli dobrze wybiorą, będą szczęśliwi, a gdy pomylą się, będą już błądzili zawsze. Na szczęście rzadko się zdarza, by dziecięce plany się zmaterializowały. Odszukani po latach są zupełnie kimś innym niż być chcieli we wczesnej, dziecięcej młodości. Tylko nauka wiary przetrwała niezmieniona przez całe życie i pokolenia. W murach kościoła zawsze było chłodno. Nawet w upalne dni trzeba było mieć coś ciepłego do narzucenia na siebie, aby nie zmarznąć. Ksiądz ubierał się w długą sutannę, okrytą komżami i ornatami. Wokoło kościelny rozpalał duże świece, które robiły wrażenie ciepła w pobliżu ołtarza. Tam, przy niskiej drewnianej przegrodzie ustawionej wprost na drugim od dołu schodku, klęczał zawsze w rzędzie kwiat cnotliwej młodzieży lub niewinnych dzieci. Pozostali grzesznicy siedzieli w szerokich ławach z klęcznikami, ustawionych wzdłuż długiego dojścia do ołtarza, przy ścianach bocznych. W głębi, na wszystkie strony świata ławy rozwidlały się i były ustawione w kierunku bocznych ołtarzy. Tam modliły się w skupieniu dewotki i bardziej pobożni, zawsze w jakiejś intencji. W ławach środkowych siedziały matrony w wielkich kapeluszach i w chustach z frędzlami, gdzieniegdzie z rodzinami. Starszyzna męska zwykle siedziała na skromnych ławach, na końcu kościoła, pod balkonem chóru lub gnieździła się na stojąco w środkowym przejściu do ołtarza. Ten sektor narażony był najbardziej na częste gesty inicjowane przez księdza odprawiającego mszę. Zabawnie to wyglądało, a musiało być męczące, gdy na gest, jakby na komendę, ludzie stojący w zwartej kupie, na środku kościoła, jednocześnie klękali na jedno kolano, to znów wstawali. Wiadomo, że to był konieczny obrzęd lecz nikt tego nie wykonywał z radością. Ludzie rzuceni na kolana klękali w błoto, które sami nanieśli na posadzki, brudzili się nawzajem butami, niektórzy mniej zdrowi psuli w takim ukłonie powietrze. Odpoczywali na stojąco śpiewając chóralnie święte teksty. W takim zgiełku trudno było o skupienie i powagę. Wielu trącało się i witało, jakby tu właśnie mieli okazję spotkać się raz w tygodniu. Wygodnie było modlić się w ustawionych ławkach. Ruchy związane z przyklękaniem były mało widoczne, nie powodowały zamieszanie i zgiełku. Aby takie miejsce zdobyć trzeba było przyjść dużo wcześniej, a i tak miejsce to nie było pewne. Gdy w ławach usiadł ktoś młodszy, zaraz obok stanęła jakaś osoba starsza i trzeba było ustąpić jej miejsca. Z tego powodu ludzie młodzi ustawiali się pod ścianami bocznymi, za drzwiami lub pod murem na dziedzińcu. Obowiązek bycia w kościele został spełniony, a nikomu się nie zawadzało. Proboszcz denerwował się z powodu takiego uczestnictwa, bo niewiele rozumiał. Nie chciał zrozumieć, że młodzi byli w takich miejscach dyskryminowani. Dobrze byli odbierani przez starszyznę, gdy klęczeli na twardej posadzce przed ołtarzem lub gdy stali stłoczeni na środku, w przejściu. Jeżeli nawet taki zasłabł i przysiadł na chwilę, większość podstarzałych par oczu z pogardą spoglądało w jego kierunku. Przy bocznej ścianie kościoła, pod samym ołtarzem były po cztery rzędy ozdobnych ławek z klęcznikami. Tu w starych wiekach siadały rodziny dziedzica, teraz miejscowi fundatorzy zaprzyjaźnieni z proboszczem. Tam siadały całe rodziny, starsi i dzieci, często bogate panny ze swoimi kawalerami. Wyglądały jak Oleńka z Kmicicem w ostatnim rozdziale Potopu. Nawet czapy nosiły podobne, futrzane zimą i jedwabne latem. Ten rewir był w istocie najlepszy w całym kościele, nic więc dziwnego, że był zarezerwowany dla uprzywilejowanych. Było tu najcieplej i najjaśniej od dziesiątek zapalonych gromnic, a w dodatku całe zgromadzenie kościelne mogło obserwować wyszukane stroje i zachowania tam zgromadzonej elity. Nikogo nie dziwiło usadawianie się tam panien z dobrego domu, lecz co tam robiły chłopaki, niektórym nie dawało spokoju. Tacy nie mieli raczej kolegów wśród plebejstwa, nie palili, nie pili. Od dziecka byli inni, spowszednieli chyba dopiero, gdy zaczęli żyć na własny rachunek, wtedy gdy życie ustawiło ich w jednym szeregu z pozostałymi. Tak jak niemal w każdym kościele, po przeciwnej stronie ołtarza głównego był chór z dużym balkonem. Tam wstęp miały osoby obdarzone słowiczym głosem i dobrym słuchem. Stary organista wygrywał na jeszcze starszych organach swoje uwertury kościelne, a chór mieszany wypełniał wnętrze koncertem. Porwani uczestnicy mszy, jak echo, próbowali nadążyć za słowami melodii. To była chwila, dla której warto było wejść do środka kościoła. Nie wiadomo co mocniej gnało ludzi w to miejsce, ich silna wiara, czy chęć uczestniczenia w tym wydarzeniu kulturalnym. Nawet osoby pozbawione całkowicie słuchu i talentu muzycznego, takie które nie odważyłyby się zaśpiewać w trzeźwości umysłu, tu nuciły chóralne pieśni. Takiej melodii nie dało się zafałszować, bo moc niesionego po kościele głosu zabijała każdą fałszywą nutę. Akustyka była tak dobrana, że głos niósł się z chóru po uszach ludzi, a później przyciszony jakby na strunach głosowych nikł gdzieś pod bardzo wysokim łukowym stropem. Ludzie zadzierali głowy, patrzyli w ten sufit, to znów w kierunku chóru, szukając niknącej muzyki. Tam ich oczom ukazywały się odwieczne freski, wizerunki świętych przy swoich czynnościach pasterskich. Nawet ksiądz często dawał się porwać temu urokowi, bo przerywał modlitwę i odwrócony twarzą do ludzi unosił wzrok ku niebu. Takie chwile łączyły ludzi w wierze o wiele mocniej, niż wprowadzona później formuła w stylu -przekażcie sobie znak pokoju. Po takim wezwaniu wokoło robił się harmider i rozproszenie uwagi. Ludzie obcy, nie wiadomo czy zdrowi, podawali sobie ręce w geście powitania. Ta obrzydliwość była chyba gorsza od klękania we własne błotko na posadzce kościoła, bo bardziej przezorni ustawiali się samotnie, z daleka od osób, z którymi nie mieli ochoty przywitać się uściskiem dłoni. Inaczej było poza murami kościelnymi, lecz wciąż w kościele, pod murami dziedzińca. Tu w mszy uczestniczyła kawalerka, młodzież męska w wieku szkolnym. Rodzice byli przeciwni takiej modlitwie i robili w domu awantury, lecz młody ksiądz, nauczyciel religii, akceptował zachowania młodzieży. Z czasem ustawił na fasadzie dzwonnicy głośniki czyniąc z tego miejsca równoprawny kościół. Mówił zawsze, że kościół jest w tobie, a nie tylko na posadzce kościelnej. Tam uczestnictwo było swobodniejsze niż w środku. Wtedy, gdy nic szczególnego się nie działo można było porozmawiać swobodnie, a kto miał taką potrzebę pomodlić się dyskretnie. Gdy kończyła się msza uczestnicy z dziedzińca ustawiali się w szpaler przy kamiennych poręczach stu dwudziestu jeden schodów wiodących na wzgórze kościelne, a ci dla których schodów zabrakło na placyku poniżej i stali tam tak długo, aż wszyscy wyjdą już z kościoła. Ten obyczaj utrwalił się od pokoleń i miał swoje uzasadnienie. Można było dokonać przeglądu miejscowych panien, zauważyć jak dorastają i pięknieją od święta. Te z kolei wiedząc, że uczestniczą w takiej paradzie, prześcigały się w strojach, fryzurach i uśmiechach. Od święta były inne niż na co dzień, inne niż w szkole, w sklepie, po prostu inne niż na ulicy. Obyczaj tak się mocno przyjął, że niektóre, już zamężne, również paradowały jak panienki, jakby wyszły na pokaz urody, mający zwabić amanta. Taki pokaz uświadamiał, że nie ma brzydkich panien, jeżeli te o siebie zadbają i to był pozytywny element parady. W ten sposób nawet brzydkie kaczątka znajdowały swojego księcia, a że były bardziej zdesperowane i nie grymasiły przy zalotach, pierwsze zazwyczaj zakładały rodziny. On zawsze chował się za plecami brata, gdy nadchodziła wyrośnięta już jego pacjentka z zabawy w doktora. Wiedział, że szukała go wzrokiem nawet wtedy, gdy była już zamężna. Widocznie ten rodzaj zabawy pozostaje w pamięci na długo i rodzi jakieś tęsknoty. On również patrząc na nią, nawet przesadnie ubraną, miał w pamięci widok istoty półnagiej w coraz bledszym świetle. Nie wstydził się tej fotografii w swoim umyśle, często pomagała mu w opanowaniu emocji związanych z dojrzewaniem. Wtedy, gdy koledzy obnosili się z lusterkami oklejonymi na rewersie gołą aktorką, on taką goliznę miał zakodowaną w pamięci. Na szczęście z upływem czasu widok był coraz słabszy i zmuszał do szukania nowych doświadczeń. Wiedział, że jeżeli kiedyś wyruszy w podróż w czasie, w poszukiwaniu wspomnień, najpierw pójdzie tą ścieżką, wiodącą na szeroką drogę emocji.


Była już mocno zaawansowana druga połowa dwudziestego wieku. Po wielu dziesięcioleciach przemian, mających wytyczyć nowy, lepszy kierunek egzystencji, życie ludzkie w tej części świata, w której żył nasz bohater, wchodziło w etap zaspokojenia pod niemal każdym względem. Młody wiek tryskający optymizmem, młode, a już dojrzałe i wszechobecne otoczenie płci odmiennej, zewsząd wylewająca się jak z dziesiątków wulkanów lawina kultury masowej. Na dodatek wszystko niemal za darmo. Praca, mieszkania, talony, rozrywka. Jednym słowem tradycyjne wino, kobiety i śpiew charakteryzowało młodość epoki. Nieco później zaczęły pojawiać się znaki na niebie i ziemi, że ta nadęta rzeczywistość jest złudna i wraz z upływem czasu może przynieść gwałtowne zmiany. Stare przysłowie mówiło, że w mętnej wodzie najłatwiej łowić jest duże ryby. Taki czas nadchodził szybkimi krokami. Trzeba było wpisać się w nowy nurt, ale tak, aby nie stracić przywilejów młodości. Wtedy nasz bohater zetknął się na ścieżce życiowej z młodszym od siebie o wiele lat nowym kolegą. Zrobili razem wielką rewolucję w pewnej dziedzinie. Historia jedna z wielu, jakie mogły się przydarzyć w tamtych realiach, lecz nie pasująca do tej opowieści, więc zostanie pominięta. Ważna jest osobowość bohaterów i doświadczenia w związkach partnerskich. On po przejściach, których dowodem miały być zachowane listy i pamiętniki, kolega w trakcie burzliwych przemian emocjonalnych. Już trzecia z kolei żona wyrzuciła go z domu, z powodu nadmiaru chęci kochania wszystkiego co się rusza. Zawsze, gdy odbywali spotkania biznesowe w jakiejś przytulnej knajpce, co było wtedy powszechnie praktykowane, kolega oddalał się na dłuższą chwilę z przygodną barmanką lub kelnerką, by po powrocie mówić już do niej kochanie. Posiadał niesamowity urok i duże wzięcie, nie mówiąc o portfelu. Pewnego dnia kolega jednak oprzytomniał. Stojąc na ruchliwej ulicy dużego miasta zauważył; „popatrz k…, tyle dup chodzi po świecie, a nas jest tylko dwóch. Nie damy rady. Poddał się. Nasz bohater doradził koledze, aby zaczął żyć wspomnieniami, to mniej kosztuje. Nie wiedział, że ta rada przyda się również jemu. Zanim do tego doszło żył beztrosko jak wszyscy rówieśnicy. Zrywał dojrzewające owoce życia, podniecał się zapachem rozkwitających wokoło dziewcząt. Mając kilkanaście lat poczuł potrzebę, aby opuścić dom rodzinny i wejść na własny rachunek w lata edukacji przygotowującej do dorosłego życia, a później w nieznane nikomu z góry życie pełne radości, smutków i wyzwań. Dylematu, ani też przeszkód raczej nie miał, gdyż taka właśnie obowiązywała wtedy norma społeczna. Zanim zakiełkował pierwszy męski wąs pod nosem już trzeba było wyruszyć w świat, aby gdzieś, najlepiej daleko od domu, rozpocząć przygotowania do dorosłego życia. Był to czas wielkiej emigracji wewnętrznej, spowodowany gwałtowną przemianą całego otoczenia w granicach wielu społeczeństw, które „rosły w siłę, by ludziom żyło się dostatniej”. Doktryna wyśmiana przez następne pokolenie, które wybrało model bezideowy. Mówiło się, że w domu zostają tylko dzieciaki, dlatego też nawet ci, którzy mieli dobrą szkołę lub pracę pod domem często szukali innej, gdzieś dalej. Filozofia mało praktyczna pod względem wygody, lecz jakże kusząca wolnością. W takim człowieku dopiero budzą się pierwsze żądze, zaczyna dojrzewać emocjonalnie, szuka przygód, chce być bohaterem opowieści z własnego życia. Lecz nie każdego to dotyka. Są tacy ludzie, którzy przez całe życie kręcą się wokół domu rodzinnego, tak jakby coś trzymało ich na uwięzi i nie mogli zbyt daleko, i na dłużej oddalić się z tego miejsca. Niektórzy, jak ptaki wędrowne, wyruszają w świat bliski lub daleki, aby powracać po latach, gnani jakąś tęsknotą lub sentymentem. W całym życiu takich ludzi lub im podobnych spotyka się setki i tysiące. Każdy z nich ma swoją historię, ich losy często się zazębiają i przeplatają. On należał do gatunku, który nie wraca na dłużej do miejsc już opuszczonych, ale czasem odwiedza te miejsca, choćby po to by zaświecić świeczkę na grobach bliskich lub spotkać starych przyjaciół, będących najczęściej już niepodobnymi do siebie z lat znajomości. Bywa też niekiedy tak, że wspomnienia i postaci z tych wspomnień snują się za człowiekiem przez lata lub powracają, gdy już nie ma dokąd dalej gnać. Tak było w jego przypadku. Gdy miał już za sobą lata szczenięce, trzecią z kolei płomienną lecz zawsze pierwszą miłość, która jak zwykle zakończyła się dziecięcą zdradą, postanowił wyjechać na zawsze. Nowy świat stał otworem, pełen nowych ludzi, nowych znajomości i roboty wydawało się nie do przerobienia, dziewczyn nie do zdobycia. Spisanie wszystkich wątków i zdarzeń dnia codziennego byłoby niecelowe i okropnie nudne, tym bardziej, że w pamięci pozostały jedynie chwile niecodzienne, inne niż wszystkie pozostałe, inne niż te wykreowane na tysiącach taśm filmowych, na milionach stron opowieści książkowych, intymne i osobiste. Całą historię swojej dorastającej i dorosłej, za wyjątkiem tej pierwszej miłości zawarł w pliku listów pożółkłych i naprędce spisanych pamiętników w okresach najbardziej drastycznych, lecz odnoszących się do istoty najważniejszej, której na imię było Ona. Wszystkie pozostałe podzieliły los zapomnianych chwil i zdarzeń, które po latach okazały się na tyle mało istotne, że szkoda było trudu na ich odkopywanie. Po nich pozostały tylko trudno rozpoznawalne już fotografie, najczęściej pozbawione emocji, które wyprał czas.


Z głębokiego snu wybił go chrapliwy dźwięk dzwonka. Rozbudzony wyjrzał przez okno, lecz nikogo nie było. Nie pierwszy raz przytrafiło mu się, że słyszy dźwięki lub widzi obrazy, które chciałby usłyszeć lub zobaczyć. Prawdopodobnie zawsze, gdy pogrąża się w głębokim skupieniu albo w śnie pełnym urojonych wspomnień, jego mózg wydobywa te zjawiska z głębokiej podświadomości, kłóci się z jego jaźnią. Odszedł od okna i usiadł ponownie w wygodnym fotelu. Był to jedyny mebel, który towarzyszył mu od bardzo wielu lat. Ten fotel był związany z nim niemal od połowy jego wspomnień, do których zamierzał powrócić. Na biurku przy komputerze leżał plik listów, czytał je zanim zasnął. Niemal wszystko co zgubił, krok po kroku, odnajdywał w tych listach, które nie wiadomo po co przetrzymywał w kieszonce starej walizki, tam gdzie od lat nie zaglądał. W poszukiwaniach posiłkował się pojedynczymi, wyrwanymi z pamiętnika kartkami, bezładnie rozrzuconymi na podłodze fotografiami, wyglądającymi w swym nieładzie jak pożółkłe liście rozwiane przez wiatr. Swoje wysiłki mógłby uwieńczyć kwestią Ordona: „Wstąpiłem na działo i spojrzałem na pole…” Te słowa mógłby wypowiedzieć każdy, kto ma działo i pole, ale tam dwieście armat grzmiało! I w tym cały dramat. Fotografii było tyle samo, a może więcej. Zastygłe w bezruchu postacie, które spotkał na swojej drodze życiowej, których los w jednej odległej chwili splatał się z jego losem. Teraz te setki par oczu z fotografii nacierały na niego, niby artylerii szeregi. Nigdy na to nie zwracał uwagi, a wydawać by się mogło, że te żółkniejące ze starości fotografie zawierają jakiś sekret, który przeoczył. Robione były tak, że postacie na nich uwiecznione patrzą pytająco, skrywają własne myśli. Patrzą wprost na niego i to niezależnie od miejsca, w którym teraz przypadkowo je położył. Gdyby aparat fotograficzny potrafił razem z obrazem skanować myśli, teraz poznałby odpowiedź na niejedno pytanie. Brał każde z nich do ręki i próbował odgadnąć, w jakich okolicznościach było zrobione, co też może teraz dziać się z postacią na tej małej kartce papieru. Najwięcej było takich, których losów nie da się odgadnąć, a postaci odszukać. Stanął przed smutną rzeczywistością utraty na zawsze dużej części wspomnień. Szczęśliwi są ci, którzy piszą dokładne dzienniki z mijającej codzienności, jeżeli na marginesach dopisują dalsze losy osób najważniejszych, które tracą z zasięgu wzajemnych oddziaływań. Dużo fotografii uwieczniało jego samego lub w towarzystwie znajomych mu osób. Jedne towarzyszyły mu obojętnie, nieraz przypadkowo, inne wykazywały wyraźnie wzajemne zainteresowanie i bliskość emocjonalną. Wspomnienie zawarte w tej małej klatce są zawsze miłe, gdyż dokumentują to co było. Na temat każdej takiej klatki można by napisać rozdział, choćby tylko dla siebie, zanim czas zmąci umysł i przyjdzie zapomnienie. Nad tym pomysłem zastanawiał się dłużej, lecz realizację odłożył na później. Na to potrzeba czasu i spokoju, może taki kiedyś nadejdzie. Wygodniejsze w poszukiwaniach dawnych uczuć i emocji były luźno zaszufladkowane w mózgu klimaty z dzieciństwa, tkwiące w każdym, a szczególnie odręcznie pisane listy i szczątkowe fragmenty pamiętnika sprzed lat. Z posegregowaniem listów nie miał żadnych kłopotów, gdyż pisane odręcznie od razu wskazywały autorkę. Z dużego stosu wybrał te, które datami ciągnęły się niemal od początku do końca okresu zamierzonych wspomnień. Trudniej było odnieść zapiski pamiętnika do konkretnych osób. Były podobne, czasem zdradzały sekrety, których ujawnić jeszcze nie chciał. To co przeczytał na jednej z kartek, przy odrobinie dobrej woli, mógłby odnieść do większości przypadków, jakie starał się odnaleźć i upodobnić do siebie, spiąć w jedną romantyczną całość. A było tam napisane lubieżnie- „zaświeciłem lampkę nocną i przez uchylone drzwi zajrzałem do sypialni. Z ulgą upewniłem się, że w łóżku leży urocza blondynka. Uśmiechała się przez sen, a może tak mi się tylko wydawało. Nie dość, że miała długie blond loczki, to jeszcze dołeczki w policzkach, co przy tym uśmiechu dodawało jej niezwykłego uroku. Leżała na boku podparta dłońmi pod głowę, znużona spokojnym snem. Była ubrana w koszulkę nocną przykrywającą ją tylko do pasa, bo reszta zsunęła się za biodra. Spod kołdry wyłaniały się wypięte prowokacyjnie, odkryte pośladki w moją stronę. Były mocno wykształtowane, pulchniutkie i lekko zaróżowione w świetle zniekształconym kloszem od lampki, jakby ze wstydu. Wyglądała tak zachęcająco, że budziła niesamowitą żądzę, lecz nie miałem odwagi jej budzić, wstydziłem się tej nagości”. Ale był to tekst przepisany z luźnych kartek pamiętnika. Rzecz cała tkwi w tym „ale”. Zdążył już zapomnieć jak do tego doszło, że taki zapis znalazł się w jego pamiętniku, nie pamiętał kiedy to mu się zdarzyło lub śniło. Był zdumiony odkryciem. Był pewny, że odpowiedź znajdzie w listach. Opowieść snująca się na bazie tych listów, wspomagana setkami fotografii zrobionych w marszu przez życie, będzie prawdziwa niestety tylko w połowie. Całość mogłyby dopełnić listy, które On pisał i słał na wiele adresów, lecz te listy zagubiły się w szafach adresatek, a może zostały już spalone. Jeżeli przetrwały, odnalezienie ich nie byłoby trudne, za to na pewno bolesne. Łatwiej było sięgnąć do wspomnień, a później jak po drabinie wspinać się w kolejne lata, przeżycia i emocje, zaczynając od tych najgłębiej zakodowanych, a mających wpływ na przyszłe zachowania, w myśl porzekadła, czym skorupka za młodu nasiąknie.

Ona weszła w jego życie nieoczekiwanie, w sposób mało wyszukany, lecz jak się miało okazać skutecznie i przebojowo. Otrzymał list od nieznajomej, która zaprosiła go do udziału w romansie. Nie wiedział jeszcze, że ten niby romans będzie szedł za nim przez życie jak cień, zapętli się wokół niego jak węzeł, którego nie zdoła rozwiązać.


15.03.r-1. Nie gniewaj się, że tak piszę od razu na Ty, lecz „pan” nie wyszłoby mi spod pióra, chociaż przy Tobie wyglądam jak mała dziewczynka. Jesteś jakby nie było starszy o kilka lat ode mnie. Nie śmiej się, że takie dziecko proponuje Ci spotkanie. Imponujesz mi jednak bardzo i chciałabym mieć takiego chłopaka jak Ty. Nosisz się tak męsko. Te Twoje obcisłe spodnie, sznureczki i łańcuszki przy pasie. To wszystko chyba mnie podnieca, bo mam wypieki na policzkach gdy Cię widzę. Od dawna Cię już obserwuję i uwierz mi, bardzo mi się podobasz. Wiem o Tobie prawie wszystko. Wiem gdzie mieszkasz, do jakiej chodzisz szkoły, znam Twoich kolegów i niektóre koleżanki. Miałam zamiar już dawno do Ciebie napisać, lub spotkać się z Tobą osobiście na obcym gruncie, lecz nie miałam śmiałości. Dłużej już nie mogę tego znieść. Widuję Cię niemal codziennie, lecz ja dla Ciebie jestem niewidzialna. Gdy Cię spotykam na ulicy idę za Tobą, gdy wchodzisz do sklepu, ja też tam wchodzę, chociaż nic nie kupuję. Raz widziałam Cię w kinie, byłeś z jakąś dziewczyną, a ja z moją najlepszą koleżanką. Siedziałyśmy za wami kilka rzędów i przez cały seans patrzyłyśmy na wasze sylwetki siedzące w mroku sali, zamiast patrzeć na ekran. Doszłam do przekonania, że to nie była Twoja sympatia, bo żegnając się na dworcu podałeś jej tylko rękę i tak rozeszliście się. Mimo to zrobiłam się bardzo nerwowa i zazdrosna. Najbardziej zdenerwowała mnie moja koleżanka, gdy powiedziała, że jej się też cholernie podobasz i zaproponowała abyśmy zaprosiły Cię na spotkanie razem. Mieszkamy w jednym domu, bo Ona u nas wynajmuje kwaterę, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Nie wiem co miała na myśli, lecz żałowałam, że wtedy pokazałam jej Ciebie. Jestem zazdrosna o każdy uśmiech, którym obdarzasz znajome dla Ciebie dziewczyny, a robisz to często, ja to widzę, chociaż nie masz o tym pojęcia. Zawsze gdy Cię spotykam, staram się być blisko Ciebie, ale tak, by Ci się nie narzucać swoją osobą. To może dlatego nie zwróciłeś dotąd na mnie uwagi, a może, boję się tego napisać lecz muszę, może nie jestem w Twoim typie. W przeciwnym razie musiałbyś skojarzyć, że za Tobą łażę. Nie dowiem się tego dopóki nie spotkamy się oboje tak jak umawiająca się para. Mogłabym sprowokować na ulicy, czy w sklepie, czy też gdziekolwiek, sytuację zwracającą na mnie uwagę. Mogłabym podłożyć Ci nogę w ostateczności, tak jak to robią w filmach, ale boję się, że weźmiesz mnie za dziewczynę, która Cię podrywa, albo jeszcze gorzej mógłbyś sobie pomyśleć o mnie i uciekać później przede mną. Boję się tego najbardziej. Chcę się z Tobą spotkać, jeśli oczywiście nie będzie Ci to przeszkadzało w zajęciach. Mam nadzieję, że znajdziesz wolną chwilę, żeby się spotkać ze mną. Czy moglibyśmy się spotkać w sobotę tj. 19 marca o piętnastej trzydzieści, względnie w niedzielę o siedemnastej na ulicy Sienkiewicza koło PDT. Ja będę ubrana w ciemno-brązową jesionkę z patką, na nogach będę miała kozaki na metalowej szpilce, ewentualnie półbuty. Na głowie będę miała czapkę futrzaną, też brązową. Jestem naturalną blondynką, mam długie kręcone włosy. Czekam, do zobaczenia. (nn — na razie nieznajoma)


List intrygujący, autorka tajemnicza i sądząc z opisu odważna, chętna i w jego guście, a że za młoda tym lepiej, bo można taką sobie wychować pod swoje potrzeby. Te długie blond włosy, a może jeszcze z loczkami. Każdego takie wyznanie by wzięło. Nie dała zbyt dużo czasu na zastanowienie się, na wyszukanie w pamięci kogokolwiek, kto mógłby pasować do tego opisowego wizerunku. Chodził całe cztery dni z listem przy sobie i wahał się. Miał ogromną chęć, by Ona usiadła obok niego i dokończyła to szczególne wyznanie sympatii, a może utajonej pierwszej miłości. Bał się, że to może okazać się głupi kawał kolegów lub jakiejś znajomej, która chce go wciągnąć w perfidną pułapkę. Poszedł na spotkanie z duszą na ramieniu, targany obawami, nieśmiałością, lękiem przed nieznajomą, a już bliską w pewnym sensie. Miejsce, które wybrała było położone w nadzwyczaj ruchliwym punkcie miasta. Centralna ulica, kiedyś trakt komunikacyjny, a teraz szeroki na dziesięć metrów deptak. Po każdej stronie nieustający ciąg witryn sklepowych, wystaw i ogródków dla odpoczywających spacerowiczów, teraz zwiniętych przed śniegiem w składy. Środkiem, jak dwubiegowa rzeka, płynął wielobarwny strojami tłum ludzki. Prawie wszyscy spieszyli się nie wiadomo dokąd, przemykali ze spuszczonym pod nogi wzrokiem. Gdy tak patrzył na ten nurt, dziwił się, że nikt na drugiego nie wpadł. Zanim przyszła obserwował wnikliwie wszystkich przechodniów, którzy mogliby być autorami listu, szukał blondynki z długimi włosami w czapce futrzanej. Każdy młody chłopak, który przystanął na chwilę i spojrzał w jego kierunku przypadkowo mógł być tym nasłanym dowcipnisiem. Każda dziewczyna dyskretnie przemykająca obok mogła być tą, której na imię będzie odtąd Ona. Czekał długo, gdyż przyszedł dużo wcześniej. Przypomniały mu się wszystkie dotąd rozpoczęte, a nieudane romansiki, wiele chwil miłych i żałosnych. Pamiętał, jak będąc w okresie dojrzewania zakochał się w młodszej, a już wybujałej emocjonalnie koleżance ze szkoły. Wiedziała, że zaczepia ją wzrokiem, więc zaciekawiona jego skłonnością do romansu odwzajemniała zaloty. Gdy siedział zamyślony na parapecie okna, przysiadła się, by porozmawiać. Pozwalała się niekiedy odprowadzić pod dom, chociaż miał nie po drodze. Gdy dłużej nie przychodziła, wkładał liściki w pękniętą deskę ogrodzenia jej domu, a ona liściki wybierała. Raz zamknęła się z nim w bibliotece szkolnej, gdzie obsługiwała stoisko z lekturami. Zamiast wykorzystać sytuację, przytulić się do nabierającego już kształtów jej ciała, chociażby potrzymać za rękę, uciekł przez okno. Odtąd robiła mu wymówki i zwyczajnie nabijała się z niego. Gdy był już starszy, a stopień dojrzałości wskazywał, że mógłby być ojcem, wzdychał do niezwykle obdarzonej w kształty koleżanki z sąsiedniego podwórka. Chętnie umawiała się na prawie nocne randki. W ciemnościach pokazywała swoje wdzięki, pozwalała się dotykać, co uruchamiało jego dojrzewające narządy, tryskające obficie i często na wiwat. Była miła i uczynna, lecz nie tylko dla niego. Walczył o nią z kolegami, gdyż tylko On w niej był zakochany. Poddał się, gdy zbyt manifestacyjnie zaczęła umawiać się z innymi. Będąc już kawalerem adorował nową panią od matematyki, która była dużo starsza, chociaż jej zdrobniała figura na to nie wskazywała. Gdy raz w zastępstwie na lekcji polskiego recytowała wiersze miłosne, zakochał się znowu. Była taka sugestywna, mówiła całym ciałem, a piersi falowały jej jakby zaraz miała wejść w fazę szczytowania. Zanim skończyła się lekcja poprosił ją wprost z ławki szkolnej o rękę. Cała klasa tarzała się ze śmiechu, a panią zamurowało. Odtąd zawsze, gdy spotykał ją na korytarzu, bo uczyła w innej klasie, uśmiechała się do niego. Z oświadczyn nic nie wyszło, szkoda, za to czuł się dorosły. Ale dorosłość niesie zagrożenia. Na ślubie brata upatrzył sobie w kościele obcą prześliczną dziewczynkę. Była ubrana inaczej niż wszystkie i to ją wyróżniało z tłumu. Oniemiał, gdy pojawiła się w drzwiach domu weselnego, dopiero wtedy zauważył, że była w habicie. Teraz pogrążony w myślach obserwował ulicę. Przemykały osoby starsze, a między nimi również takie same z kształtnymi figurami, przypominające lata wcześniejsze. Było ich tak wiele. Rację miał kolega mówiąc, że człowiek sam jeden nie dałby rady wszystkie zaspokoić przez całe swoje życie. Stojąc tak i rozmyślając nie jeden raz nosił się z zamiarem ucieczki z tego miejsca, lecz ciekawość kazała mu czekać. Gdy już czas spotkania upłynął znacząco i miał sobie pójść zawiedziony, na ulicy zrobiło się dziwnie pusto. Przechodnie gdzieś znikli, ruch uliczny jakby ustał. Zauważył, że nieopodal stoi tyłem do niego odwrócona postać, jakby w bezruchu, jakby stała tam zawsze, lecz On jej nie dostrzegł wcześniej w ulicznym zgiełku. Gdy podszedł cała drżała. Nie znał jej, nie miał pewności, lecz Ona odwracając się powiedziała, -to ja. Wziął ją za rękę i poszli w milczeniu przed siebie. Ona najwyraźniej trochę sobie zakpiła z niego podając opis swojego wyglądu. Może po to by mieć nad nim przewagę, by jej nie rozpoznał od razu. Była uroczą szatynką z długimi włosami zawiniętymi pod brązową czapkę. Nie była blondynką, tak jak napisała w liście. Poczuł się niepewny i onieśmielony. Była zbyt ładna jak dla niego, tak pomyślał. Nie zapytał nawet, dlaczego w liście inaczej opisała swój wygląd. Wydedukował na własny użytek, że ten opis włosów to naturalny wykręt na wypadek, gdyby nie podszedł lub posłał kolegę. Idąc razem obok siebie nie mieli zbyt wiele słów do wypowiedzenia i gdyby nie trzymali się za ręce można by sądzić, że idą osobno, każdy w swoją stronę, dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym kierunku. Jednak byli razem i łączyło ich coś więcej niż przypadek. Już na pierwszym spotkaniu tylko na nią patrząc i dotykając dyskretnie jej dłoni podniecił się nieprzyzwoicie, a objawiło się to niebezpiecznym wzwodem, dobrze widocznym, bo nosił się ciasno. Nic dziwnego, było zimno, na nogach miała kozaki, na głowie czapę futrzaną, a spódniczka zakrywała tylko majtki. Reszta nóg z obłymi udami była na wierzchu, jakby był środek lata. Wydawały się długie i gołe, pomimo, że ubrane w cieliste grube pończochy. Spacerowali po zaśnieżonym parku mówiąc byle co. Przy pomniku Żeromskiego recytował jej nie wiadomo dlaczego strofy z Popiołów, fragmenty z ust Cedry witającego Cesarza, to znów zawodzenie kapitana Wyganowskiego po rzezi w klasztorze. Rozmowa niezbyt się kleiła, bo nie mogli znaleźć wspólnego wątku, który mógłby ich zbliżyć. Wydawało się, że słucha, lecz nie wie co On do niej mówi, dlaczego się wysila recytując prozę, tak jakby to była poezja romantyczna. Gdy nikt już ich nie widział, bo o tej porze z parku nawet wiewiórki gdzieś wywiało, robiła wrażenie przytulającej się do niego. Nabierała odwagi, zaczynała nadawać na tych samych falach, zadawała kłopotliwe pytania, na które nie znajdował od razu odpowiedzi. Dziwił się, że wypytuje o dziewczyny z jego otoczenia, które powinna znać sama, o jego zainteresowania. Wydawało się, że go testuje lub plecie byle co szukając wspólnego tematu. Po godzinie lub dłużej, gdy oboje trochę się wychłodzili, Ona niespodziewanie zaproponowała, aby poszli do kina, aby się ogrzać. Zbieg okoliczności, przypadek, jej czujność lub zrządzenie losu sprawiło, że w najbliższym kinie o popularnej wówczas nazwie „Moskwa” z afisza nie schodziły „Popioły”. Z biletami nie było problemu, na sali siedziało kilkanaście par takich jak Oni, wtulonych w siebie, nieobecnych. W trakcie filmu, chwilami szeptem, powtarzała kwestie wypowiadane przez aktorów, recytowała prozę w rewanżu. Wydawało im się, że znają się od zawsze, że są bardzo do siebie podobni i bliscy sobie. Ich ręce splotły się pieszczotliwie, a ciała zlepiły w jedną sylwetkę. Gdyby jedno miało serce po prawej stronie, to ich rytm musiałby się zrównać, a może tak właśnie było. Nastąpiła chwila zauroczenia spowodowana mechanizmami funkcjonowania mózgu, znanymi tylko psychologom. Gdy film się skończył, a salę wypełniło światło lamp powiedziała, że musi już wracać do domu. Obiecała, że odezwie się listem. Na bilecie napisała swój adres, a właściwie dwa, bo drugi do koleżanki na wypadek gdyby wyprowadziła się z domu, prosiła aby nie pisał. Nie rozumiał tego, lecz obiecał, że poczeka na jej list. Gdy odeszła, pożegnał ją wzrokiem bez żalu. Widział, jak spieszy się odchodząc, tak jakby chciała uciec z tego miejsca jak najszybciej. Nie obejrzała się, gdy On tak stał i stał. Pomyślał, była ciekawa, zaspokoiła ciekawość lub wygrała jakiś głupi zakład. Gdy stracił ją z zasięgu wzroku poszedł do domu. Mijały miesiące, a Ona nie dała znaku życia. Zapomniał o niej, zwłaszcza, że za pasem miał maturę i pierwszą pracę. Gdyby spotkali się nieco wcześniej, na pewno zaprosiłby ją na studniówkę, lecz teraz nie było takiego pretekstu. Matura, choć stresująca, nie wniosła nic nowego do życiorysu. Jedyna miła chwila, jaka przydarzyła się w trakcie egzaminu, to zachowanie pani od matematyki, do której wzdychał na korytarzach. Tylko jemu przynosiła kanapki i herbatę, tak jakby chciała w ten sposób dyskretnie pożegnać się z jego uczuciem, które wyczuwała. Natomiast pierwsza praca okazała się nadzwyczaj ciekawa i prowokacyjna emocjonalnie. Mając świadectwo ukończenia szkoły w ręce, pieszo wyruszył w miasto, w poszukiwaniu pracy. Wtedy nie było ogłoszeń prasowych, ofert w biurach pośrednictwa. Nie było takich biur, gdyż miejsca pracy leżały na przysłowiowej ulicy. Idąc na wyczucie, lecz z upatrzonym z góry zamiarem, trafił do bardzo dużego biura konstrukcyjnego w największej miejskiej fabryce. Z zatrudnieniem nie było żadnego kłopotu. Złożył podanie z obowiązkowym życiorysem oraz świadectwem ukończenia szkoły, a za dwa dni stał się trybikiem tego molocha. Biuro wypełnione było rzędami desek kreślarskich, przy których stali lub siedzieli panowie w białych kołnierzykach i krawatach, a wokół każdego takiego stanowiska było kilka innych, przy których stały śliczniutkie panienki, wszystkie młode i ładne, w granatowych spódniczkach i białych bluzeczkach. Co druga chłodna blondynka z loczkami, a pozostałe takie jak Ona, ciepłe, romantyczne i podniecające, z wypiętymi lubieżnie pośladkami. Poczuł się jak w raju. Mógłby tam pracować ciągle, nie jedząc, nie wracając do domu. Dostał stanowisko przynależne facetowi, bo obowiązywała solidarność męska, no i dwie śliczniutkie kreślarki do pomocy. Trenował się w zawodzie. Szkicował coś, konstruował nowe, jak mu się wydawało, urządzenia i detale, a asystentki przecudnie to rysowały. Miały talent i jakiś dar Boży do precyzyjnego przerysowywania. Flirtował, gdy inni nie widzieli, a one odwzajemniały flirty. Na koniec dnia rozchodzili się, by rano znowu się spotkać, by cały dzień być razem, ze sobą. Wieczorami tęsknił za dniem pełnym wrażeń w pracy. Wspólne przerwy, wspólne śniadania, z czasem wspólne rajdy i wycieczki w dużej grupie. Wiedział, że ta sielanka będzie mu się później śniła latami, a wspólne fotografie robione na szlakach górskich, w stołówce, w biurze, na oficjalnych akademiach, wypełnią jego album, by kiedyś wspominać wczesną młodość i pierwszą pracę. Gdyby była jedna, a nie dwie naraz, gdyby była szatynką z chłopięcą fryzurą nad czołem, a nie farbowaną blondynką z loczkami, gdyby to była Ona. Do pracy przykładał się starannie, szkicował i wymyślał coraz to nowe fragmenty poważnych zadań wydziałowych, gdyż asystentki musiały mieć coś do roboty. Nie rozumiał wtedy jeszcze tego, lecz to był system. Wszyscy byli ze sobą związani realizowanym zadaniem i gdy jedno ogniwo nawaliło, pozostałe nie miały co robić. To wymuszało solidność i rytmikę pracy. Bywały dni, że musiał zejść na wydziały dla skonsultowania błędów w dokumentacji warsztatowej lub wyjaśnić źle doprecyzowany problem. To powodowało, że jego asystentki nudziły się i wymyślały psoty. Zdarzało się, że znajdował przypięte do deski kreślarskiej liściki miłosne, niby od tajemniczej nieznajomej. Gdy wracał, patrzyły pytająco, czy zgadnie, od której był ten liścik. Nie próbował zgadywać, wiedział, że pisały razem. Czerwieniły się i zalotnie uwodziły wprowadzając go w zakłopotanie. Gdyby nie byli w biurze lecz w sypialni, rozebrałby obie do naga i pozwolił się wykorzystać w trójkącie. Był pewny, że gotowe były na taki eksperyment, lecz nie miał takiej sypialni, nie miał też odwagi. Wszyscy zadowolili się byciem ze sobą, drobnymi dotykami, gestami. Ten szczególny rodzaj uczuć był niezwykle romantyczny, a jego zachowanie z perspektywy czasu frajerskie. Dziwił się, że na jego oczach takie podwójne dobro marnuje się. Nie miał koncepcji nawet na degustację, nie mówiąc o konsumpcji, którą miał w zasięgu swoich możliwości. Wytłumaczeniem może być tylko potoczna teza, że młodość bywa chmurna i durna. Wydawało mu się, że świat dorosłych, w który właśnie wkroczył to raj na ziemi. Żadnych kłopotów, same przyjemności, za które ktoś jeszcze płaci przyzwoitą pensję. Wydawało mu się też, że wszyscy nowi znajomi to jedna wielka rodzina, prawdziwa komuna, gdzie każdy każdemu pomaga i jest życzliwy. Na dodatek dziewczyny robią kanapki, szefowie dają treningowe zajęcia nie wymagając pośpiechu. Gdy przychodził ktoś nowy, dostawiano biurko, deskę i po kłopocie. Robiło się ciaśniej, ale coś nowego się działo. Najwyraźniej nie istniał w świadomości tamtego społeczeństwa związek pomiędzy kosztami, a stratami, nikt nawet nie próbował myśleć tymi kategoriami. Patrząc z perspektywy, jak można było kalkulować straty w sytuacji, gdy wszyscy bez wyjątku pracowali, produkowali, konsumowali. Taka zbiorowa praca musiała dawać zyski na jakimś poziomie, które wracały jak mgła i otaczały wszystkich jednakowo. To był rodzaj dobrobytu powszechnego, który wkrótce miał się „przewalutować” i ponownie zrodzić klasy i warstwy, gdzie sprytniejsi i lepiej skoligaceni wydzierali płaty sukna, a reszta dostawała nici. On nie czuł się zagrożony. Jego asystentki okazały się wiernymi kompankami, nie interesowały się flirtami na drugim końcu sali ani polityką. Całe życie towarzyskie toczyło się w trójkącie, który był idealnie równoboczny. Gdy szli w góry na szlak po stromych zboczach, trzymali się za ręce, a On zawsze w środku. Trzymał obie, aby nie osunęły się ze skalistej ścieżki pod Giewontem, a gdy któraś zasłabła i miała dosyć wędrówki, by ją holować. Musiały zasłabnięcia planować i uzgadniać między sobą, bo dziwnym zbiegiem okoliczności słabość okazywały na zmianę, nigdy obie naraz. Rewanżowały się za opiekę jednocześnie. Razem robiły kanapki i herbatę dla niego, razem prały jego skarpetki, każda po jednej, chociaż tego nigdy nie chciał i robił im wymówki. Wykradały je z plecaka i mieszały ze swoją bielizną, do której nie pozwalały mu się zbliżać. Na zachowanych fotografiach są zawsze razem z wzrokiem utkwionym przed siebie, w górski horyzont. Dobrze, że nie musiał wybierać, bo musiałby wziąć obie, by żadnej nie sprawić zawodu. Wiedział, że są brunetkami przemalowanymi na blond. Wystarczyło tylko przyciąć włosy, robiąc grzywkę na czole i każda mogłaby mieć na imię Ona. Lato kolejny raz minęło zbyt szybko, tak szybko jak mijają każde wakacje. Przyszła jesień, a na samym jej początku otrzymał list. Upomniała się Ojczyzna o służbę. W liście był bilet w jedną stronę. „Ze spuszczoną głową, powoli”, jak wolny najmita, poszedł ostatni raz do codziennego raju, do pracy. Nie było już wesoło. Wokoło zwyczajne życie biurowe, praca, flirty, romanse, a w kącie na skraju sali trzy sylwetki zapatrzone w swoje deski kreślarskie. Zabrakło słów, znikła radość bycia w raju. W ich związek zakradła się niepewność i smutne oczekiwanie na chwilę, w której przyjdzie się rozstać. Pożegnanie gorsze, niż to przed odjazdem, który spełnia się szybko, niemal w jednej chwili. To pożegnanie trwało i potęgowało żal. Na koniec dnia przekazał swoje stanowisko wraz z asystentkami nowemu facetowi, noszącemu się w krawacie i w białym kołnierzyku. Nie były zachwycone, lecz życie nie znosi pustki. Wiedział, że tu już nigdy nie wróci, że już je nie spotka w stanie panieńskim, że nie będzie szukał, a one nie będą czekały. Przed wyjściem zatrzymał się w milczeniu pomiędzy deskami, gdzie pracowały obie. Pożegnali się mocnym uściskiem, wręcz objęciem, najpierw z osobna, a później cała trójka razem. Nikt z sali nie zwrócił na nich uwagi, tak im się wydawało, więc czuli się swobodnie. Pierwszy raz poczuł na swojej piersi ich twarde biusty, ukryte pod skąpym odzieniem. Powinien żałować, że wcześniej tego nie doświadczył, ale nie miał takiego żalu. Teraz byłoby o wiele ciężej się żegnać, gdyby którąkolwiek zbałamucił. Wyszedł z biura pierwszy zabierając ze sobą plik osobistych, zarysowanych kartek na pamiątkę. Wyglądało, jakby wychodził na obchód warsztatowy, jakby zaraz miał wrócić. Nie był to jednak zwykły obchód, lecz chwila ostateczna. Gdy wrócił do domu i miał jeszcze kilka dni wolnych, niejednokrotnie chciał tam wrócić, pocałować obydwie przed drogą. Nie zrobił tego. Jadąc do koszar zabrał ze sobą ciepłe skarpetki, które spakowała mu troskliwie mama i kilka kanapek na drogę. W podróży spotkał takich jak on wielu. Jedni trzymali przez całą drogę w pociągu swoje panienki na kolanach, inni pili i śpiewali. On przycupnął pod oknem przedziału samotnie. Wspominał ostatnie miesiące, które wymazały z pamięci wiele wcześniejszych lat. Wydawało mu się, że podróż trwa właśnie te kilka ostatnich miesięcy. Na stacji końcowej czar wspomnień prysnął, gdy zamiast podróżnych czekających na przyjazd pociągu ukazał się sznur ciężarówek z plandekami malowanymi na zielono w ciapki. Było jasne, że w tym miejscu kończy bieg dotychczasowe życie, a zaczyna się nowe. Wszyscy pasażerowie pociągu w wieku poborowym, dotychczas weseli i beztroscy, jak barany jeden za drugim wsiadali na paki samochodów w milczeniu. Wszystko było nowe i nieznane. Samochody ruszyły niemal jednocześnie, a gdy się zatrzymały, w około był tylko las i rozległa polana zabudowana ogromnymi namiotami. Wchodzili do pierwszego, najbliższego, a wychodzili ostatnim jako całkiem inni ludzie. Po trasie stały grupki dyżurnych mundurowych o sprośnym słownictwie, którzy cywila zamieniali w żołnierza. Najpierw była szatnia, gdzie rozbierali człowieka z ubrań podróżnych i na goło gnali do obróbki. Po drodze fryzjer tnący prawie na łyso, sanitariusz sypiący truciznę „łonową” i szpila pod łopatkę. Na końcu znowu szatnia, skąd wypuszczali już wojaka, jeszcze fajtłapę. A w koszarach typowa fala. Bezpiecznie było pomiędzy śniadaniem i obiadem. Ten czas wszyscy razem spędzali na szkoleniach pod nadzorem kadry. Młodzi chłopcy, a już z gwiazdkami na pagonach, przekazywali wiedzę całkiem dla nich nową. Nie było łatwo, za to warunki spartańskie hartowały człowieka nie poniewierając jego godności. Pozostały czas wypełniały tortury psychiczne i fizyczne, serwowane przez nieokrzesanych, wręcz czasami zwyrodniałych oprawców zaledwie o rok starszych. W takich warunkach ujawniają się najniższe instynkty człowieczeństwa i trudno w to uwierzyć, lecz tkwiące niemal w każdym z osobna. Zdarzały się chwile wolne od zajęć, a te najczęściej wykorzystywał na listy do znajomych, by żyć ułudą świata utraconego. Szukając kontaktu ze światem zewnętrznym, odnalazł w pamięci adresy dawno zapomniane. Zostawiła mu je Ona, gdy pierwszy raz spotkali się i rozeszli nie dając sobie obietnic. Nie był pewny, który z nich jest właściwy. Od niechcenia napisał krótki, głupawy tekst zaczepny na karcie pocztowej, taki sam na oba adresy. W rewanżu odpisała niemal natychmiast.

28.11.r-1. Dziękuję za pozdrowienia i te „naiwne zwrotki”, jak je sam nazwałeś, a ja jeszcze dodam puste i głupie. Choć Cię wcale prawie nie znam, bo spotkaliśmy się tylko raz, to jednak nie wydaje mi się, abyś był takim chłopcem jakim przedstawiłeś się, oczywiście w tych naiwnych zwrotkach. Piszesz o sobie jak o kimś innym kogo poznałam. Te rymowanki, słowa zbyt natarczywe, oczekiwania Twoich brudnych myśli. Czyżbyś tak bardzo się zmienił, gdy ostrzygli Cię na łyso, a może mózg Ci wyparował, a razem z nim zapomniałeś wszystko to co mówiłeś mi w kinie. Jestem ciekawa tego bardzo. Wiem, że urządziłeś sobie żarcik, który Cię trochę zabawił, ale ja wypraszam sobie tego, rozumiesz!. Bardziej by mnie zainteresowało jak Ci leci, jakie masz zajęcia, niż te Twoje beznadziejne słówka. Ciekawa jestem, często o tym myślałam, dlaczego tak późno się odezwałeś. Wtedy, gdy podawałam Ci adres myślałam, że wiesz, że dziewczyny zawsze mówią nie, chociaż liczą na coś innego. Nie myślałam, że dosłownie mnie zrozumiesz i faktycznie nie napiszesz pierwszy, a jednak w końcu napisałeś i to wtedy, gdy już zaczęłam o Tobie zapominać i prawie poukładałam sobie życie bez Ciebie. Co ja teraz z Tobą mam zrobić. Jedno co mogę, to przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia.(-) P.s. Całe szczęście nazwiska jeszcze nie zmieniłam jak Ci się wydaje, bo o to mnie też raczyłeś zapytać. To co Ci podałam wtedy, to po prostu było moje przezwisko. Bardzo jestem ciekawa kiedy masz przysięgę. Przesyłam Ci wierszyk. Kto go złożył napiszę Ci przy okazji, oczywiście jeżeli będziesz chciał. ( — Ona!)


Mój pogląd na całokształt

spraw codziennych

Jest taki prosty

Lecz Ci nie wzajemny

Myśli moje niepowstrzymane

Rozbiegają się ciągle

Na drogi skrzyżowane

I dlatego smutna błądzę

W aureoli zieleni

Myśląc, że spotkam Cię

Ale i skądże

Wszystko mi się w Twój

Obraz mieni


List zaskoczył go i wybił z tropu. Czyżby pomylił adresy. W pierwszym liście zapewniała, że zna go dobrze, że chodzi za nim, śledzi jego ruchy. Albo wtedy, albo teraz zgrywa się, pomyślał i dał za wygraną, bo korespondencję podjął dla rozrywki. W wolnych chwilach nie miał co robić, nudził się, więc pisał byle co i byle gdzie. List przyszedł wtedy, gdy nie był jeszcze pewny, czy trafił do piekła, czy też stracił prawa obywatelskie po przekroczeniu bramy twierdzy, w której się znalazł. Mieszkał w trzydziestoosobowej sali, gdzie równiutko ustawione były głowami do ścian metalowe prycze, przykryte jednakowymi, szarymi kocami. Przy nagłówkach stały jedynie małe szafki z taboretami i nic więcej. Codziennie skoro świt łóżka były już puste i zasłane, jakby nikt od dłuższego czasu ich nie używał. Zanim zaczęło się rozwidniać cała ferajna wesoło maszerowała na ogromne boisko bez bramek, ze śpiewem na ustach. Zawsze ta sama piosenka, dwie zwrotki w koło Macieju. Wydawać by się mogło, że tak wczesna pobudka zarządzana była ze złośliwości losu, lecz tak nie było. Rygor łatwy jest do zniesienia w sytuacji, gdy poddaje mu się na raz setki dziarskich rówieśników. Tu maszerowali podobnie ubrani, w oszczędne podkoszulki jednakowego kroju i długie białe kalesony. W takiej kreacji i w saperkach na nogach wyglądali jak zastępy żniwiarzy w czasach pańszczyźnianych, z tą różnicą, że teraz chodzili ustawieni w czwórkowe szeregi. Ktoś, kto tego nie przeżył osobiście będzie takie obyczaje opisywał w kategoriach tortury. Robią to często młode mamy posyłające do twierdzy swoje wyrośnięte już dzieci, zapominając, że dzieci z czasem mężnieją. W tak dużej grupie wszyscy są bezpieczni, tak samo jak stado dzikich zwierząt trzymające się w zwartej kupie. Ofiarami są tylko ci, którzy odłączają się od grupy, chcą być inni, buntują się. Twierdza przypominała obóz jeniecki z najgorszego filmu. Od strony ulicy wchodziło się do estetycznej wartowni, był to prawie zwyczajny budynek cywilny. Zaraz za ścianą tej fasady urządzono pomieszczenia, gdzie tuż nad podłogą zmontowane były leżanki z desek, na których co dwie godziny młodzi chłopcy trzymający wartę prostowali swoje kości, odpoczywali. Środkiem twierdzy prowadziły szerokie, brukowane aleje, obudowane z jednej strony wysokimi, murowanymi magazynami. Tam zlokalizowane były przepastne pomieszczenia, wypełnione materiałami i sprzętem rzadko używanym. Było to skupisko nowoczesnej techniki, z perspektywy czasu mało przydatnej w normalnych warunkach. Za to można tam było pobawić się w wojenkę lub nakręcić film mrożący krew w żyłach. Żelazne maszyny o różnych kształtach i rozmiarach swym zimnym ogromem wzbudzały respekt, zwłaszcza podczas ćwiczeń „na sucho” lub przy czynnościach konserwacyjnych. Po drugiej stronie alei stały baraki parterowe ustawione gęsiego, jeden za drugim. Prawie Brzezinka, zarówno pod względem architektury, jak też wyposażenia. Każda kompania posiadała cztery baraki z salami trzydziestoosobowymi, magazynem, świetlicą, toaletami szeregowymi, również trzydziestoosobowymi bez ścianek działowych. Kompleks zamykał wysoki mur ceglany z dwoma bramami tylnymi, którymi opuszczało się twierdzę na żelaznych maszynach. Od początku, gdy tylko tam zamieszkał, za rzędem baraków mieszkalnych dobudowywane były nowe, już murowane, odgrodzone drutem kolczastym i metalową siatką. Szykowano miejsce dla nowego rocznika. Dzień w twierdzy zaczynał się przed świtem. Gimnastyka poranna, bardzo zdrowa dla krzepkości ducha, była szalenie wyczerpująca ciało. Nie należał do Tarzanów, zawsze plątał się kilka szeregów od końca, ale nadążyć musiał. Zawsze były biegi, przysiady i znowu okrążenia boiska samotnych maruderów, którzy nie nadążali, buntowali się lub zgubili bieliznę w biegu, bo rzadko które kalesony miały guziki dobrze przyszyte i trzeba było podtrzymywać je w garści. Gdy taki się trafił, prowadzący ćwiczenia złośliwie zarządzał szereg zaraz po siódmej i wydawał komendę baczność, a to na powitanie rozpoczynających pracę aktorów teatru graniczącego jednym bokiem z twierdzą. W tej rozrywce najbardziej lubowały się leciwe panie aktorki, które najwyraźniej korumpowały owego trenera bez trzech zębów z przodu. Wychodziły na taras pomimo wczesnej pory i z radością serwowały brawa, gdy jakiemuś nieszczęśnikowi oderwał się guzik i gacie opadły na kostki. Widok nie był lubieżny, gdyż zarządzeniem miejscowym wszyscy nieszczęśnicy z nowego poboru musieli wszystko mieć wygolone do skóry, jako zabieg pozbawiający możliwości żerowania robactwa łonowego, które podobno wtedy było plagą. On prawie zawsze solidaryzował się z upokorzonym i dyskretnie rozpinał guzik, by jego gacie też opadły, a że nie miał się czego wstydzić, bo dziwnie wzwody miewał na życzenie, robił to z należytą powagą. Solidarność nic mu nie pomogła, lecz zdobył sympatię całego towarzystwa, a z czasem sam szef przyszedł na taką musztrę i za odwagę awansował go na dowódcę magazynu z gaciami, by tam starannie przyszywał guziki. Zajęcie nudne, ale jakże intratne w tamtych warunkach. Wtedy, gdy inni szorowali podłogi, On sortował bieliznę układając ją w kostkę rozmiarami, szył guziki i pęknięcia, a gdy szefa nie było, bo oni też balowali za dnia, wydawał kiełbasę, mydło, przepustki. Jeszcze przed przysięgą awansował na pisarza, rodzaj sekretarki w sektorze „kotów”. Był jedynym, który zdał maturę. Reszta odbywała zajęcia szkoleniowe, uczyła się tego co było istotne dla formacji, uzupełniała braki edukacyjne z wczesnej młodości. Tak dobrze było przed południem. Po oficjalnych zajęciach była fala, która kształtowała charaktery, zaszczepiała odporność na stres i trudne warunki. Starsze roczniki robiły wszystko, by rzucić kotów na kolana i w takiej pozycji gnoić bez końca. Uciążliwym, lecz pożytecznym dla ogółu był czas na robienie porządków. W legendy obrosły już zajęcia porządkowe, mycie, szorowanie, obrywanie liści z drzew jesienią. W ten sposób twierdza nabierała wyglądu zadbanej przestrzeni i ładu, co nie było bez znaczenia, a młodzież uczyła się posłuszeństwa i szacunku do zawsze silniejszej władzy. Prawie zawsze czas był dobrze zorganizowany, tak by nie rozmyślać o beztroskiej wolności i leniuchowaniu. Nie zabrakło chwil na zajęcia ze sfery duchowej, a nie mającej nic wspólnego z potocznie rozumianą rozrywką. Twierdza nie była obozem wakacyjnym. Wtedy dopiero był czas na czytanie listów, a że przychodziło ich niewiele, każdy był ciekawy co też inni piszą. List, który właśnie przyszedł na jego nieszczęście był jedynym w tym dniu. Otrzymał go po obiedzie, gdy cała sala szykowała się do robienia porządków przed ćwiczeniami w rozbieraniu i składaniu sprzętu osobistego z długą lufą. W celu zapewnienia właściwego odbioru reszty słuchaczy musiał wejść na szafkę przy łóżku i czytać z dykcją, z przecinkami i kropkami cały list, na szczęście niezbyt długi. Za to wierszyk był jak modlitwa. Czytał go wolno, a cała reszta chórem powtarzała tak długo, aż wszyscy nauczyli się tego wierszyka na pamięć. Zwyczajny element fali. Gdyby Ona o tym wiedziała.

1.12. r-1. Uprzejmie dziękuję za pozdrowienia z wycieczki. Żadnej kartki nie otrzymałam od Ciebie, może pomyliłeś adresy. Prośbę Twoją postaram się zrealizować, obiecuję, że napiszę do Ciebie list, jeżeli Ty zapewnisz mnie, że nie będziesz się nim chwalił do swoich znajomych, bo możemy mieć wspólnych znajomych i co wtedy, po co nam jakaś szopka. Musisz tylko wiedzieć, że nie mam zamiaru dać Ci zdjęcia tylko po to, abyś je nosił w plecaku na zajęcia i chwalił się przed kolegami. Adres jest jak najbardziej dobry. Nie wiem, czy wiesz, ale mamy wspólną znajomą. Kartkę, którą na jej adres przesłałeś do mnie otrzymałam, o czym chyba już wiesz. Jestem bardzo zazdrosna, że chcesz również jej zdjęcie. Czy będziesz jej zdjęcie nosił w plecaku tak jak moje. Ja w dalszym ciągu kocham Cię, zwłaszcza, że otrzymuję od Ciebie przeźroczyste listy, które czytam nawet w śnie. Żal mi Cię bardzo, że się tak męczysz, ale jeśli Ci napiszę, że myślami jestem ciągle przy Tobie, na pewno będzie Ci lżej. Kiedyś Ci wyjaśnię co tak naprawdę się stało, lecz nie teraz, bo byłbyś na mnie zły. (- -podpis zmyślony, a nadawca Baśka)


Co za licho, pomyślał i odszukał poprzedni list w plecaku. Były pisane innym charakterem, na innym papierze, natomiast był jakby podobny do listu nieznajomej, który sprowokował to całe zamieszanie. List nie wzbudził zainteresowania cenzury i choć otwarty, mógł przeczytać sam dla siebie w skupieniu. Na szczęście nie było fotografii, bo trafiłaby do gabloty, gdzie trafiały wszystkie nadesłane zdjęcia dziewczyn „kotów”. Niby nic takiego złego nie było w wieszaniu fotografii w zaszklonej gablocie, lecz każde było podpisane imieniem adresata i jego numerem, a gablota miała być atrakcją dla gości, którzy przyjadą na przysięgę. Zdarzało się, że pod niektórymi imionami „kotów” wisiało na raz kilka zdjęć, a usunięcie jednego kosztowało cały żołd. Nie było dużo czasu na rozmyślania, więc list schował do przeznaczonej na ten cel kieszonki i zapomniał o nim po chwili. Zapowiadały się jakieś manewry porządkowe w sali, więc pośpiesznie zaszył się w magazynie. Gdy wrócił przed nocą, sala była pusta, wszystkich gdzieś wymiotło, łóżka wyglądały jakby przeszedł huragan. Tylko jego było nietknięte. Natychmiast domyślił się nazwy tego huraganu i aby pozostałym nie robić przykrości, że jego łóżko ocalało, rozkręcił je i przeniósł do magazynu. Odtąd tam będzie mieszkał. Skoro Huragan jego rewir oszczędził, to zaakceptuje też i to posunięcie, pomyślał. Zanim zasnął w nowym miejscu, długo w samotności analizował sytuację jaka się wytworzyła w korespondencji, lecz doszedł jedynie do wniosku, że dwie lub trzy dziewczyny w zmowie robią sobie z niego żarty. Postanowił kontynuować grę. To mogła być niezła zabawa, a na pewno niezły sposób na samotność w tym piekle, które go otaczało, a którą jak się wydawało podarował mu owy Huragan.

10.12.r-1. Muszę się przyznać, że strasznie podoba mi się Twoje nowe imię, którym się podpisałeś. Wydaje mi się, że obecnie sezon na zmienianie imion. Och! Piszesz, że jestem zazdrosna, a ja jeszcze dodam, „cholernie”, a zwłaszcza o Ciebie. Nie gniewaj się, ale naprawdę bardzo lubię Twoje imię, niezależnie od tego, które jest prawdziwe. W pewnej chwili pomyślałam, że znowu sobie żartujesz i podstawiłeś mi jakiegoś kolegę, by do mnie napisał, ale zdradził Cię charakter pisma… Napisz, czy w czasie świąt będziesz w Warszawie, ponieważ mam zamiar wyjechać do ciotki i jeśli byłoby to możliwe, i nie sprawiało Ci trudności, to może zadzwoniłabym do Ciebie, albo Ty do mnie. Piszesz „veto”, dobra koniec z żartami. Zdjęcia mojego nie dostaniesz, a to z wielu przyczyn, między innymi nie mam odpowiedniego w tej chwili. Jestem bardzo ciekawa co to znaczy „poznałem Cię wystarczająco” i jakie z tego masz wrażenie, a więc co sądzisz o mnie. Bardzo mnie cieszy to, że tak wziąłeś moją czułość. Chyba źle to zrozumiałeś, po prostu myślałam, że ci jest bardzo źle. Cieszy mnie również to, że spełniły się całkowicie Twoje marzenia. Nie wiem tylko dlaczego te Twoje wyprawy są „piękne i smutne”. Mnie wszystko co piękne rozwesela. Piszesz, że nie rozumiesz „przeźroczyste listy”, a mnie wydaje się, że przypominasz sobie. To bardzo fajnie, że wierszyk podoba Ci się. Na razie nie napiszę kto go ułożył, może kiedyś domyślisz się. Twój wiersz jest wspaniały. Szkoda tylko, że to wszystko nie jest prawdą. Trzymaj się dzielnie. (-)

Podpis zmyślony, nadawca Baśka, a z charakteru pisma wynikało jednak, że pisała Ona. Był pewny, że czytają sobie jego listy lub o nich rozmawiają, albo też jedna pisze za drugą. Zabawne, że proponuje mu spotkanie, gdy będzie u ciotki, albo że zadzwoni. Ciekawe skąd weźmie numer telefonu do piekła. On sam go nie znał, nie posiadał adresu pocztowego tylko numer skrytki twierdzy, a listonoszem był Huragan. Wątek „przeźroczystych listów”, którego nie rozumiał, nadal pojawił się w korespondencji obu. Widocznie miały kogoś Trzeciego, komu słały podobne listy i wszystko im się pokręciło. Wcale się tym nie przejmował. Siedział teraz pomiędzy półkami, chciało by się powiedzieć „jęczmienia i żyta”, w magazynie, gdzie w jednej części był skład ubrań i butów z wysokimi cholewkami, pasów skórzanych, czapek bez dystynkcji i innych sprzętów do użytku codziennego, a w drugiej przytulny klub, nielegalna kantyna jako jego azyl. Urządził to miejsce z perfidną chytrością, miał bowiem dobry pomysł, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Mając w gablocie zamknięte książeczki ze stałymi przepustkami dla całej ferajny mieszkającej w tym piekle, postanowił okazać dobroć i koleżeńskość towarzyszom niedoli, by być nadal solidarny, choć odosobniony. Gdy kadra rozjechała się już do domów w sobotnie popołudnie, wydawał przepustki każdemu kto miał takie życzenie. Nikt wtedy obecności nie sprawdzał, a pierwsi przepustki brali pomocnicy Huragana, by zniknąć na dwa dni. Pustostan w piekle mógł zdradzić jedynie meldunek z kuchni, że nikt nie przyszedł po prowiant, lecz grupa zainteresowana utrzymaniem zaistniałego porządku wszelkie nadwyżki suchego prowiantu lokowała w magazynie. Tu w poniedziałek półki uginały się od konserw, pęt kiełbasy, chleba i owoców deserowych. Szybko to składowisko odkrył Huragan, chyba po zapachu, więc przez cały tydzień większość Nadhuraganów przychodziła tu niby na herbatkę, konsumując aż do wyczerpania zapasów. Konspiracja była totalna, bo choć wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie donosił. W środku piekła działała oficjalnie nielegalna, bezpłatna kantyna. Najgorzej na tym interesie wychodził On, gdyż nie mógł pójść sobie na przepustkę, by nie zawalić dostaw z kuchni, które odbywały się nocą. Nie mógł też napisać o tym w liście, gdyż nikt nie dałby temu wiary, a gdyby Ona ujawniła cokolwiek w swoim, cenzurowanym zawsze liście, powstałaby niezręczność. Interes szedł tak dobrze, że już nikt nie protestował, a grono bywające w kantynie powiększało się, grubiało i miało coraz większe zapotrzebowanie. Gdy przyszły święta, a po nich miał nadejść Nowy Rok, powstało zapotrzebowanie na prowiant „wędrowny”, taki, który miał zostać spakowany, by opuścić twierdzę. Wiadomo, wokół każdego Huragana kręcił się jakiś Wiaterek, który też chciał coś skubnąć. On z grupą dwoili się i troili, by sprostać wymaganiom. Doszło do tego, że na koniec roku prawie wszyscy wyjechali do rodzin na przepustki. Nie było innego wyjścia, jak przebrać się w ubranie galowe i stanąć na opustoszałej warcie, przez całe święta, w czasie Sylwestra również. Wyglądało to żałośnie. On, sekretarka Huraganii i otyli kucharze na warcie. Na szczęście pogoda nie była kapryśna i chociaż było mroźno stało się przyjemnie. On wybrał stanowisko przy tylnej bramie, daleko od ciekawych aktorek z żydowskiego teatru, które balowały w Sylwestra na tarasach i przy ogrodzeniu ze zgiętymi karkami w geście zwracania zakąsek, podtrzymywane od tyłu, aby nie upadły, przez panów we frakach. Na tylnej bramie był spokój. W sąsiedztwie były wysokie domy z balkonami. Wszystkie okna rozświetlone, gdzieniegdzie otwarte dla przewietrzenia atmosfery, zewsząd muzyka, śpiewy i krzyki. Fantastyczny Sylwester. Pod bramę co jakiś czas podchodziły panienki odporne na mróz, bo skąpo ubrane, by poczęstować się papierosem na rozgrzewkę. Zawsze tam się kręciły, wiedział o tym od wartowników. Były bardzo towarzyskie i uczynne. Za dotrzymanie towarzystwa, za papierosa były gotowe zrobić wszystko. Były ładne i zachęcające, lecz nie skorzystał z ich usług. Widział męki kolegów, którzy po takich wartach trafiali do izolatki, by podleczyć swoje klejnoty. Na szczęście tamte choroby dały się leczyć zwykłym pędzlowaniem. W rezultacie wieczory spędzone oszczędnie były i tak wystarczająco towarzyskie i przyjemne. Kamuflując szczegóły zwierzał się z tych miłych chwil swoim partnerkom w listach, a one wierzyły, co również było miłe. Wynikało to z jego wrodzonej dobroci, dzielił się nią, by innych wprowadzić w dobry nastrój. Miał sporo wolnego czasu, więc układanie romantycznych listów nie było problemem. Miała na tym skorzystać głównie Ona, rozbudzająca w sobie miłość do niego, a przez to rozbudzająca swoje uczucia w ogóle wraz z dojrzewaniem.

9.01.r-2.Bardzo się cieszę, że spędziłeś tak przyjemnie Sylwestra. Gratuluję! Bardzo mi szkoda, że nie możesz spać tylko marzysz i śnisz, a myślami powracasz do tej pięknej randki z nieznajomą wtedy jeszcze, czyli ze mną. Skoro tak dużo myślisz o naszym spotkaniu, to dlaczego opisujesz mi uciechy i radości Twojej zabawy. Piszesz, że mogłeś być w siódmym niebie, że o północy zewsząd ogarniała Cię muzyka i zgiełk sylwestrowej nocy, że przy Tobie było mnóstwo aniołów, które mogły dać Ci wszystko, lecz Ty nie chciałeś. Czy przypadkiem tymi aniołami nie były jakieś panienki, których na pewno jest wokół Ciebie wiele, bo mieszkasz przecież, jak napisałeś w środku miasta, a jednocześnie dwa kroki od plaży. Co to za plaża na Pradze. Wiem, że tam blisko przepływa Wisła, ale nie słyszałam o plażach na brzegu rzeki. Coś mi się wydaje, że chcesz mnie zdenerwować lub sprowokować, abym ja zaczęła Ci się zwierzać z moich marzeń, z tego co robię i z kim. Nie doczekasz się tego, zapewniam Cię. Jeżeli chcesz mnie doprowadzić do rozpaczy, to zamiast opisywania swoich przygód po prostu napisz mi, że mnie nie chcesz, albo przyślij mi jakieś zdjęcia Twoich panienek. Zrozumiem i pogodzę się z tym, będzie to dla mnie czarna polewka, którą wypiję dla Twojego dobra, taka już jestem. Pękasz z ciekawości jak ja się bawiłam. Oto chciałabym Ci od razu odpisać. Sylwestra spędziłam w Warszawie u ciotki, było bardzo przyjemnie, przyjemniej niż możesz sobie wyobrazić. Do domu nie mogłam przyjechać, ponieważ byłam trochę chora. A choroby nabawiłam się prawie przez Ciebie. Byłam ciekawa skąd dostaję listy, więc wsiadłam w czerwony autobus i pojechałam na drugi brzeg Wisły, gdzie Ty teraz mieszkasz, jak mi pisałeś. Ale tam jest ogromne stare miasto. Chodziłam po tej Pradze długo, pytałam ludzi jak trafić pod adres, który mi podałeś, lecz niestety zabłądziłam. Gdy podawałam numer, na który piszę, nikt nie wiedział gdzie to jest. Jakim cudem listy do Ciebie docierają. Mijałam też jakiś stary teatr, o którym wspominałeś, prosiłam w kasie o pomoc, ale tamta pani tylko głupio się uśmiechała i powiedziała, że nic nie wie. Potraktowała mnie jak jakąś panienkę z ulicy. Jeżeli wiedziała, a nie chciała zdradzić tej wiedzy, to gratuluję. Sądziłam, że istnieje tylko solidarność męska w takich sprawach, a jeżeli panie też nie chcą pomagać w odszukaniu chłopaka, to nowość dla mnie. Zmęczona i zziębnięta wróciłam do domu przed wieczorem i od razu weszłam pod koc. Długo nad tym rozmyślałam, byłam zawiedziona, że nie zobaczyłam Cię w tym ubranku uszytym na miarę, jak napisałeś, lecz później byłam zadowolona. Jeżeli ja Cię nie znalazłam, to inne też Cię nie odszukają, jestem spokojniejsza przez to. Na drugi dzień przyszedł do mnie tylko kolega złożyć życzenia Noworoczne. Pogadaliśmy i tak się skończyła moja „zabawa”, do której niejednokrotnie będę wracać wspomnieniami. (-). P.s. Napisz to co przyrzekałeś, czekam.


Nic dziwnego, że pani z kasy nie chciała udzielić jej pomocy. Wiedziała, że twierdza, której Ona szuka jest za budynkiem teatru, a wejście tuż obok, lecz zakamuflowane wartownią. Pani z kasy była już leciwa, grubo po czterdziestce, znała więc życie. Pod bramę co dzień przychodziły dziewczyny udające narzeczone któregoś nieszczęśnika, lecz legalnie na teren twierdzy nie miały wstępu nigdy. Przychodziły zawiedzione, porzucone, niektóre już z brzuszkami i robiły zadymę. Lepiej było unikać takich spiętrzeń. Wstęp miały tylko obyte w tym środowisku, lecz tylko po zmroku i przez tylną bramę. Ona obyta nie była, więc szans żadnych nie miała i dobrze, że sobie poszła.

16.01.r-2. List otrzymałam o godzinie siedemnastej dwie i od razu pragnę odpisać. Bardzo Cię przepraszam, ale naprawdę nie chciałam Cię obrazić. Wyczułeś, że chciałam robić Ci wymówki za to, że zaniedbujesz mnie, podczas gdy ja dla Ciebie podjęłam próbę przeniesienia się do szkoły w Warszawie z nadzieją, że będziemy się spotykać. Nie wiem czy to się uda, ale spróbować zawsze można. Wcale się nie gniewam, no bo przecież jesteś chłopcem i możesz się bawić kiedy tylko chcesz, tym bardziej, że nie jesteś w żaden sposób ze mną „związany”. Wręcz przeciwnie cieszy mnie to, że możesz się czasem zabawić. W pierwszej chwili myślałam, że naprawdę udało Ci się w Sylwestra gdzieś pójść, ale teraz rozumiem doskonale o czym wtedy pisałeś. Doceniam to, że nie napisałeś wprost na czym polegała tamta zabawa, że nie chciałeś mnie martwić swoimi kłopotami, przedstawiłeś to na wesoło. Współczuję Ci nawet, ale myślę, że masz tego współczucia dosyć. Masz na pewno niejedną dziewczynę, która to samo robi dla Ciebie, co ja chciałabym zrobić, ale co to się sam domyśl, bo ja się wstydzę napisać. Nie smuć się tym, że nie masz słodkiego życia, ja również nie mam. Ciotka trzyma mnie krótko i trudno mi gdzieś wyskoczyć. Teraz już wiem, że nie wolno mi Ciebie szukać, bo i tak mnie tam nie wpuszczą, a gdyby nawet mnie wpuścili to nie chciałbyś tłumaczyć się z mojej wizyty. Piszesz pytająco o „ślubie”, to bardzo pięknie, ale czy nie za długo mam czekać, powiedz sam. Piszesz, że czekasz na ten dzień od dawna, ja również myślę i łudzę się nadzieją. Gdyby przyszło mi czekać nawet dziesięć lat, to mogłabym czekać, ale pod warunkiem, że jednak będziesz przychodził na nasze spotkania. Mogłabym nic nie mówić, chciałabym abyś trzymał mnie chociaż za rękę i prowadzał gdziekolwiek. Chciałabym być przy Tobie w każdej wolnej chwili. Tych chwil jednak nie mamy oboje jak widać. Piszesz, że chyba przeniosą Cię w Bieszczady. Nie rób mi tego. Tak daleko nie mam już ciotki i nie będę mogła się tam za Tobą przeprowadzić. Tu też się nie spotykamy, lecz wiem, że sypiamy w tym samym mieście, oddychamy tym samym prawie powietrzem, patrzymy w te same gwiazdy, czuję wtedy Twoją bliskość. Nie mieszkasz ze mną, mam Cię za to w snach i marzeniach. Gdy na ulicy widzę chłopaka w dopasowanym ubranku, które znam z fotografii, biegnę za nim myśląc, że to Ty. Żebyś wiedział jakie to rozczarowanie zobaczyć, że postać za którą biegniesz jest kimś obcym. Bardzo lubię wiersze, które wynagrodzić mi muszą Twoją nieobecność przy mnie i dlatego przesyłam Ci parę. Czekam z niecierpliwością na rewanż. (-)


Za wszystko, wszystko składam Tobie dzięki

Za gorycz łez, za pocałunków jady

Za utajone namiętności męki

Za ludzką zemstę i Twoje zdrady

Za każdy w pustce roztrwoniony poryw

Za wszystkie w życiu złudy omamienia

Lecz jedno spraw, bym Tobie od tej pory

Niedługo już znosiła dziękczynienia


19.01.r-2. Najpierw chcę Ci podziękować za tę ostatnią kartkę, której się nie spodziewałam, gdyż sądziłam, że nie odpiszesz. Poprzednio trochę pokręciłam z tymi zdjęciami i w ogóle. Nie wiem jak z tego wszystkiego wybrnąć, wstydzę się, że nie byłam szczera. Koleżanka mówiła, że była w Warszawie na Sylwestra, spędziła tam zimowe ferie, lecz nie chciała powiedzieć, czy się spotkaliście. Gdy wtrącam do rozmowy Twoje imię, Ona czerwieni się i zaraz zmienia temat. Wiem, że mnie okłamuje albo faktycznie nic nie wie. Wygląda na to, gdybym musiała jej uwierzyć, że wcale się nie spotykacie, nie piszecie do siebie. Chciałabym, żeby to była prawda, żeby wszystko można było odkręcić i zacząć od nowa, ale Ty i tak nie wiesz co ja mam na myśli i chyba się nigdy nie dowiesz co ja teraz przeżywam. Ciekawa jestem, jak spędziłeś Sylwestra, a tym bardziej, że piszesz mi, że „to był szczególny i chyba jedyny taki Sylwester”. Nie wiem co kryje się pod tym określeniem, nie chcę się nawet domyślać, dlatego będę oczekiwała na jakąś wiadomość od Ciebie. Czekam na długi list wyjaśniający wszystko co zaszło pomiędzy Tobą, a moją koleżanką. Chcę wiedzieć, czy jesteście już parą i czy kiedykolwiek spotkamy się, chociaż nie powinieneś nawet o mnie myśleć za to co ja zrobiłam złego. Nie powinnam tego robić, ale muszę się przyznać, że popełniłam straszny błąd. Wtedy, gdy poznałeś moją koleżankę, na spotkanie z Tobą ja się umówiłam. Byłam przestraszona, wpadłam w jakąś depresję, więc na spotkanie poszła Ona. Miała Cię przeprosić, że nie przyjdę i umówić inny termin, ale coś pokręciła. Najpierw mówiła, że nie przyszedłeś, a później kręciła bez sensu. Postaram się wyciągnąć z niej więcej i jeżeli dowiem się, że coś was połączyło, to wycofam się z moich zamiarów względem Ciebie. Jeśli nie otrzymasz odpowiedzi na kolejny list, to już do mnie więcej nie pisz, bo właśnie zmieniam adres. ( Baśka ).

25.01.r-2. Bardzo Cię proszę, nie traktuj moich listów jako bajki, bo jeśli tak, to przestanę pisać. Wcale Cię nie rozumiem, jakoś nie mogę się w tych moich listach doczytać czułości. Ty natomiast dostrzegasz ją prawie w każdym. A może tak bardzo się zakochałeś we mnie, że każde słowo moje sprawia Ci pieszczoty. Bo tak właśnie zwierzyłeś się w liście do Baśki. Po co człowieku piszesz jej takie szczegóły naszej znajomości. Gdy to czytałam, sama nie wierzyłam, że to o mnie jej piszesz. W Twojej wyobraźni jestem już prawie Twoją żoną. Brakuje jedynie opisu scen łóżkowych, bo wszystkie inne raczyłeś sobie wymyślić i opisać. Masz bujną fantazję. Piszesz tam, że trzymając mnie za rękę wydaje Ci się, że kochasz się ze mną, bo tyle miłości ze mnie tryska. Nie wiedziałam, że podniecam cię ubiorem, ciałem i głosem, że każde moje słowo w listach to szczególne wyznanie miłości dziewczyny do chłopaka. Postaram się pisać teraz troszkę inaczej, może ich nie będziesz czytał i domyślał się nie wiadomo czego. Zrobiłeś jedną gafę, nie wiem, może to było celowe- włożyłeś listy do innych kopert. List, który wysłałeś do Baśki przyszedł do mnie, natomiast Baśka miała otrzymać mój list. Ten, który napisałeś do niej schowałam, nie pokażę jej tego listu. Zrozum, nie mogę tego zrobić. Nie myśl sobie, że ona jest znów tak naiwna jak sądzisz, nie wiem zresztą z czego to wywnioskowałeś. Gdy przeczytałam ten jej list sama się rozpłakałam, a ona chyba by się zabiła, bo wiem, że pozazdrościła mi, gdy jej czytałam listy od Ciebie i chyba się trochę w Tobie podkochuje. Jest moją najlepszą koleżanką, fajną babką. Jeśli chcesz być ze mną w zgodzie, to nie wolno Ci zwodzić jej obietnicami bez pokrycia, pisać czułych słówek udając, że w końcu nie wiesz, która z nas to przeczyta, która jest prawdziwa. A może jesteś bigamistą i chciałbyś mieć nas obie naraz. Ja się na to absolutnie nie zgadzam. Zresztą jest jeszcze za młoda, abyś bałamucił ją takimi słówkami. Ja się nią opiekuję, zastępuję jej siostrę, która wyobraź sobie uciekła z domu i mieszka teraz u mojej rodziny. Tak się dziwnie złożyło, że nasi rodzice byli dobrymi znajomymi, więc teraz ja mieszkam u niej, a ona u mojej ciotki, nie tej z Warszawy, mam dwie ciotki, na wymianę. Nie wiem co ją do takiego kroku skłoniło, tam jest tylko jedna szkoła, bo to mała mieścina. Może miała tam jakiegoś chłopaka, nie wiem tego. Mam układ z Baśką, a i tak ma swojego chłopaka, z którym chodzi od podstawówki i planują ślub zaraz po maturze. Teraz jej nie ma w domu, bo właśnie do niego pojechała. Wyobraź sobie, że podjechał nowiutkim fiatem i zabrał ją na wycieczkę zagraniczną, bo on tam już pracuje. Oni są wspaniałą parą, często się widują, chodzą razem do kina i nie tylko. Baśka chciała się z Tobą zapoznać, lecz wybiłam jej to z głowy i teraz już na pewno nie zechce. Jeżeli będziesz nadal do niej pisał, to ja przestanę, rozumiesz. (-)

31.01.r-2. Już na samym początku chcę Ci odpowiedzieć na zadane pytanie przez Ciebie. Wcale tak nie było, że ja poszłam na pierwszą randkę z Tobą zamiast Baśki. Wiem, że napisała do Ciebie głupi list, że jej się podobasz i tak dalej. Chciała sobie z Ciebie zażartować, a później nie wiedziała jak z tego się wyplątać, bo jak wiesz ma chłopaka. Wtedy zwierzyła mi się z kłopotu i ja postanowiłam spotkać się z Tobą. Spodobałeś mi się, nawet się trochę zakochałam, bo mnie uwiodłeś. Baśce powiedziałam, że nie przyszedłeś, żeby nie żałowała. Wtedy była w depresji, bo jej chłopak długo nie wracał, ale zaraz potem doszła do równowagi i więcej do tego nie wracała. Zapomniałyśmy o tym wszystkim i był spokój, który Ty zburzyłeś pisząc zalotne słówka do nas jednocześnie. Gdy przyszły Twoje kartki, z początku nie wiedziałyśmy od kogo, ale po rozszyfrowaniu śmiałyśmy się obie przez całe popołudnie. Baśka Twoją kartkę pokazała chłopakowi, a ten zrobił jej awanturę. Wytłumaczyłam mu, że Ty jesteś moim chłopakiem, a pomyliłeś adresy. To go uspokoiło, nie wiem czy uwierzył. My uwierzyłyśmy i niech tak pozostanie. Po tym wszystkim sądziłam, że możesz nie odpisać. Wiesz, że ja często, a zwłaszcza z ostatniego listu, nie mogę wywnioskować co Ty masz na myśli i trudno jest mi w takiej sytuacji odpowiedzieć na niektóre pytania. Jakieś znaczne niedomówienia, nad którymi się muszę długo zastanawiać i przychodzą mi różne myśli dotyczące ich, a w końcu nie wiem jak mam odpisać. Pozwól, że przytoczę ostatnie zdania Twojego listu: „Jest noc i wojsko śpi, a ja piszę sobie, bo tęsknię i kocham swoją żonę ( może kiedyś…) Ja czekam na dzień kiedy nie będę musiał pisać listów, gdy dziewczyno będziesz ze mną (jak sądzisz?)”. Więc z tego co zrozumiałam to wyobrażasz sobie mnie jako już poślubioną w Twoich snach. Mogę różnie odpisać. Gdy napiszę, że się wygłupiasz i przesadzasz w tych marzeniach, to zaraz się pogniewasz, gdy natomiast napiszę, że się cieszę i odwzajemnię Twoje marzenia senne, to sobie pomyślisz, że jakaś naiwna ze mnie dziewczyna. Więc lepiej będzie, gdy się będziesz wyrażał ściślej co do zamiarów, no bo sam sobie pomyśl jak trudno odpisać na takie rebusy. Sens tych zdań mi się podoba, bo naprawdę wiedziałeś jak to sformułować, by wprowadzić mnie w zakłopotanie, a jednocześnie tak miło pogłaskać po sercu. Z tego co zrozumiałam wnioskuję, że pytasz, czy chcę z Tobą chodzić, a w ogóle co na ten temat myślę. To odpowiadam krótko, że gdybym nic nie czuła, to nie odpisywałabym, lub napisała jeden list, który by zamknął naszą znajomość i na tym by się skończyło. Tego jednak nie zrobiłam, wiec tak chyba nie myślisz. Zostawiam Cię przy tej myśli, abyś sam doszedł do właściwego wniosku. Największe zrobiłeś na mnie wrażenie wtedy, gdy pierwszy raz spotkaliśmy się. Wtedy czułam, że z każdą chwilą zakochuję się w Tobie, lecz sparaliżował mnie jakiś dziwny strach. Bardzo żałuję, że nie zostałam z Tobą wtedy dłużej, że nie umówiłam się na następne spotkanie. Na pewno byłoby inaczej, może nie musiałbyś mieć mnie tylko w snach. Jesteśmy na tyle dorośli, że mogło to inaczej się skończyć, zwłaszcza, że Ciebie popędzał czas. Nie byłam gotowa, albo byłam za głupia, by to zrozumieć. Teraz żałuję bardzo, bo od tamtej pory wszystko się zmieniło. Ciebie zabrali i zamknęli jak w klasztorze, skąd nie ma wyjścia na spotkanie, gdy miłość woła, tak piszesz. Mogłabym jeszcze dużo napisać, ale lepiej to zostawmy na później. Czekam na długi list od Ciebie, tylko nie zadaj mi pytań, na które nie znam odpowiedzi. (-)

7.02.r-2. I znowu te wyjaśnienia. Nie mam nic przeciwko częstemu pisaniu, bo są tacy ludzie co dużo do siebie piszą, a nie kochają, ale to się z biegiem czasu zmienia. Ja też dużo o tym myślę, bo jak wspomniałeś spotkaliśmy się tylko raz, a nie jesteśmy pewni czy się już kochamy, czy to dopiero przed nami. Same wyznania nic nie znaczą, gdy nie można tego zasmakować, tak piszesz. Jak z tego wynika należymy również do tych ludzi, którzy dużo ze sobą piszą, ale co będzie dalej to nie wiemy. Co Ty myślisz o tym. W listach masz tak zmienne nastroje, czasem wydaje mi się, że piszesz do innej i znowu pomyliłeś koperty. Raz w snach jestem prawie Twoją żoną, to znowu traktujesz mnie chłodno, tak jakbyś pisał do nieznajomej. Wiedz, że jestem nastolatką, która dojrzewa, a czy wiesz o czym marzy dziewczyna, gdy dojrzewać zaczyna. Jest taka piosenka, zanucę Ci ją w najbliższym śnie. Więc mnie nie prowokuj i nie stosuj zwodniczych sztuczek, ja to mogę brać na poważnie i później cierpię, gdy jest inaczej, gdy to były żarty. Teraz bardzo bym prosiła o kilka zdań na to pytanie — dlaczego nasza znajomość była niebezpieczna?. Bo tak napisałeś „niebezpieczna to była znajomość”, to mnie bardzo zaciekawiło. Nie wiem na czym oparłeś takie przekonanie. Przecież spotkaliśmy się w normalnych warunkach, nic między nami nie było poza dotykiem rąk, nawet mnie nie pocałowałeś, możesz napisać dlaczego. A może zakochałeś się nieszczęśliwie, bo masz inną i teraz nie umiesz wybrać, z którą masz zostać. Jeżeli tak jest, ja zorientuję się i dam Ci spokój, przestanę pisać, usunę się z Twojego życia. Musisz jednak dać mi wyraźny znak zanim zakocham się miłością zachłanną, bo wtedy będę walczyła i będziesz miał kłopoty z moim kochaniem. Mogę też zakochać się w kimś innym, wtedy Ci otwarcie o tym opowiem i poproszę o urlop w naszym związku. Myślę, że wtedy będziesz wyrozumiały i pozwolisz mi się wyszumieć, a może nawet odejść w przyjaźni. Kończąc łączę pozdrowienia. (-). P.s. Jeśli chodzi o moje zdjęcie, to bądź pewny, że postaram się Ci posłać. Lecz nie wcześniej jak dopiero po otrzymaniu Twojej fotografii „w żelaznej maszynie” jak napisałeś. Nie bądź zaskoczony i prześlij mi je, jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Będę czekała z niecierpliwością. Nie wiem jak mam Ci odpisać na to zaskakujące pytanie, a pytasz czy mam skłonności do łatwych orgazmów. Nie wiem co to znaczy. Koleżanka ma większe doświadczenie, bo ma chłopaka, ale wstydzę jej się zapytać o to. Jeżeli przez to pytasz, czy byłam z jakimś chłopakiem, to na pewno nie. Nie mam takich skłonności, ani takich ciągot, wręcz przeciwnie. Nie przeżyłabym ze wstydu takiego zbliżenia, nie wiem nawet jak do tego się zabrać. Myślę, że kiedyś mnie tego nauczysz i wyjaśnisz mi to obce słowo, które nic mi nie mówi, ale czytając go domyślam się czegoś najgorszego i ze wstydu pieką mnie policzki. A może to nie wstyd, może to pożądanie, sama nie wiem. Dopiero się budzę z dzieciństwa, nigdy tego nie doświadczyłam, nawet w snach, za to czytałam w książce o dojrzewaniu. Jest ich pełno w księgarni i muszę przyznać, czytałam z zaciekawieniem wstydząc się myśli, które mnie nachodziły. Nie wiem również o czym myślałeś, pytając gdzie zamieszkamy po ślubie. Byłoby to zbyt śmieszne gdybym Ci odpisała, bo przecież to jedno spotkanie i te kilka listów nie wystarczy, by Ci odpowiedzieć. Jest to sprawa najbliższych lat aby ją załatwić. Bo jak sam wspominasz, że dwa lata to dużo czasu, „a życie nieraz bywa okrutne”. Także biorąc pod uwagę, że ktoś kogoś kocha, ja Ci to wyznałam pośpiesznie już na początku, to mogą ze sobą „chodzić” długo, ale co będzie za „x” dni, nikt nie może zgadnąć. Z tego co mi piszesz wynika, że mnie bałamucisz, sondujesz moje opinie, ale zawsze zmierzasz do jednego celu, który nie nazwę ze wstydu. Bądź pewny, że cel ten zachowam dla Ciebie i choćbym przelotnie miała innych kolegów wtedy, gdy Ty jesteś daleko, jak ktoś z bajki — niby realny a nieosiągalny, to nikt tego mojego sekretu nie zobaczy przed Tobą. Może być tak, że mnie zostawisz dla innej, łatwiejszej dziewczyny, wtedy bądź pewny, że poproszę Cię byś zabrał to co dla Ciebie zachować przyrzekłam, a później dopiero pójdę sobie w świat bez Ciebie. Smutne to i romantyczne, nie wiem po co to piszę. Gdyby tak się stało, nie wiem czy ktokolwiek by mnie chciał, jak sądzisz. Mnie wydaje się, że dziewczyna, która była już z jakimś chłopakiem nie powinna szukać innego, no bo co ona może mu dać, jak się wytłumaczyć, że robiła coś niestosownego z innym. A chłopak, który bierze sobie taką dziewczynę nie powinien o nic pytać, bo co ona może mu odpowiedzieć, gdy coś takiego jej się przytrafiło niechcąco. Ciekawa jestem, Ty masz doświadczenie z dziewczynami, więc na pewno wiesz, czy chłopak może poznać, że jego dziewczyna była już z innym i czym to się objawia. Nie śmiej się i mi napisz, abym mogła obserwować siebie, abyś przez moje zachowanie nie pomyślał, że właśnie byłam już z kimś. Pytałam kiedyś o to Baśkę, ale powiedziała, że jestem głupia, że chłopak nigdy nie ma szans sprawdzenia, że byłam z innym. W książce na ten temat nic nie było napisane, więc jestem ciekawa. Pozdrawiam i całuję Cię pierwszy raz chyba w liście. (-)

15.02.r-2. Jeśli chcesz wiedzieć, to ja naprawdę myślałam, że już nie odpowiesz. Za bardzo się zagalopowałam w poprzednim liście i mogłeś pomyśleć, że chcę Cię oszukiwać, że chcę chodzić z innymi tak, abyś nie poznał. Trochę się mylisz, bo ja tak wcale nie myślałam. Zdobyłam się na odwagę, bo Ty zwierzasz mi się ze swoich kłopotów, więc mnie też się to udzieliło. Wierz mi, ostatnio nie mam komu się zwierzyć, z kimś bliskim porozmawiać, bo Twój temat jest drażliwy. Chciałabym o Tobie rozmawiać, lecz Baśka wcale nie chce słuchać, ucieka i zamyka się w pokoju tak długo, aż sobie pójdę. Dlatego omijam te tematy, aby jej nie drażnić. Pozostaje mi tylko pisanie szczerze do Ciebie. Jak już sam pisałeś, miałam różne powody ku temu, by złe myśli mnie trapiły. Głównie boję się, że wszystko to co mi proponujesz, jeśli odmawiam, to robisz to z innymi dziewczynami. Ale jeśli wyjaśniłeś przyczynę Twoich prowokacji, że chcesz mnie rozbudzić na najbliższe spotkanie, to myśli te szybko mi ulotniły się z głowy, aby tylko nie powróciły. Ja sądzę według siebie, Ty także, no ale czas wszystko pokaże. Zgadzam się, że dążymy do tego samego celu, tylko innymi drogami. Wydaje mi się jednak, że Twój cel leży między moimi nogami, natomiast mój o wiele wyżej, w sercu. Wymyśl jakąś propozycję, by te cele połączyć bez krzywdy dla żadnego, a później mi to narysuj. Szczegóły możesz sobie darować, bo się znowu zawstydzę. Nie jestem jeszcze gotowa, ale wydaje mi się, że bardzo tego chcę i pragnę. Jestem pewna, że byłoby to cudowne przeżycie, po którym już nie miałbyś odwrotu, już nie mógłbyś odejść do innej, bo bardzo bym płakała. Czy odważysz się?. Po tak długiej przerwie, zanim otrzymałam zdjęcie, ja także nie byłabym w stanie wyraźnie przypomnieć sobie twojej twarzy, bo to już dużo czasu upłynęło. Dlatego dziękuję za otrzymane zdjęcie i jestem Ci wdzięczna, a w zamian rewanżuję się swoim. Nie bądź zaskoczony, ale zdjęcie to robione jest przed końcem ostatnich wakacji, dlatego w letnim stroju. Miałam Ci wysłać w samym kostiumie kąpielowym, doszłam jednak do przekonania, że mógłbyś je pokazywać kolegom albo podniecać się niezdrowo. Często sama łapię się na tym, że staję po kąpieli w lustrze i głaszczę się po ciele. Jest mi przyjemnie i słodko, myślami jestem wtedy przy Tobie i wydaje mi się, że Ty to robisz. Nie pomyśl, że robię sobie jakąś krzywdę, albo coś gorzej. Tęsknie wtedy za naszym pierwszym spotkaniem, czuję, że staję się kobietą. Czy jest w tym coś złego?. Napisz mi co o tom sądzisz, napisz też jak sam rozładowujesz takie emocje, które na pewno też Cię nawiedzają. Nie wiem, czy kiedyś to Ci już pisałam, ale bardzo bym chciała zobaczyć rozebranego chłopca, gdy się podnieca, a najlepiej Ciebie. Tylko nie pomyśl sobie coś złego o mnie, ja się tylko budzę. Wiem już co to jest orgazm i jak go osiągnąć sama. Muszę Ci podziękować, że zainteresowałeś mnie tym tematem, sama nigdy bym się nie odważyła. Zdobyłam się na odwagę, powiedziałam Baśce, że mam chłopaka, ale nie wspomniałam, że o Ciebie chodzi by jej nie denerwować, że musi mnie przygotować. Wybiła mi z głowy zbliżenie z chłopcami dopóki nie będę pewna i pokazała jak mam sobie radzić sama. Gdy byłam sama i brałam prysznic postanowiłam spróbować. O mało nie zemdlałam, ale było cudownie. Teraz zawsze, gdy myślami jestem przy Tobie i mocno tęsknię, robię sobie to i jestem bardzo zadowolona. Wtedy jeszcze bardziej Cię kocham i pragnę byś był wtenczas przy mnie i dotykał moje ciało. Dziękuję Ci za to, że mnie ukierunkowałeś na te przeżycia. Chcę Ci opisać krótko moją studniówkę. Otóż nie tak dawno myślałam, że nie wiadomo co wyniknie z problemem jaki powstał w tym względzie, ale w końcu odbyła się. Była czwartego lutego od osiemnastej do piątej nad ranem. Orkiestra była porządna, z czego do dziś jestem zadowolona. Mam moc wrażeń i dlatego chyba będę ją pamiętać, bo to jest jedyna rzecz, po której będzie się miało dużo wspomnień. U nas było inaczej niż w innych szkołach. Nie było par w sensie chłopak i dziewczyna. Dziewczyny siedziały osobno, a chłopcy z klasy osobno. Tak też na początku tańczyliśmy grupkami. Dopiero nauczyciele zaprowadzili porządek, kazali chłopcom z nami tańczyć. W pewnym momencie była draka, bo jeden chłopak zgasił światło i uciekł. Zanim ktoś znowu zaświecił, wszyscy stali jak kołki w płocie. Chłopcy z klasy to jeszcze dzieciaki, nic o życiu nie wiedzą. Nie rozmawiałyśmy o tym, ale większość dziewczyn, z tego co wiem, radzi sobie podobnie jak ja, bo mówią, że najlepszy chłopak to własny paluszek. Zawsze na niego można liczyć, nie zdradzi i nie pójdzie do innej, zawsze jest na zawołanie. Jestem tego samego zdania, chociaż wiem, że z Tobą będzie o wiele przyjemniej, ale dopiero wtedy, gdy Ty zechcesz tego. Teraz już jestem gotowa, zapewniam Cię o tym. Jestem już po półroczu, od maja będziemy chodzić tylko na przedmioty maturalne. Piszesz, że gdy będę zdawała, to Ciebie w Warszawie nie będzie, bo wyjedziesz na całe lato- ale gdzie?. (-)

9.03.r-2. Długo czekałam na ten list i myśli tajemnicze przychodziły mi do głowy z tego powodu, ale tym razem się pomyliłeś. Pozwól, że zacytuję Twoje słowa „ostatnio znów miałaś jakieś domysły tylko dlatego, że długo nie odpisywałem”. Jak najbardziej, że domysły te przychodziły mi do głowy, ale ich Tobie nie przekazałam tym razem. Bo wystarczy, że o odpisanie na list upomniałam się kiedyś, a teraz postanowiłam cierpliwie czekać tak długo, aż go otrzymam. No bo sam pomyśl, czy to nie byłoby śmieszne, aby za każdym listem wysłanym, po dość długim upływie czasu wysyłać jakieś upomnienia. Nie chcę tego pisać dobitniej, bo chyba sam się domyślasz co to byłaby za gra. Ale jeśli tego będziesz wymagał, to napiszę, bo chyba stało się to przed czym Cię przestrzegałam, mianowicie robię się zachłanna i zazdrosna. Z poprzedniego jak i ostatniego Twojego listu wywnioskowałam, że interesujesz się nauką, bo nawet udzielasz mi rad w związku z maturą, a to jest ważne — piszę to niepewnie, bo nie wiem czy to tak jest w istocie. Oczywiście, ja też czekam na to nasze spotkanie, o którym wspominasz. Nabrałeś najwyraźniej ochoty na mnie po moich wyznaniach, a nawet jak piszesz, zrobiłeś się zazdrosny o moje paluszki i straszysz, że mi je poodgryzasz. Nie rób tego, bo wtedy musiałbyś zostawić mi swoje, a szczególnie ten jeden. Ciekawa jestem, czy dojdzie to spotkanie do skutku, bo jeszcze dość dużo czasu do niego, a przecież różnie bywa. Nie wiem, czy czasem nie przesadzasz, że aż tak bardzo byłeś zachwycony moją obecnością przy Tobie w kinie. Może to prawda, ale mogę być pewna tego wszystkiego tylko wtedy, gdy znajdziemy się znowu obok siebie. Ciekawe co zrobiłbyś, gdybym zaproponowała Ci spotkanie w domu Baśki, wtedy gdy jej nie będzie. Obiecała, że mogę na nią liczyć, gdy zajdzie potrzeba. Jestem teraz pewna, że łączącej nas więzi nikt nie może przerwać do czasu wspólnego spotkania, a tym bardziej po spotkaniu, kiedy będziemy pewniejsi siebie, albo może złączeni na zawsze. Ja piszę o naszych sprawach dosyć pozytywnie, ale przecież w dużej mierze zależy to od Ciebie. Bo jedyną osobą, która mogłaby zerwać naszą więź, to byłbyś Ty. Właśnie ciekawa jestem pod jakim znakiem zapytania upłyną te dwa lata, kiedy jak piszesz, moglibyśmy żyć ze sobą na niby, co miało oznaczać wspólne orgazmy na odległość o tej samej porze. Dlatego będę czekała jak Ty ustosunkujesz się do tego listu. Zrobię wszystko, co mi zaproponujesz, nawet to ostatnie, tylko wymyśl porę, żeby nas nikt na tym nie przyłapał. Piszesz, że napisałeś tak mało, więc tym razem myślę, że napiszesz o wiele więcej, na co będę czekała z niecierpliwością. (-)

28.03.r-2. Nie zdziw się, ale wreszcie pozwoliłam Ci czekać na list, choć ja już dłużej nie mogłam zwlekać z jego napisaniem. Bo naprawdę dla mnie jest to już dość długi okres czasu, chociaż ja na list od Ciebie też czekałam trzy tygodnie. Nie obrażaj się o to, ale jeżeli Ci odpowiada długie czekanie, to ja będę się starała zwlekać z odpowiedzią, ale czy tak będę mogła i dlaczego, nie wiem. Otóż, jak już sam wspomniałeś, nie umiem długo czekać na list od pewnej osoby, którą jesteś właśnie Ty. Wierzę, że różnie się zdarza z odpisywaniem na listy w Twojej sytuacji, dlatego nie mogę Ci zarzucić nic z tego powodu. Wierzę w Twoje słowa i czekam na ich spełnienie możliwie jak najszybciej. Nie wyobrażasz sobie jak byłabym wtedy szczęśliwa z Tobą, właśnie z Tobą. Tylko proszę Cię bardzo, nie myśl o tym i o mnie źle, że ja tak właśnie piszę. Bo możesz pomyśleć, że mam na myśli wciągnięcie Cię do łóżka. Wolałabym, żeby było odwrotnie, abyś Ty mnie tam wciągnął i zaprowadził na najwyższy szczyt świata. Poszłabym tam z radością. Jeśli chodzi o naszą przyjaźń, bo w miłość zaczynasz wątpić, a może niepotrzebnie, bo ja czuję coś więcej, to jak już pisałam, to ona będzie zawsze między nami. Może tylko ją przerwać, jak tę nić, jedno z nas, a mógłbyś zrobić to tylko Ty. Bo raczej z mojej strony nie może do czegoś podobnego dojść. Jeśli jestem w takim postanowieniu, to nie pomogą jakieś tam podrywy chłopaków, jakie mi wmawiasz, a które spowodowałyby zakończenie naszej znajomości. Bo obawiam się, że Ty też jesteś tym młodym chłopakiem i możesz spotkać jakieś ładne dziewczyny, które poderwiesz i zakochasz się w któreś z nich, i co ja wtedy powiem, ale koniec tego byłby Ci wówczas znany… Myślę, że do tego chyba nie dojdzie- co Ty na to?. Prawdą jest, że samego szczęścia nie umiemy wykorzystać, ale to już inną ma przyczynę, o której nie muszę Ci pisać. W tej sytuacji znajdujemy się obecnie, ale zgadzam się z Tobą, że stracone chwile nieprędko odzyskamy. Jeśli już tak jest, to odważ się napisać, gdzie i z kim chwile wcześniejsze straciłeś. Tak czekam na ten dzień, kiedy będziesz, a raczej dostaniesz urlop, kiedy będziemy mogli wspólnie podzielić się wrażeniami jednego dnia. Będziemy mieli wtedy dużo więcej czasu. Uważam, że tak oczekiwany, wspólnie spędzony czas powinien upłynąć naprawdę przyjemnie. Jeśli chcesz wiedzieć, to z Tobą poszłabym wszędzie, tylko przy tym nie myśl o czymś złym. Właśnie włóczyć się byle gdzie nie lubię i nie dopuściłabym się nigdy do tego. Owszem, podróżować lubię i to bardzo, i oczywiście wspólnie spędzony czas z kimś bliskim, z Tobą. Nie uwierzysz może, ale naprawdę chciałabym być z Tobą. Lubię gdy Ty wspominasz te chwile kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy. Nie znaliśmy się, aż Ty otrzymałeś ten pierwszy list. Jak wiesz, na spotkanie namówiła mnie Baśka, która coś o Tobie wspominała. Nie wiem, jak to się stało, że do Ciebie napisała tamten list, a ja dałam się skusić na tamto spotkanie. Sama tak chciała, a później była zazdrosna i robiła mi wymówki, że sama też miała ochotę spotkać się z Tobą. Podpowiadała mi, że gdybyś nie przyszedł wtedy, to powinnam napisać sama drugi list, napisać że podkochuję się w Tobie, wtedy na pewno przyjdziesz. Nie wiem, czy sama się nie podkochiwała, ale przecież miała chłopaka, wiec jej zaufałam. Nigdy Ci tego nie pisałam jeszcze, teraz mogę. Jesienią tamtego roku napisałam do Ciebie długi list, opisałam nawet pewne chwile i spostrzeżenia z naszego spotkania, wyjaśniłam tam niektóre kwestie. Wysłałam ten list na stary Twój adres i teraz się cieszę, że go nie otrzymałeś, bo jak teraz wiem, musiałeś wyjechać wcześniej. Wysyłając tamten list nie wiedziałam, że taki będziesz, że po pewnym czasie napiszesz do mnie. No i pewnego dnia wracam ze szkoły, a była to chyba sobota i w domu pokazują mi widokówkę. Patrzę na podpis, Twoje imię i Warszawa. Właściwie byłam zaskoczona, bo upłynęło dużo czasu od pierwszego spotkania. Dopisałeś- odpisz, a ja odpisałam i tak to na prawdę się zaczęło. Przyznaję, że na początku nie chciałam się z Tobą spotykać, czułam się jakbym koleżance odbiła chłopaka, bo kłóciłyśmy się na Twój temat. Chyba niepotrzebnie opowiedziałam jej przebieg spotkania, spaceru po parku, siedzenia w kinie. Zmyśliłam, że to było w innym czasie i z innym chłopakiem. Słuchała z wypiekami, dopytywała o szczegóły, nie wierzyła, że to był inny chłopak, bo zapytała wprost, czy mnie pocałowałeś. Była bardzo zazdrosna, widziałam to, dlatego nie odezwałam się tak długo. Nie chciałam robić jej przykrości, nie chciałam zdradzić przyjaźni, jaka nas łączyła z Baśką. Kończę i pozdrawiam. (-) Mam okazję być u ciotki za tydzień. Jeżeli chciałbyś mnie zobaczyć, to przyjdź do teatru na dziewiętnastą dziesiątego, do tego gdzie ostatnio pytałam o adres do Ciebie. Namówiłam ciotkę, by koniecznie kupiła bilety, a ona zgodziła się tam mnie zaprowadzić. Myślę, że mnie rozpoznasz w tłumie. Gdy tam będziesz wymyślę coś, aby się urwać spod opieki. Wprost nie mogę jej tego powiedzieć, bo straciłabym zaufanie i zaczęłaby mnie bardziej pilnować. Nie oczekuję randki, chciałabym Cię tylko zobaczyć, dotknąć, może dyskretnie pocałować. Takie spotkanie mogłoby być ciekawe, tak jak w kinie, albo w jakimś skrywanym romansie. Już sobie to wyobrażam i jestem cała spięta i rozpalona. Napisz jak Cię rozpoznam lub podaj jakieś inne szczegóły. Myślę, że w nowym ubranku będziesz wyglądał trochę inaczej niż zapamiętałam. Na wszelki wypadek zabiorę sobie fotografię, którą mi przysłałeś, tę do pasa w ubranku z dystynkcjami i sznureczkiem. Przypnij sobie koniecznie odznaczenia takie jak na fotografii, wtedy będzie mi łatwiej Cię rozpoznać. (-)


Taka propozycja ucieszyłaby może każdego, lecz On nie mógł z niej skorzystać. Miejsce spotkania fatalne. Znały go tam szatniarki, bileterki i Bóg wie kto jeszcze, bo często na ochotnika, by mieć kontakt z żywym słowem i kulturą, wraz z kolegami szorował podłogi holu w teatrze i to najczęściej przed i po spektaklu. Ładnie by wyglądał w galowym mundurze, z odznaczeniami jak do fotografii, gdy w szatni siedziałaby jego drużyna ze ścierami gotowymi do szorowania. Wymyślił w pośpiechu alibi i zrobił unik. Tak się złożyło, że inna kompania jechała na poligon w Bieszczady. Napisał list i poprosił jednego z kolegów, by wysłał go stamtąd. Udało się.

16.04.r-2. Korzystając z wolnej chwili, chcę napisać choć parę słów do Ciebie. Bo naprawdę mam bardzo mało czasu na jakiekolwiek rozrywki. Nie muszę Ci chyba wspominać z jakiego to powodu, bo dobrze wiesz co mnie czeka za niedługi okres. Muszę tu popełnić małą niedyskrecję — a to dlatego, że w jednym z ostatnich listów napisałeś mi, że nie pozwalam Ci czekać na mój list do Ciebie, tylko odpisuję. Sama nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale gdy nie odpiszę, wydaje mi się, że Cię krzywdzę, że właśnie niecierpliwisz się czekając na coś, czego się spodziewasz. Więc teraz nie wiem jak to jest z Tobą w tym przypadku, bo po dwóch innych wypowiedziach, w końcu nie wiem, która jest prawdziwa. Trochę szkoda, że z Twojego powodu nie spotkaliśmy się, choć ostatecznie mogłoby tak być. No ale jeśli się tak stało, to niech będzie. Nie myśl, że mam Ci to za złe, no bo cóż na to mogłeś poradzić. Zasmuciło mnie, że zanim list wysłałeś, musiałeś ręcznie wykopać sto ton piachu, by się zamaskować. Gdy to czytałam miałam wrażenie, że jesteś na Saharze, a nie w Bieszczadach, bo „tyle tam było piachu jak śniegu w lutym na Syberii, wszędzie piach i piach.” Powinieneś uważać na otwory, bo taki bieszczadzki piach podczas zamieci może wcisnąć się wszędzie. Teraz jeżeli chodzi o Twoje kontynuowanie dalszej nauki, to w tym wypadku wybór zależy wyłącznie od Ciebie. Ja właściwie nie wiem jaka praca jest po skończeniu takiej szkoły, o której piszesz, nigdy o takiej nie słyszałam. Więc jeśli masz ochotę, to możesz mnie bliżej poinformować, o co ma chodzić w tym tajemniczym, bo tajnym nauczaniu. Pytasz, co ja mogę na to powiedzieć lub co mogę Ci doradzić w tej kwestii. Więc jak już wspomniałam, jeśli mam mieć jakikolwiek wpływy na Ciebie, to niezależnie od tego, że jeszcze nie wiesz dokładnie co to będzie za praca po ukończeniu, radziłabym się zapisać chociażby po to, aby rozeznać to nowe wyzwanie, przed którym chcesz „odważnie stanąć przodem, bo tyłem niezręcznie, ani się schylić, ani wypiąć by nie narazić się na coś złego”. Nie wiem skąd dobierają Ci się takie skojarzenia, ale nie będę tego drążyła. Ja myślę, że kontynuowanie nauki w tej szkole nie ma nic wspólnego z poprzednią Twoją szkołą, więc mi napisz więcej na poważnie, wtedy będę mogła coś na ten temat doradzić. Napisałeś w nawiasie, że żony takich ludzi bywają zazdrosne. Więc jeśli do czegoś podobnego doszłoby, proszę nie śmiej się ze mnie i z tego co mam teraz napisać, bo przecież muszę Ci odpisać na zadane przez Ciebie pytanie. Bo wiesz, rozczarował mnie ten fakt, że zarzuciłeś mi, że ja zbyt odważnie i dużo piszę o naszych uczuciach, choć ja uważam, że nic takiego nie napisałam, czego nie wiedziałeś lub czego wstydziłabym się powiedzieć Ci osobiście. Ja na pewno nie byłabym zazdrosna, ale wtedy, gdy Ty byłbyś mi wierny również w swoich zamiarach, szczery i sumienny w obowiązkach, i odpowiednio pozytywnie ustosunkować się do mnie. W przeciwnym razie, tak jak wszystkie żony są zazdrosne o swoich mężów, tak samo i ja byłabym zazdrosna. Po tej mojej nieskładnej wypowiedzi boję się, że możesz mnie wyśmiać, ale ja to piszę z dużą ostrożnością, tak na wszelki wypadek myśląc, że mogę mieć już teraz jakieś wpływy na Ciebie. Piszę przy tym szczerze, tak jak Ty tego wymagasz. Ja także chciałabym abyś w swoich wypowiedziach był dość szczery i nie bagatelizował sobie tych spraw, bo jeśli tak, to po co o tym wspominać i zawracać sobie głowy nawzajem. Bo sam wiesz, że papier może wszystko przyjąć. Ja już tyle się opisałam i jeszcze muszę napisać o tym, że nie wierzysz w nasze spotkania, a gdy nadarza się okazja robisz uniki i wymyślasz jakieś zamiecie piaskowe, z którymi przyszło Ci się zmagać właśnie wtedy, gdy ja jadę do Ciebie. Proszę Cię bardzo abyś naprawdę szczerze mi odpowiedział w co grasz ze mną. Może naszą korespondencję traktujesz jako przyjemność i kolekcjonujesz moje listy. Piszesz przy tym, że nie miałbyś do kogo pisać. Ja nie wierzę, że tylko do mnie potrafisz pisać, więc czy tak jest w istocie. Piszesz, że nie wystarczy kogoś zobaczyć, aby się zakochać. Ja też tak sądzę, że trafiają się przygodne znajomości, więc jak jest właściwie z nami. Ja siedząc sama w domu usycham z tęsknoty, pielęgnuję swoje płatki dla Ciebie, jak kwiatek na wiosnę rozkwitam nadzieją, że jakaś pszczółka w ubranku usiądzie na nie, by zebrać ten nektar miłości, a Ty nic i nic. Wiem, że to za daleko abyś w jeden dzień przyleciał do mnie, wiem, że niejeden raz muszę rozkwitnąć na koleje wiosny, ale rozkwitać chcę dla Ciebie i nie odbieraj mi tej nadziei jakimś zwątpieniem. Co będzie, gdy ja zwątpię, czy się z tym pogodzisz, gdy napiszę Ci, że ktoś inny zebrał nektar z moich płatków. Niech te słowa Cię nie urażą, ale ja muszę i chcę chować się przed pokusami tego świata, bo wiem, że nie możesz mnie obronić będąc tak daleko i to jeszcze w „twierdzy zasznurowanej drutem kolczastym”, jak piszesz. Nabierz dużo powietrza w płuca, to odświeża umysł i napisz mi długi list pełen nadziei i optymizmu. Zgadzam się na drobne kłamstewka i to „bujanie w obłokach w dzień pochmurny”, byle te kłamstewka mnie nie raniły i były miłe.(-)

3.05.r-2. Nie wyobrażasz sobie z jaką niecierpliwością czekam na każdy Twój list, a tym bardziej kiedy go czytam. Powiesz, śmieszna dziewczyna, ale niestety muszę przyznać, że tak jest naprawdę. Za tym więc kryją się inne różne dążenia moich myśli. Ale o tych już później, jeżeli będziesz miał chęć. Nie opisuję Ci moich myśli i pragnień, bo pomyślisz, że kocham sama siebie tylko, a tak nie jest. Z drugiej strony chciałabym, abyś tak bardzo kochał mnie i moje ciało jak ja kocham. Mogłabym je pieścić bez końca, a to sprawia mi dużo przyjemności, zwłaszcza, że zawsze przy tym zamykam oczy i widzę Ciebie obok mnie. A teraz chciałabym powiedzieć parę słów dotyczących jeszcze zmiany Twojego zawodu. Masz może rację w tym, że napisałam tych parę zdań beztrosko. Gdy pisałam wtedy, to jeszcze nie wiedziałam dokładnie czym to „pachnie” i prosiłam o szerszą wypowiedź na ten temat. Więc ją otrzymałam i teraz nie radziłabym Ci abyś kiedykolwiek miał z tym zawodem do czynienia, bo faktycznie dla mnie byłby to najbardziej przykre, gdybyś musiał to robić w przyszłości. Bo najgorsze mieć takiego męża, o którego w każdej niemal chwili trzeba być niespokojną. W tym przypadku dotyczy to Ciebie. Więc słusznie postąpiłeś, że już od samego początku zastanawiałeś się nad tym i w końcu wybrałeś. Nie jestem jednak przekonana, czy przypadkiem nie wymyśliłeś sobie tego dziwnego zawodu. Bo kto dzisiaj zbiera stare miny gdzieś w górach lub na pustyniach. A może chodziło Ci o grzyby, te też potrafią być zabójcze. Zadałeś mi dziwne pytanie, na które nie wiedziałam, czy Ci odpowiedzieć. Zastanawiałam się długo, w końcu namyśliłam się i Ci napiszę. Całując się z Tobą, wtedy na pierwszej randce, nic więcej bym Ci nie zaoferowała, wiedz o tym dobrze. Choćbym nie wiem jak Cię kochała, to absolutnie wtedy nic takiego by się nie mogło zdarzyć w pierwszym dniu. Bo często się słyszy i zdarza się, że dziewczyna wierzy i całkowicie jest pewna, że to co on jej mówi jest prawdą, a gdy ją wykorzysta i porzuci to ona nieodwracalnie właśnie wtedy się załamuje. Jakie są potem konsekwencje, to nie muszę Ci już do końca wyjaśniać. W tym wypadku z Twojej strony nie doszło do żadnych nalegań, przymusów, dlatego wykluczona była moja obrona. Ufałam Ci i nawet o tym nie pomyślałam wtedy. Gdyby było inaczej, już na samym początku powiedziałabym parę dostosowanych do tego słów i wystarczyłoby abyś zrozumiał. Więc chyba mojej wypowiedzi na ten temat wystarczy, co Ty na to?. Ciekawa jestem jakie miałeś prawdziwe zamiary, gdy miałeś się ze mną spotkać, czy nie planowałeś zbyt pochopnie zdobycia mnie, bo przecież zachowałeś się poprawnie, a ja wcale nie prowokowałam. Byłam trochę zawstydzona, bo nie wiem czy pamiętasz, ale trochę było widać jak w Twoich spodniach robiła się burza. Wcale to mnie nie stresowało, nawet było mi miło, że tak na Ciebie działam już w pierwszym dniu. Wtedy bałam się najbardziej, że do mnie nie podejdziesz, że zobaczysz mnie i sobie pójdziesz, że będziesz miał pretensje lub wymówki. Mogłeś to zrobić, bo podałyśmy wygląd Baśki, a zobaczyłeś mnie. Ale to już dogadamy może jak się spotkamy w najbliższym czasie. O tych sprawach lepiej nie pisać, a porozmawiać szczerze. Bo sam powiedz, czy nie może być miłość czysta, z prawdziwego zdarzenia, a jednocześnie spełniona. Bo otóż jest taka sytuacja, gdzie piszesz, że możesz być w każdą niedzielę u mnie ale nie chcesz, wolisz żyć wspomnieniami i marzeniami. Nawet dobrze, bo byśmy się sobie znudzili, często rzeczywistość jest inna niż marzenia. W następnym zdaniu piszesz przewrotnie, że gdy dostaniesz więcej niż dzień urlopu, możemy się spotkać. Trzymając Cię za słowo, więc właśnie ja mam teraz trochę więcej czasu, bo jestem dopuszczona do matury. Do samej matury jest trochę czasu, dopiero 22 maja piszemy pierwszy z polskiego. Więc w tę niedzielę 7 maja jest u nas zabawa w szkole, na której grał będzie zespół z Twojej szkoły. Początek o osiemnastej, przyjedź, ale na pewno, będzie wszystko załatwione. Postaraj się o drugi dzień wolnego, abyś nie musiał wracać od razu, proszę Cię. Dobrze się składa, będę w domu sama, więc możemy spotkać się u mnie. Przebierzesz się w cywilne ubranie, bo piszesz, że zawsze garnitur nosisz wyprasowany w plecaku, aby nie dać się zaskoczyć wolnością. Nie wierzę do końca, ale zapewniam, że mam żelazko i trochę możemy go uprasować, gdyby miał fałdy, chyba że jest, jak napisałeś, zawsze sztywny, oczywiście garnitur, bo tak zrozumiałam. Następnym razem zaproponuję Ci coś jeszcze, a o tym dowiesz się przy naszym spotkaniu, jeśli się tylko zgodzisz. Przyrzekam również, że będę się zachowywała jak dziewczyna, którą kochasz, tak piszesz, ja również chciałabym abyś zachowywał się podobnie. Obiecuję, że będąc na środku sali z Tobą nikogo więcej nie będę widziała, będę patrzyła tylko na Ciebie. A gdy to wszystko się skończy i wrócimy do domu, pokażę Ci to wszystko co chciałbyś zobaczyć, to co Ci się śni niewyraźnie i napręża Twoje zmysły. Nie będziesz zawiedziony zapewniam, tylko daj mi szansę, bym mogła to spełnić co zaplanowałam. Do niczego nie musi dojść, jest za wcześnie i niebezpiecznie, bo przecież możemy się zapomnieć i co wtedy. Musisz Ty przejąć kontrolę nad wszystkim, bo ja nie wiem czy zdołam się upilnować. W takich chwilach zapominam o wszystkim, staję się nieobecna i pragnę tylko spełnienia, które zapewniam Cię, daje mi ogromną rozkosz. Chciałabym Ci to wszystko pokazać i zobaczyć jak Ty razem ze mną idziesz tą ścieżką rozkoszy, co nie znaczy, że musimy od razu to zrobić w sensie wiesz jakim. Nie wstydzę się tego, bo jestem pewna, że i Tobie taka chwila się przydarza nie raz, mam nadzieję, że myślisz wtedy o mnie. Piszę Ci to celowo, abyś wiedział, że ja wtedy myślę o Tobie i byłabym szczęśliwa, gdybyś też o mnie wtedy myślał. Takie myśli wiążą jak obrączki. Co Ty na to. Kończąc pozdrawiam i czekam na Ciebie. (-)

23.05.r-2. Jak więc obiecałam, postanowiłam odpisać zaraz po pisemnym. Na pewno jesteś ciekawy, jakie były pytania, a także jaka atmosfera panowała na sali. Otóż w stu procentach potwierdzają Twoje słowa ten stan rzeczy jaki się odbył. Uroczyście się to odbyło, trochę strachu przed salą też było, ale całkowicie znikł już po godzinnym, a nawet wcześniej, pobycie na sali. Jeśli chcesz wiedzieć, to naprawdę matura była łatwiejsza od zwykłej klasówki. Profesorowie jak i dyrektor bardzo uprzejmie zachowywali się względem nas. W komisji było dwóch panów. Jeden z nich tylko od czasu do czasu przeszedł się, a drugi to wcale nie ruszał się od stołu. Każdy czuł się bardzo swobodnie. Na polskim były trzy tematy, nawet dość trudne. Dlatego, że pierwszy i trzeci były bardzo do siebie podobne. Nie było żadnego tematu dowolnego, na który każdy liczył oraz nie było żadnego pytania z poszczególnych okresów literackich. Ustny zaczyna się w poniedziałek, tzn. 29 maja. Prawdopodobnie w ten dzień mam już zdawać historię, ale jeszcze na pewno nie wiem. Jeśli postarasz się wcześniej odpisać, to może zdążę Ci napisać kiedy będę zdawać pozostałość oraz jak ocenią te dwie prace pisemne, tzn. czy będę zdawała z tych przedmiotów poprawkowy. Ciekawy jesteś, jakie mam plany na przyszłość. Otóż nie zamierzam właśnie zakończyć swojej edukacji na maturze. Zdradzę Ci, że myślę kontynuować dalszą naukę w jakiś szkole pomaturalnej. Nie wiem jeszcze na pewno gdzie będę składać egzamin wstępny. Ty właśnie poddałeś taką myśl, żeby iść na SN — napisz więc czy tak bardzo lubisz ten zawód i dlaczego właśnie ten typ szkoły mi podałeś. Bo każdy mi odradza tej szkoły, chociaż w tym wypadku to ja decyduję sama o tym co lubię i na co mam chęć. Wiesz, że kiedyś nawet miałam poważne plany aby się usamodzielnić i rozpocząć dorosłe życie, jednak jak widzisz wszystko uległo zmianie. Co zrobić, tak już często bywa w życiu. Przeważnie tej zmiany się nie żałuje, a mile wspomina kolejne lata młodości. Jeśli już ja piszę o sprawie szkolnej, to nie dlatego, że kiedyś Ty pisałeś mi o swoich zamiarach i zmieniłeś plany. Chciałabym się dowiedzieć czy nasunę Ci jakieś inne plany co tyczy się tej sprawy. Naprawdę chciałabym wiedzieć, co myślisz o przyszłości, lecz do tego można zaliczyć bardzo dużo spraw, a ja chcę znać chociaż te najbliższe plany. Zastanawiałam się nad tym i chciałabym, aby nasze plany w pewnym punkcie były zbieżne, bo jeżeli mamy być razem na zawsze, to musimy planować wspólnie przyszłość. W pewnym momencie pogubiłam się w adresach i nie wiem już czy list wysłałam na poligon, czy do Warszawy. Jeżeli gdzieś zaginął po drodze, to wszystko napiszę Ci od nowa. Na pewno napiszę innymi słowami lecz to samo, bo tak samo zawsze myślę. Jest już późna godzina w nocy, wszędzie cisza, a wokół mnie snują się nocne mary, które mówią mi aby już kończyć list do Ciebie. Każą mi Cię pozdrowić i życzyć Ci pięknych sukcesów w swojej pracy społecznikowskiej, jak piszesz, oraz dużo szczęścia w życiu osobistym. Więc żegnaj kochany…! Ps. Ale to oficjalnie zabrzmiało, chyba się starzeję albo coś innego mi się udzieliło, ciekawe co. A może moje myśli wybiegły już kilka lat do przodu. (-)

6.06.r-2. Może i obawiałam się o los poprzedniego listu, ale bardziej chodziło mi o to, żeby potem z tego powodu nie wyszły jakieś konflikty i spory. Bo na przykład ja mogłabym czekać na odpowiedź, a Ty znów na list, o którym nie wiedziałbyś, że został wysłany. Właśnie na tym tle mogłyby wyjść jakieś niepotrzebne sprzeczki, a po co to?. Ja więc wolałam uprzedzić Cię o tym. Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie, ale dajmy już temu kres. Chcę Ci przedstawić dalszy ciąg matury, a właściwie to już jej koniec. Więc z polskiego poszło dobrze, tak że nie musiałam zdawać ustnego. Może nawet nie uwierzysz w to, ale wyobraź sobie, że aż 50 osób musi zdawać ustny. My nie mogliśmy sobie tego wyobrazić, a niektórzy wybaczyć, bo przecież to prawie wszyscy mieli tematy opracowane, a zadania jednakowo zrobione, gdyż po sali nie wiadomo skąd krążyła ściąga. Szóstego i siódmego czerwca mają oni zdawać ustny i ciekawa jestem jak potoczą się losy tej pięćdziesiątki. Tym samym zakończy się już matura u nas. Ja już jestem po maturze, wszystko jakoś szczęśliwie poszło. Jeśli chodzi o ostateczny mój wybór szkoły, to jednak wybrałam historię. W tym kierunku też będę się ubiegać o przyjęcie. Nie wiem jak mi to pójdzie, ale nie mam zmartwienia, bo gdy nie dostanę się, będę zmuszona szukać jakiejś pracy i równocześnie zapiszę się może na wieczorową szkołę lub też w przyszłym roku jeszcze raz będę próbować swoich sił, ale to już wszystko w zależności od tego jak ułoży się teraz. Prosiłeś mnie o zbiorową fotografię maturzystów naszej szkoły. Wybacz kochany, ale nie posiadam jej i nikt inny też jej nie ma. Bo choć słyszałam coś na ten temat, to jednak w końcu nie doszło do skutku, a szkoda, bo ja również chciałabym coś takiego przyjemnego mieć i wtedy z radością wysłałabym Ci do obejrzenia. No cóż, wielka szkoda, że tak się stało i że tak miłe wspomnienia i wyrazy twarzy znanych mi teraz koleżanek i kolegów z biegiem czasu będą zacierać się, to jednak całkowicie nie znikną. A teraz jeśli chodzi o moje wakacje, to nic takiego wyśmienitego. Tylko tyle, że gdy pojadę na egzamin, to przy tej okazji będę chciała pozostać tam na dwa tygodnie, może na mniej, a może na więcej, u rodziny, która tam mieszka, ale to są tylko moje plany, które raczej nie ulegną już zmianie. A pozostałe dni spędzam w domu chyba, że coś się może potem zmienić, o czym obecnie nie myślę. Ciekawa jestem dlaczego o to pytasz, to jednak myślę, że chciałbyś, abyśmy się spotkali. Ja również pragnę tego spotkania, nie wyobrażasz sobie z jaką niecierpliwością czekam na nie, bo przecież już minęło piętnaście miesięcy od naszego pierwszego i ostatniego zapoznania się i jeśli tak można nazwać, to spotkanie. Ty, jak również ja, czekaliśmy aż skończy się matura, więc to już przeszło. Teraz wypada nam abyśmy się spotkali. Może zdziwi Cię, że ja tak się tego domagam, lecz cóż nam pozostaje, zwłaszcza, że tylko raz się widzieliśmy i co tu dużo ukrywać, pokochaliśmy. Przecież to są sprawy nas obojga, o których w różny sposób możemy tylko korespondencyjnie rozmawiać i nawiązywać do nich. Jeśli ma to spotkanie nastąpić, to wolałabym abyśmy się spotkali przed moim wyjazdem, którego terminu jeszcze nie znam, ale gdzieś na początku lipca. Na takie spotkanie możemy przecież znaleźć jakieś odpowiednie miejsce, ale o tym wtedy, gdy Ty napiszesz coś na ten temat. Musimy przy tym jakoś działać skutecznie, bo niedużo czasu nam pozostało, jeśli chcielibyśmy się spotkać przed pierwszym lipca. Ja nie chciałabym, abyś mnie czymś przeciwnym zaskoczył. Najważniejsze dla mnie jest to, aby do tego spotkania doszło. Jeśli cokolwiek Ci na tym zależy, to również powinieneś się do tego przyczynić, na co ja będę czekała. Ale nie rób mi aż takiego zawodu jak poprzednim razem, z przyczyny którego ja musiałabym rozpaczać i zarazem mieć ku temu powody zmniejszające moje uczucia do Ciebie. Gdy o tym wszystkim myślę i analizuję, to wydaje mi się, że mnie unikasz, nie chcesz się spotkać. Przecież ja nie poproszę Cię pierwsza o rękę, nie zgwałcę, bądź spokojny. Potrzebna mi odrobina nadziei, ale takiej prawdziwej, takiej którą wyczytam w Twoich oczach, usłyszę z Twoich ust. Myślę, że nie tak dawno byłam inna, miałam w głowie miłość i kochanie, co na jedno wychodzi, a teraz myślę już poważniej, chociaż i tamtego tematu nie zaniedbuję. Powiedz jednak jak długo można się kochać ze sobą, wtedy gdy ma się kogoś, kto obiecuje, a nie spełnia obietnic. Boję się, że gdy nadejdzie taki moment, aby być z chłopcem, to nie będę już umiała inaczej jak dotąd i co wtedy. Czy weźmiesz za to odpowiedzialność. Ja jak wiesz nie wybieram się do zakonu, mnie potrzebne jest naturalne obcowanie z Tobą, a nie tylko w myślach. Zawsze na koniec listu zasypuję Cię pretensjami, wybacz mi to. Każdy list od Ciebie otwieram z nadzieją, że to właśnie ten ostatni, w tym sensie, że odtąd już nie będziemy musieli pisać sobie zwierzeń, że czułości będziemy sobie dawać co dzień osobiście, a najlepiej przed nocą i rano. Czy wiesz o czym teraz piszę. Gdy o tym pomyślę dłużej, to nawet mi jest żal, bo czekanie też jest piękne i romantyczne, a taki rodzaj bycia ze sobą nie niesie niebezpieczeństwa, że się pokłócimy o byle co, że nasycimy się sobą i znudzimy, że możesz zobaczyć mnie rano rozczochraną i to bez makijażu, gdy będę już stara. Boje się, że wtedy wybiegniesz na ulicę i będziesz rozglądał się za młodszymi, obcymi Ci dziewczynami. Czy mógłbyś zakochać się tak nagle wybiegając na ulicę?. Ja pamiętam, że na pierwszej randce z Tobą byłam przerażona. Ciągle do tego wracam, wybacz, ale było mi dobrze i miło gdy trzymałeś mnie za ręce, lecz czułam wtedy jedynie strach i niepewność. Dopiero dużo później, gdy już byłam w domu, gdy koleżanka zaczęła mnie przepytywać uświadomiłam sobie, że stałeś mi się bliski, że zaczęłam tęsknić i żałować, że sobie poszłam bez pocałunku. Chyba zaczęłam się zakochiwać, bo zrobiłam się zazdrosna, gdy Baśka robiła mi wymówki, gdy dowiedziałam się, że do Ciebie napisała, a Ty jej odpisałeś. Kończę już, bo mogę zaraz się zapętlić w tych wspomnieniach i rozpłakać na koniec, miałbyś wtedy słony list. Całuję Cię również, tak jak Ty mnie. To miłe. Czekam na błyskawiczną odpowiedź w liście (-)

13.06.r-2 Więc dobrze- zgadzam się z Twoją propozycją. Ja też miałam zaproponować Ci tę godzinę tzn. szesnastą. Jeśli chodzi o miejsce spotkania, to najlepiej będzie, gdy spotkamy się w tym samym miejscu, co pierwszy raz. Na pewno tego nie zapomniałeś, bo nie dałam Ci szans zapomnieć. Ciągle wracam do tego miejsca jak do kościoła. Zawsze gdy mam na to trochę czasu, a tęsknota zmąci mi nastrój, idę tam i staję twarzą do ściany. Zaciskam mocno powieki i całą siłą woli przypominam sobie ten pierwszy nasz dzień. Ludzie omijają mnie, wiem to, a ja czekam aż na ulicy zrobi się mniej tłoczno. Wtedy odwracam się w kierunku, gdzie na mnie czekałeś i powoli otwieram oczy. Wierz mi, zawsze łzy spływają mi po policzkach, bo wiem, że Ciebie tam już nie ma. Uspokajam się jednak po chwili i już pogodna wracam do domu. Tam zaczęło we mnie kiełkować przeznaczenie, niech więc wyrośnie to co zasialiśmy. Chciałabym otwierając tym razem oczy zobaczyć tam Ciebie. Jestem pewna, że rozpłaczę się na ten widok, lecz tym razem będą to łzy radości. Wracając do spotkania, tak się składa, że ja w tym czasie, a właściwie trochę wcześniej mam wyjść na dworzec po Baśkę, która właśnie wraca od swojego chłopaka. Wie o tym, że się mamy spotkać, więc zaproponowała, abym Cię jej przedstawiła. Jestem spokojna, bo oni mają się pobrać, nie będzie więc już miała pretensji, że z Tobą nadal jestem. Mam się z nią spotkać około piętnastej trzydzieści, więc będziemy już wtedy obie czekały na Ciebie. Jeżeli faktycznie przyjedzie, to pójdziemy na prywatkę, którą organizują znajomi. Więc chyba dobrze się składa, bo będziemy mieli okazję pobawić się i porozmawiać w trójkę. P.s. Postaraj się abyś mógł przyjechać, bo będę czekała. Jak wspomniałam nie jestem pewna, czy Baśka przyjedzie lub jej coś nie odbije, bo wydaje mi się, że jest na Ciebie nadal zła. Nie wiem co jej pisałeś takiego, o czym ja nie wiem, a więc jeszcze różnie może się zdarzyć. W tym wypadku czekam na Ciebie sama. (-)


Co można podarować rozpalonej dziewczynie, gdy jest się w jej życiu tylko przejazdem, a właściwie tylko podczas krótkiej chwili przesiadania się w drodze na następny przystanek. Zanim ją poznał był jeszcze dorastającym chłopakiem, który szuka sobie ujścia dla narastających emocji w dojrzewaniu. Czy wtedy ktoś myśli poważnie o trwałych związkach. On z całą pewnością nie myślał, lecz instynkt podpowiadał mu, że już pora rozpocząć łowy. Więc zapolował, nie pierwszy zresztą raz, a tzw. białogłowa wystawiła mu się sama. Zastawił więc sidła, lecz nie chciał sam być ofiarą takich łowów. Gra, którą rozpoczął nabierała coraz wyrazistszych kształtów i kusiła go w sidła, które Ona zastawiła. Może niechcąco, lecz kusiła ciągle tym, co wabiło, swoją kobiecością. Jej opowieści erotyczne, niby niewinne, lecz działały na wyobraźnię, podsycały żądze, podniecały. Bał się kolejnego spotkania, bo wyczuwał, że może ono skończyć się w przysłowiowym łóżku. Był na to gotowy emocjonalnie, lecz kompletnie nie był przygotowany do samodzielnego życia z nią. Miał wokół siebie kolegów, którzy nie wychodząc nawet na przepustkę dowiadywali się, że mają dzieci, a z tym szlaban na normalne życie na prawach tego wieku. Cóż dobrego mogło czekać takiego nieszczęśnika, gdy opuści na dobre druty twierdzy. Tylko niewolnicza praca na utrzymanie i nic więcej. A On miał plany, ambicje, aspiracje. Był już po fali, miał dużo wolnego czasu, miał więc czas na przemyślenia. Dla ostudzenia emocji postanowił bezpiecznie korzystać z przywilejów jakie zdobył, z zaufania i roli, jaką z czasem przyszło mu tu pełnić. Gdy znudziła się już inicjatywa prowadzenia prywatnej kantyny, gdy dzikie manewry przestały bawić środowisko, wczesną wiosną postanowił przejść na wyższy poziom świadczenia usług zapuszkowanemu towarzystwu, by nadal okazywać swą dobroć wrodzoną. Był to czas, kiedy twierdza zapełniła się rzeszą braci odsiadującej marcowe igrzyska. Jeszcze nie tak dawno, u schyłku zimy, jadąc tramwajem przez miasto, widział ogromne skupiska młodzieży studenckiej w rewolucyjnym zrywie, walczących o jakąś wolność, niemal na barykadach, oflagowanych, wrzeszczących, walczących ze swoim państwem. Po drugiej stronie barykady zwarte szeregi mundurowych, zastygłe w bezruchu „jako lawa błota”. Zryw jakich wiele i tak jak każdy poprzedni zakończony nieszczęśliwie. W swym proteście miotali się jak stado ugrzęzłe na środku rozległego trzęsawiska bagiennego, gdzie niektórzy próbują przerzucić pomost ratunkowy, lecz ten jest zbyt krótki, a poręcze zgniłe. Żal ogarniał umysł, gdy ta sama młodzież, wyrzucona z uczelni, trafiała setkami wprost do twierdzy, w kamasze. Na powitanie, tak aby nie poczuli się opuszczeni intelektualnie, za zgodą władz twierdzy, sporządził wielki plakat rozwieszony pomiędzy drzewami, a na nim zmyślony fragment niby wiersza. Drobnymi literami wykaligrafował tam mądrze… — z niekończących się skojarzeń młodzieńczego wnętrza, szybujących wewnątrz stłumionego echa, wyzwoliłeś siebie, w rząd mundurów ustawionych czwórkowym szeregiem.., z dopiskiem, — tu pranie mózgu cię wyzwoli. Widać było, jak niektórzy, robiący wrażenie mocno przestraszonych, czytali tę myśl przeklętą, lecz chyba do końca nie rozumieli jeszcze sensu. Nie mieli wesoło, chociaż na ich szczęście o tradycyjnej fali nie mogło być mowy, gdyż był to inny narybek, wymagający szczególnego traktowania. Utworzono osobne enklawy, nową twierdzę, gdzie tamci doskonalili swoje umiejętności i prali swoje mózgi pod pieczą młodych, inteligentnych mundurowych akademików. To kompletnie wyeliminowało huraganowe naloty na rewiry naturalnych domowników starej twierdzy. Zrobiło się nudno i sennie. Powstały świetlice, gdzie do późnych godzin nocnych, na taśmach magnetofonowych, „płonęły żółte kalendarze”, a „sznury kormoranów” zasłaniały niebo aż do horyzontu Wisły, gdzie brać wygrzewała swoje korzonki latem. Wieczorami nawet lufy zaczęły rdzewieć, gdyż nikt już nie pilnował, aby je szorować i oliwić. On postanowił przynieść nieco optymizmu i wiary w sens siedzenia w starej twierdzy, tak by koledzy nie zazdrościli rytmicznego życia w nowej enklawie. Otrzymał dużą dostawę dopasowanych ubranek o rozmiarach mizernych. Najwyraźniej spodziewano się większej fali po odwilży marcowej, a może planowano ubrać też protestujące wtedy dziewczęta, bo ubranek zostało na półkach całe stosy. Były też buciki, jakby dziecięce, niczym nie przypominające saperek z długimi cholewkami, które były modne w twierdzy. Aby zagospodarować nadwyżki, z własnej inicjatywy, nie pytając nikogo o zgodę, z dobrego serca, część nadwyżek postanowił przenieść do budki chroniącej przed deszczem ludzi pilnujących tylnej bramy. Znał to miejsce doskonale, gdyż spędził tam Sylwestra w towarzystwie przychodzących z miasta panienek. Wieść szybko się rozeszła i już wkrótce od zmroku po chodnikach twierdzy przechadzały się zgrabne postacie z włosami podpiętymi w kok, w zgrabnych, dopasowanych ubrankach. Na pierwszy rzut oka niczym nie odróżniały się od narybku nowej marcowej fali, mogły więc nie wzbudzać sensacji, ani podejrzeń. Nikt nie wiedział, jak długo i czy w ogóle obie części twierdzy, odgrodzone jedynie podwójnym płotem drucianym, są nadal objęte innymi falami. Fala po starej części okazała się przyjazna dla środowiska. Niemal każdy, kto wykazał zainteresowanie, posiadał swój cień z podpiętym kokiem. Zrobiło się wesoło i swojsko jak w ogólniaku. On też miewał swoje cienie włóczące się za nim po zachodzie słońca, dlatego jego emocje zewnętrzne znacznie się ochłodziły. Nie było czasu na listy zbyt wyszukane, a i potrzeba pisania jakby zanikła. Wtedy tego nie zauważył, lecz z zachowanych fotografii wynika, że w nową falę w starej części twierdzy często wpisywały się sylwetki mało wyrośniętych licealistek. Ledwo widoczne po zmroku rysy drobnych twarzyczek, często z warkoczykami, drobne sylwetki mylące w ocenie wydatnymi piersiami i odwagą zachowań. Na szczęście On miał dogodniejsze od innych warunki lokalowe, miał swój apartament pomiędzy półkami, gdzie mógł dobrze obejrzeć swój cień w pełnym świetle elektrycznym. Był odpowiedzialny za nową falę, musiał być ostrożny, więc zachowywał się odpowiedzialnie, jeżeli tak to można nazwać. Dobierał cienie w ten sposób, by każdy przypominał mu wizerunek jaki zapamiętał, jakim mogłaby być Ona. Czyż to nie wspaniały gest i ukłon w jej kierunku, myślał sobie. Biorąc inne za nią, w ten sposób okazywał jej miłość, której się domagała. Lecz napisać o tym wprost nie mógł. Sielanka taka trwałaby z całą pewnością do końca służby i mogłaby zakończyć się dosłownym zapuszczeniem korzeni, gdyż wśród wielu innych natrafił wreszcie na cień dobrze ułożony i zaangażowany na poważnie w ten dziwny romans. Cień we wszystkich szczegółach anatomicznych i mentalnych przypominał postać, do której pisał listy, jednym słowem Ona bis. Różnica jaka je dzieliła to śmiałość i odwaga już od pierwszego dnia w relacjach kanapowych. Nie szukała wygód, nie dbała o warunki i dyskrecję. Kochała całym ciałem i była z tego zadowolona. Przychodziła codziennie nie zważając na kalendarzowe przerwy, na ból głowy, na złą pogodę. Chwilami miał obawy, czy odchodząc nie sprawi jej bólu. Bał się, że będzie musiał z nią zostać. Nie pytała nigdy o to, lecz czuł, że zachowaniem daje jej taką nadzieję. Miała romantyczne usposobienie i jakiś dar przewidywania. Początkowo odchodziła i wracała radosna, pod koniec coraz częściej smutek marszczył jej buzię, aż w końcu pożegnania kwitowała łzami. Raz spacerując alejkami po zmroku, oboje w strojach magazynowych, modnych o tej porze w twierdzy, przystanęła i krzyknęła w kierunku postaci po tamtej stronie drutów — Adaś, to ty?. Mizerna postać ubrana w stroje cywilne, w szary kombinezon, przystanęła na chwilę wpatrując się badawczo w ich sylwetki. Był zdziwiony, że po tamtej stronie ktoś chodzi swobodnie i to bez wdzianka, które tam rygorystycznie obowiązywało. Zapytał kto to, lecz nie odpowiedziała. Poczuł odrobinę zazdrości i niepewności zarazem. Tamta postać jednak szybko oddaliła się i znikła w jednym z baraków murowanych. Następnego dnia było to samo. Tym razem wiedział już kim był tajemniczy znajomy. Był jednym z przywódców fali marcowej, za takiego się podawał, a może był sobowtórem, który zamiast w kamasze poszedł do aresztu, a karę odbywał właśnie w twierdzy. Tego nie próbował wtedy nikt rozwikłać, nie było istotne. Poznali się przy dziurze w płocie i odtąd Adaś stał się stałym bywalcem starej twierdzy. Nie podlegał rygorom fali, pełnił funkcję podobną do niego, był sekretarką tamtej części twierdzy. W wypowiedziach był mało biegły, gdyż jąkał się bez przerwy, za to biegły był w piśmie. Wtedy, gdy On z Cieniem baraszkowali na posłaniu z mundurów w magazynie, Adaś, jakby wcale go to nie obchodziło, ciągle stukał na starej maszynie jakieś odezwy, raporty, listy. Zabierał ze sobą kartki zapisane, lecz zostawiał kalki kopiujące. Były na nich długie listy nazwisk, niektóre podkreślone, jakieś daty i ksywy. Niekiedy trafiały się długie teksty, lecz pomieszane z wykazami nazwisk na kalce były trudne do odczytania. Nie zawracał sobie nimi głowy. Dziwiło go jedynie, że jego Cień wszystkie te kalki starannie składał w połowie i zabierał ze sobą do domu. Z perspektywy czasu, który upłynął pewne jest, że tamte postacie nie były tymi za które się podawały. Adaś jąkał się tylko na trzeźwo, wtedy gdy zapominał kim jest jego mowa wygładzała się, stawała się płynna i błyskotliwa. Nie jest pewne, czy to było właściwe imię, bo pod koniec kwietnia, znajomej zdarzało się używać imienia zapasowego, a może prawdziwego, Bartek.., gdy mówiła o nim.

7.08.r-2. Ciekawa jestem bardzo, jak zaakcentujesz słowa skierowane pod moim adresem po dość długim milczeniu. Byłam zła, obie byłyśmy, bo nie przyjechałeś, tak jakbyś się przestraszył, albo jakbyś miał wybierać, którą z nas pocałujesz pierwszą. A może sam nie wiesz i nas zwodzisz obie. Wydaje mi się, że z Baśką też korespondujesz, ale ona nie chce się przyznać do tego. Poznaję po chłodnych listach, jakie ostatnio do mnie piszesz. Wygląda na to, że uchodzi z Ciebie uczucie jak powietrze z pękającego balonu. Taki balon gdzieś spadnie, uważaj więc na to co jest pod Tobą, byś nie upadł na byle co, bo możesz się zranić. W ostatnim liście pytałeś, czy otrzymałam list przedostatni. Nie będę szukać wykrętów do kłamstw i przyznam się za moją nietolerancję względem Ciebie. Oczywiście list otrzymałam, tak przedostatni jak również ostatni. Sama nie wiem jak mam się z tego wytłumaczyć, ale myślę, że mi wybaczysz to wszystko. Po prostu jedną z przyczyn zwłoki w pisaniu było, że trochę pomagałam w domu przy pracy i szereg innych bardzo małych zajęć, które złożyły się z kolei na ten stan rzeczy. A teraz krótko coś o mnie- w następnym liście napiszę wiele więcej. Otóż oblałam egzamin wstępny, więc zapisałam się do szkoły zaocznej na miejscu i szukam pracy. Nie wiem co jeszcze będzie, ale o tym później Ci napiszę. Jestem teraz w dużym kłopocie, bo zawaliły się moje plany ambitne. Będę z tym walczyła, łatwo nie poddam się. Przesyłam moc pozdrowień. P.s. Skoro Ty nie masz czasu ani nastroju na sentymenty, więc ja też postanowiłam ochłodzić swoje uczucia. Mała przerwa trochę nas zahartuje, a może kiedyś taka nauczka się przyda, bo w życiu trzeba przejść przez niejedne drzwi i trzeba nieraz zawrócić. Wiedz jednak, że są drzwi, po zamknięciu których wyrzuca się kluczyk aby nie było już powrotu. Przez takie drzwi nic też nie widać, nie warto wtedy się odwracać. Nie zamykaj więc za sobą żadnych takich drzwi, których nie byłbyś w stanie otworzyć, aby zawrócić gdy tego zapragniesz. Ja byłam już przy takich drzwiach. Nie mówiłam Ci o tym, lecz w porę zawróciłam i nie żałuję tego. Odwracam się i patrzę w przeszłość, a tam widzę Ciebie i chociaż jesteś jakby we mgle, chociaż zapominam już to co pamiętać powinnam, mam nadzieję. Proszę, weź to pod uwagę, gdy będziesz musiał wybierać. (-)

25.08.r-2. Niestety, nie mogłam tego uczynić o co prosiłeś, nie mogłam przejść przez te drzwi i połknąć kluczyka, jak mi kazałeś w złości. Tym było to dla mnie ciekawsze, że nie kazałeś mi czytać listu. Właśnie taki stan w jakim się mogłeś znajdować tego wieczoru i pisząc ten ostatni list dał oblicze całej prawdy. Teraz dopiero zrozumiałam, co masz rzeczywiście na myśli. Dobrze nawet się stało, że przyszło Ci właśnie na myśl napisać do mnie list i „odgryźć” się. Wiem, że moje wyznanie o tych drzwiach, skąd zawróciłam, dodało Ci odwagi do zrobienia kroku naprzód. Tym dla mnie lepiej, bo dałeś jeszcze jeden dowód na to, co o mnie myślisz, wiem, że jesteś zazdrosny, a to mnie cieszy i smuci zarazem. Zapewniam Cię jednak, że pomyliłeś drzwi. Nie pisałam o żadnym związku intymnym poza Twoimi plecami, nie miałam zamiaru ani okazji, by Cię zdradzić w tym sensie, o jakim myślałeś. Zdradzę Ci mój sekret, chociaż na krew kiedyś przysięgałam, że tego nie zrobię. Teraz jednak czuję się zwolniona z tamtej przysięgi, a Twoje podejrzenia zmuszają mnie do tego. To więc jest sprawa mojego honoru, który przed Tobą muszę obronić. Gdy byłam w trzeciej klasie, a Baśka wtedy jeszcze w pierwszej, miałyśmy koleżankę, której nazwiska nie zdradzę. Raz przyszła zapłakana do szatni i nie chciała iść na lekcje. Gdy wszyscy się rozeszli po dzwonku, a na korytarzach zrobiło się bezludnie, poszłyśmy w trójkę na wagary. W parku, gdzie nikogo nie było, pokazała nam krew na bieliźnie. Wyobraź sobie, że zgwałcił ją pan od naprawiania w szkole i to gdzieś w piwnicy. Przysięgłyśmy na jej krew, że nie pójdziemy nigdy i nigdzie z żadnym panem, że po szkole zapiszemy się do klasztoru. Pierwsza z przysięgi wyłamała się Baśka i to już na drugi dzień, bo miała swojego chłopaka i nie mogła mu odmawiać. Ja myślałam, że dotrzymam przysięgi za nas wszystkie, ale Baśka wrobiła mnie w romans z Tobą, wiec zawróciłam z tego postanowienia. To miały być te drzwi, które otwierają się tylko w jedną stronę. Zawróciłam zanim się otworzyły dla mnie. Chciałabym abyś napisał szczerą prawdę, ale teraz na poważnie, teraz gdy ja zdradziłam Ci sekret. Napisz, czy rzeczywiście nie wiedziałeś do kogo piszesz list, do dziewczyny cnotliwej, czy do puszczalskiej, która Cię okłamuje. Po co używasz takich obraźliwych słów pod moim adresem. Jeszcze nic nie wiesz, nie wiesz nawet co ja chciałam Ci dać. Nie wiem, czy warto to dla Ciebie trzymać, to coś i czy kiedykolwiek domyślisz się co miałam na myśli pisząc te słowa. Ale wydaje mi się i chyba tak jest, że w tym co ujawniłeś, wszystkie swoje główne myśli, musi być coś prawdy. Prócz tego chciałabym wiedzieć, jaki był cel tego ostatniego listu, do czego to był pretekst??. Więc bardzo proszę o relację na ten temat. Bo ja w dużej mierze się domyślam. Nie tak dawno Ty to samo mi zarzucałeś, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, to wiem i że piszemy od dawna, również pamiętam. Ciekawa jestem czy nadejdzie kiedyś taki dzień, w którym mi pokażesz zdjęcia robione w różnych środowiskach i zrozumiem wtedy wszystko — tak jak Ty o tym piszesz. Więc z tego wynika, że i Ty wcale nie byłeś ode mnie lepszy, bo przecież sam się wydajesz. Napisałeś mi całkiem wyraźnie, że „wreszcie i pierwszy raz piszę list bez żartów” — tzn., że dotychczas wszystkie listy pisane pod moim adresem nie miały żadnego sensu, a tylko kpiny?. Ładnie to świadczy o Tobie. Wiesz, właściwie nie mam czego żałować- no bo sam pomyśl, co było takiego w naszej przeszłości, po którym teraz wypadałoby rozpaczać. Wiesz, najlepszą prawdę tego stanu rzeczy wyraziłeś w trzech ostatnich punktach, co mnie mocno zdziwiło. Miałam Ci przecież tyle opisać o szkole i wakacjach, ale teraz po co? Jeśli to wszystko będzie miało jakiś sens, wówczas to zdążę zrobić. Kończąc przesyłam pozdrowienia i życzę pokochania tego kogoś, „kto jak mój (?) cień za Tobą chodzi”, ale tym razem już bez przygód. P.s. Więc postarałam się o ten jeden list, który brakował Ci do kompletu. (-)

3.10.r-2. Długo zwlekałam, podtrzymywałam to wszystko widokówkami bez treści, byłam bardzo zdenerwowana i nie wiem już co mam myśleć, aż wreszcie znalazłam czas i tak, jak obiecałam postanowiłam Ci cokolwiek więcej napisać niż na ostatniej widokówce. Ale trudno, jeżeli nie chcesz mi uwierzyć w to co Ci napisałam, uważasz, że okłamuję Cię i nieuczciwie piszę, że tak brakuje mi na wszystko czasu, to musi tak pozostać. Ty mi napisałeś na przykładzie dziewczyn, które poznałeś przypadkowo, które na wszystko mają czas i ochotę, chciałabym wiedzieć co to oznacza. Niestety ja mam trochę inne ograniczenia niż Ty sobie myślisz, bynajmniej ja tak sądzę. A do tego wszystkiego chcę dodać, że to jest początek nowego i sam chyba wiesz jakie człowiek ma samopoczucie w nowym otoczeniu i w gronie tylu nieznajomych, bo rozpoczęłam jak mogłeś się domyślić naukę na kierunku pomaturalnym. Ty na pewno pomyślisz, dla chcącego nie ma nic trudnego. Tak, czasem słuszne to stare przysłowie, ale w tym wypadku nie dotyczy ono mnie. Więc napiszę Ci krótko o nowej szkole pomaturalnej. Egzamin mój miał odbyć się trzydziestego czerwca. Pojechałam z koleżanką — to nie była Baśka, ale o niej nic Ci nie napiszę, bo jest bardzo ładna i mogłaby Ci się spodobać, i byłby znowu jakiś kłopot. Wyobraź sobie, że ta małpa przeczytała wszystkie listy jakie do mnie napisałeś. Nie mogę też odszukać kilku zdjęć, które mi przysłałeś. Baśka też się skarżyła, że ktoś grzebał w jej kopertach, chyba w listach od Ciebie- czy piszesz do niej, bądź szczery. Wracając do szkoły, tu jak się później okazało egzaminy odbyły się w jednym dniu i zostały ogłoszone wieczorem. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale ja z koleżanką nie zostałyśmy przyjęte z braku miejsc. Rozjechałyśmy się do różnych miast, każda daleko od swojego domu, każda w innej szkole niż chciała. Część wakacji spędziłam u rodziny- ale o tym nie muszę Ci już pisać, gdyż w tym samym czasie byłeś poinformowany o szczegółach. Resztę spędziłam w domu. Tu już różnie było, raz lepiej, innym razem odwrotnie. Ale ogólnie można było wytrzymać. O swoich sprawach osobistych, o moich uczuciach i cierpieniach Ci nie piszę, bo ostatnio przestałeś mi wierzyć, a wszystko co piszę Ci w sekrecie traktujesz jak zdradę. Przyznaję, że czasami mam ochotę wymyślić sobie jakąś romantyczną bajeczkę o miłości lub zdradzie i dręczyć Cię, tak jak Ty lubisz to robić. Robisz jakieś aluzje o cieniach dziewczyn podobnych do mnie, z którymi sypiasz na półkach, okryty pętami kiełbasy i mleka. Cóż za fantazja i niedorzeczności. Myślisz, że uwierzę, że w koszarach macie pełno dziewczyn, które nie mają nic do roboty jak, ( przepraszam za słowo, ale to cytat z Twojego listu) „doić” Cię z miłości mnie należnej. Chyba, że tą dziewczyną w cieniu jest Twoja ręka. Jeżeli tak, to zwracam honor i zapewniam, że nie jestem zazdrosna ani zdziwiona. Czekam na list i zachęcam abyś opisał mi w szczegółach taką jedną randkę z dziewczyną z cienia do mnie podobną. Najlepiej, gdy będziesz pisał prawą ręką, a w tym samym czasie niech ta „lewa dziewczyna z cienia” udaje, że Cię doi, jak pisałeś. Będzie to eksperyment opisany na żywo, więc wreszcie szczery i prawdziwy. Zobacz do czego mnie doprowadziłeś, proszę Cię o takie bezeceństwa, przy których czerwienię się na samą myśl. Uwierzę Ci, że list pisałeś robiąc to, gdy na kartce zobaczę ślady, jako odprysk miłości mi należnej. Nie wstydź się proszę. Włożę ten list pod poduszkę i będę z nim sypiała jak z kochankiem. (-)

29.10.r-2 Wiesz, zdziwiła mnie ta treść zawarta w pierwszych zdaniach Twojego listu. A mianowicie to, że ja Ci nie odpisałam na list. Otóż tym razem to już żaden wykręt, bo ja po otrzymaniu listu postarałam się o to, aby Ci odpisać. Było to mniej więcej 2—3 tygodnie temu. Byłam nawet trochę zdziwiona tym, że tak długo nie odpisujesz. Ale czekałam bo wiedziałam, że takie sytuacje się już zdarzały. Odpowiedź na to pytanie dały Ci same widokówki, które wysłałam z Gdańska i Sopotu. Jeżeli już o tym mowa, to przy okazji wspomnę, że byliśmy z większością grupy na operetce w Gdańsku, a że nam trochę czasu zbywało, więc pozwoliliśmy sobie na przejażdżkę do Sopotu. Byliśmy między innymi na molo. Przekonałam się, że warto, jeśli tylko jest okazja na koniec, na coś pozwolić sobie i spędzić parę dni w tak pięknym krajobrazie nadmorskim. Do domu wróciliśmy dopiero około pierwszej w nocy. Wracam już do toku dalszej sprawy toczącej się wokół tych listów. Chciałabym, abyś mi napisał prawdę o tym, czy odpisałeś mi na list. Ja ten mój list wysłałam wcześniej, chyba dwa dni przed Twoim powrotem do Warszawy. Niedługo otrzymałam widokówkę od Ciebie z innego miasta i pomyślałam, że jak zajedziesz na miejsce, to będziesz miał już co czytać. Właśnie w tym liście opisałam Ci moje spędzone wakacje, a głównie egzamin i w jaki sposób znalazłam się w nowej szkole. Więc proszę, napisz czy otrzymałeś ten list. Podsumowując to wszystko można by wywnioskować, że albo Ty nie otrzymałeś mojego listu, albo ja odpowiedzi na niego, a to już drugi list od tamtego czasu. Dzisiaj jest niedziela i mam chwilę wolnego czasu. Postanowiłam ją wykorzystać na list do Ciebie, który w tej chwili piszę. Po skończeniu mam zamiar się dużo uczyć, bo wkrótce kolokwium. Aż na samo wspomnienie niedobrze mi się robi, ale jakoś będę chciała się z tym wszystkim uporać. Więc to tyle co chciałam Ci przekazać w sprawach mojego życia codziennego. A teraz na temat, jak sam prosisz mnie, o moją wypowiedź na temat naszych posunięć. No cóż, ja osobiście niewiele mogę powiedzieć na ten temat. Bo sam piszesz, gdybyśmy mieszkali bliżej siebie, to do tego czasu mielibyśmy całkiem inne pojęcie o sobie. Widzisz, ja jestem tego samego zdania i wychodzę z tego samego założenia. Bo naprawdę wiedziałabym w tej chwili, co mam Ci odpisać. A te nasze trzy w sumie randki, w tym dwie nie doszły do skutku bo nie chciałeś się spotkać, biorąc również pod uwagę tę jedyną i pierwszą, to nie dają w rezultacie nic specjalnego. Można by tylko uznać to nasze pierwsze spotkanie, którego rozmowa była długa i miała jaki taki sens. Mogła być ona właśnie podstawą do tego, co ja będę chciała i mogła do Ciebie pisać. Gdybyśmy odbyli wszystkie spotkania, które planowaliśmy, kto wie jak daleko moglibyśmy się posunąć, chociaż zdaję sobie sprawę, że miałeś powód, by zrobić unik. Byłam głupia proponując Ci spotkania w zasadzie w trójkę, bo raz miałam być z ciotką, a drugi raz z Baśką. Wiem, że w takich okolicznościach byłbyś skrępowany i musiałbyś trzymać ręce przy sobie. Robiłam to dlatego, że bałam się Ciebie. Byłam w listach zbyt obiecująca i mogłeś pomyśleć, że łatwo Ci ze mną pójdzie, a przy tym nie wierzyłam też sobie, że tego nie zrobię. Czasami wydaje mi się, że gdy Cię zobaczę, to natychmiast rozbiorę się do naga, chociaż nie jestem łatwą dziewczyną, żebyś sobie tego nie pomyślał. Dowiodę tych słów, zapewniam. Łatwa jestem tylko w marzeniach, ale marzeń kochać się nie da, bo one nigdy się nie spełniają w całości. Dlatego pomiędzy nami tyle kwitnie nieporozumień, bo jesteśmy jak niespełnione marzenia. Listy nie są wcale podstawą do stwierdzenia jakiejś sprawy postawionej na poważnie, są one tylko łącznikiem, który nas informuje o sobie, że żyjemy, jesteśmy i działamy w sposób znany nam. Choć w pewnym stopniu można się oprzeć na nich, tego wcale nie zaprzeczam. Właśnie gdybyśmy się więcej znali, tj. więcej rozmów przeprowadzali z sobą w rzeczywistości, a nie na kartkach papieru, to teraz kierując się tym, mogłabym powiedzieć otwarcie co myślę o Tobie i naszych wspólnych sprawach. To wszystko jednak wykazuje słabą stronę do tego, abym właśnie odpowiedziała na to pytanie, które zadaję sobie sama, czy Ty mnie chcesz naprawdę, czy tylko bawisz się wspomnieniami. Niemniej jednak, jak zaznaczyłam, jestem na tropie naszych obustronnych rozmyślań dotyczących nas obojga. Myślę, że nadejdzie ten dzień kiedyś, gdy będziemy mieli pełne zaufanie do siebie i będziemy mogli wpłynąć na nasz przyszły los, a nie tylko na zbliżenie naszych ciał, które powinno być gwałtowne jak burza po suszy, jak napisałeś, a o które tylko troszczymy się w listach, bałamucąc się nawzajem. W tej chwili jestem myślami w przyszłości, że w tym dniu będziemy mogli porozmawiać poważniej i szczerze. Wiesz, nie chcę już zbyt dużo pisać o uczuciach, bo to nic nie daje. Chyba wystarczają Ci te ostatnie nieudane spotkania, naprawdę powinny Ci one dużo dać do myślenia. Straciłeś szansę na kolejne, które na pewno bym wykombinowała, bo nie znasz jeszcze moich zdolności organizacyjnych. A piszę to całkiem szczerze, więc mi uwierz. Nasze uczucia uwolnią się przy naszym udanym spotkaniu, które nie nastąpi chyba wcześniej jak w ferie zimowe. Jeśli zechcesz to sprawdzić, to dowiodę Ci, że nawet zimą potrafię być gorąca i namiętna, całkiem inna niż mnie wcześniej znałeś na podstawie tego pierwszego spotkania. Mam to wszystko przemyślane i tyle razy dopracowywane, że gubię się już w sposobach, na które chciałabym Ci się oddać, tak abyś mnie zapamiętał, pokochał moje całe ciało, a nie tylko charakter pisma. Z listów, które piszesz wywnioskowałam, że jesteś dzielny i odważny, jestem więc pewna, że nie przestraszą Cię moje fantazje i eksperymenty. Zresztą Twoje fantazje też są odważne. Kiedyś pisałeś, że w śnie kochałeś się sam ze sobą, a byłeś jednocześnie mną i sobą, miałeś moje ciało i swoją naprężoną, jak piszesz, wolę. Wyobrażam sobie ciągle tę Twoją naprężoną wolę i nie mogę zgadnąć jaka ona jest. Nie śmiej się, ale nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Marzę, aby ta naprężona wola weszła we mnie i tam pozostała jak najdłużej. Wyobrażam sobie, wybacz, ale muszę to napisać, otóż wyobrażam sobie chwilę gdy zetkną się w jednym punkcie obie nasze naprężone wole, ba ja taką też mam, chociaż nie tak dużą jak Twoja mam nadzieję. Co będzie później sam zgadnij. Wcale nie będę zła, gdy zmoczysz mnie w środku tym, co Baśka nazywa jadem miłości. Nie wiem skąd ona to wie, bo zapewnia mnie, że jest jeszcze dziewicą, że jej chłopak to dzieciuch, nic nie umie i nie wiadomo, czy to z nią kiedyś zrobi. Zwierzała mi się, w co nie chciałam wierzyć, że robi sobie to sama, że orgazmy co tydzień napinają ją jak strunę, że musi rzucić tamtego chłopaka i znaleźć sobie prawdziwego, takiego jak ja mam. Myślała o Tobie, bo wybacz, ale ja z kolei zwierzyłam jej się, nie wiem dlaczego to zrobiłam, że spotkaliśmy się w domu ciotki, gdy jej nie było i byłam trzy dni sama w Warszawie. Naplotłam, że przez trzy dni nie jedliśmy, tylko piliśmy wodę z kranu i kochaliśmy się jak mąż i żona w noc poślubną. Chyba wierzyła, bo szczerze płakała z zazdrości, a ja widząc jej zazdrość dokładałam coraz to nowe szczegóły, które wyczytałam w książce o sztukach kochania. Gdy się żegnałyśmy nie chciała abym ją pocałowała. Zawsze to robiłyśmy na pożegnanie. Myślała chyba, albo może jej powiedziałam, już nie pamiętam, że ustami też Ci to robiłam. To są te moje fantazje, już teraz wiesz. Dobrze, że do Baśki nie piszesz, bo gdybyś jej to powtórzył, pomyślałaby, że zwariowałam albo jeszcze gorzej, że jestem całkiem popsuta. Ale mnie popsuły tylko marzenia i tęsknota do Ciebie. Chciałabym te wszystkie sceny, które jej opowiedziałam przeżyć z Tobą, nie tylko przez trzy dni, ale przez trzydzieści lat, aż się zestarzeję. Jeżeli mnie zechcesz i nie zdradzisz pierwszy, to wszystko będzie Twoje, będę wymyślać nowe scenariusze i zaskakiwać Cię ciągle. Zaczynam świntuszyć, ale wcale nie jestem zgorszona. Mamy z Baśką koleżanki, które powychodziły już za mąż i takie nam rzeczy opowiadają, że robimy się mokre z podniecenia i ślinka nam leci, jakbyśmy lizały loda w sensie dosłownym. Tylko nie pomyśl sobie coś złego. Jest to wszystko zabawne, bo niby my też mamy chłopaków, to jesteśmy zdane same na siebie i własną pomysłowość. Kiedyś zaplanowałyśmy, że gdy spotkamy się w trójkę, to zaciągniemy Cię do naszego pokoju i pokażemy Ci jak to robimy sobie same. A miałbyś na co popatrzeć, bo po tak długim treningu jesteśmy już mistrzyniami w tej sztuce. Baśka obiecała, że później, gdy będziesz już zniewolony i rozpalony to sobie pójdzie na miasto, a nas zostawi, abyś mógł kochać się tylko ze mną. Teraz wiem, że to było głupie i dobrze, że nie przyjechałeś. Co by było, gdyby Baśka Ci bardziej zaimponowała, bo ona jest przecież bardzo fajną dziewczyną, sama nie wiem, chyba bym się zabiła. Czekam na długi i szczery list co o tym sądzisz, z napisaniem którego nie będziesz zwlekał. (-)

19.11.r-2. Już sama nie wiem od czego mam zacząć, ale skoro mnie to gnębi więc pozwól, że jeszcze raz powrócę do sprawy naszej ostatniej korespondencji. Bo piszesz mi w ten sposób, że się tak wyrażę, jakbyś mi sprawiał wielką łaskę. Ja w swoich listach dwoję się i troję, aby Cię rozweselić, czasem może podniecić lub zaimponować, a Ty chyba tych fragmentów w ogóle nie czytasz, albo są Ci obojętne. Gdybyś Ty pisał mi takie fantazje, ja na pewno starałabym się to wszystko sobie wyobrazić i przemyśleć, chciałabym wtedy być tylko z Tobą. A Ty nic, tylko ciągle swoje. Bo czy nie można tak uznać, gdy Ty mi piszesz, że ja się obawiałam o ostatni list mój skierowany do Ciebie i lamentuję jakbym cnotę straciła. Przecież sam mnie w błąd wprowadzasz, bo najpierw piszesz, że ja Ci nie odpisuję, a potem, że „oczywiście list, o którego tak się obawiałaś otrzymałem”. W końcu nie wiadomo co jest prawdą, a co nie. Wolałabym, gdybyś mi napisał całkiem prosto, z jakiego powodu nie przywiązujesz wysiłku do napisania listu, a nie owijać wełnę w bawełnę. Chcę zaznaczyć przy tym, że różnego typu kłamstwa nie dadzą się ukryć, wcześniej czy później są przeze mnie dostrzegane. Zresztą podobne gafy mnie przypisujesz, a sam je popełniasz. I szczerze mówiąc, co do ostatniego listu przez Ciebie napisanego, to mam pewne spostrzeżenia. Nad każdym Twoim zdaniem muszę się mocno zastanawiać, co ono znaczy, jaki zawiera w sobie sens. Zastanowiło mnie np. to zdanie –„ gdy skończyłem nie pamiętałem już o co mi właściwie chodziło”. Zaznacza się tu najwyraźniej w jaki sposób traktujesz każdy jeden list do mnie. Pomyśl, po co mamy sobie nawzajem zawracać głowę i różnymi sposobami nawzajem się oszukiwać. Czy nie lepiej mieć czyste sumienie?. W końcu mogę powiedzieć, że cała treść ostatniego listu napisanego do mnie jest okazem lekceważenia w stosunku do mnie. Ja bynajmniej nie zasłużyłam sobie na to, abym była w ten sposób traktowana. Moja dalsza treść zawarta w tym liście będzie jakby dochodzeniem sedna najważniejszej sprawy. Nie myśl, że mam zamiar bawić się w sędziego, ale skoro sytuacja tego wymaga, więc muszę zacząć. Bo choćby i to, że piszesz- nie będziesz znów mnie prosił o stosunki. Przypomnij sobie, czy ja w ogóle kiedyś Ci tego zabraniałam. Niemal w każdym liście wypisuję zmyślone i prawdziwe fantazje, aby dać Ci do zrozumienia, że czekam na to i nie mogę się doczekać. To ja ciągle proszę Cię o miłość, o te stosunki jak piszesz też proszę, a w końcu muszę robić je sobie sama. Ty mnie człowieku nie proś, tylko przyjedź i bierz. Będę Ci nawet wtedy wdzięczna, bo ja już jestem dużą dziewczynką i wiem po co żyję. Tyle razy zapewniałam Cię, że będziesz pierwszy, wiec na co czekasz. Owszem nie ukrywam tego, że kiedyś na początku ten temat omijałam i wzbraniałam się, ale to było dawno i chyba nic w tym złego, bo nie jestem łatwą dziewczyną tylko zakochaną, a to różnica. Inna sprawa, że dużo mówiąc i pisząc nie musimy tego robić, jeżeli nie sprawi to nam radości. Tego jednak jeszcze nie wiemy, a ja na pewno, bo nigdy nikogo nie miałam w sobie, rozumiesz to!. Poza tym jest chyba duża różnica między tym co się mówi, a co robi. Chyba, że dla Ciebie jest wszystko jedno. Bo dla mnie to, o czym napisałeś nie było przyjemne, a wręcz odwrotnie, ohydne. Uważasz, że „każda ma to samo i nie warto uganiać się za wiatrem po polu, gdy ma się świeże powietrze we własnym domu.” Ty jesteś tego zdania, że kłamiąc dążysz do czegoś, ja natomiast na takie coś nie mogę sobie pozwolić, u mnie jest wręcz odwrotnie, gonię za Tobą jak wiatr na dzikich polach. Bo tylko poprzez szczerą prawdę i z Tobą mogę „zbudować wielki dom”. Stąd wniosek, że nasze spostrzeżenia są kontrastowe. A teraz wypowiem się krótko na temat naszego spotkania, o którym Ty wyraziłeś się nieprzychylnie. Bo ja tylko wspominałam o nim, że coś takiego mogłoby się odbyć. Wcale tego nie napisałam, że miało być na pewno. Ten trójkąt z Baśką, to była tylko moja fantazja, chciałam Cię wypróbować, a Ty myślałeś, że planuję jakąś orgię. Ty tak bynajmniej zrozumiałeś i wziąłeś to na poważnie. Nawet piszesz mi, że mu przypisuję powodzenie, ale o tym wcale nie napisałam, a jeśli napisałam, to sens był podobny do powyższego w tym liście. Dalej wyrażasz swój pogląd na spotkanie i to w niewłaściwy sposób. Nie wiem jak tak mogłeś, skoro ja w ogóle nic nie napisałam o warunkach tego spotkania. Nic konkretnego przecież nie podałam, gdzie to wyczytałeś, że na podłodze, czy na stole, choć nawet ta ostatnia możliwość może się okazać dobra. Tak więc po co z góry przewidujesz gdzie to ma być i to jeszcze w taki sposób. Bo ja na myśli, jak pisałam, miałam całkiem coś innego. Piszesz, że Ty przyjechałbyś dopiero na Sylwestra, ja natomiast wtedy już muszę odjechać, choć jeszcze nie wiem na pewno. Zresztą Ty Sylwestry zwykłeś spędzać przy „wielkiej dziurze”, dobrze, że dopisałeś, że chodzi o dziurę w płocie obok wartowni. Moja jest mała i raczej ciasna. Tak więc wszystko układa się przeciwnie. Nie wiem co Ty na ten temat powiesz, ale myślę że coś wymyślisz i napiszesz. Jeszcze jedno, byłabym zapomniała. Ciekawi mnie to dlaczego tak napisałeś „gdybyś teraz zamiast listu zobaczyła mnie, to na pewno byłabyś w kłopocie” — dlaczego aż tak strasznie?. Czyżbyś wyłysiał, albo jesteś może w ciąży?, albo lekarz Ci wygolił. Lepiej uważaj, bo dam Ci szlaban. Miałam to pominąć, ale nie chcę, abyś coś niepotrzebnego nie zrobił. Jeśli chodzi o zdjęcia, które kiedyś Ci obiecałam, w tej chwili nie mogę się wywiązać, bo chociaż mam zrobione, to wstydzę się dać kliszę do wywołania. Nie wiem, czy nie będziesz zły, ale skoro wszystko Ci piszę, to opiszę Ci też dawną przygodę jaką przeżyłam, ale myślami byłam przy Tobie, zapewniam. Otóż Baśka wymyśliła nowy sposób kochania się bez chłopca. Namówiła mnie, że mi to pokaże, że to mi się przyda na długie wieczory, gdy na Ciebie czekam. Niechętnie, ale zgodziłam się, bo ona jak wiesz jest najlepszą moją koleżanką i raczej mi sprzyja. Trochę było mi głupio, jest przecież dużo młodsza. Wieczorem przygasiła światło, została tylko lampka nocna, zaciągnęła firanki, ubrała się w ładną luźną sukienkę. Ja już byłam ubrana podobnie, bo nie miałam zamiaru ruszać się z domu. Położyła się na plecach. Co robiła, wyobraź sobie, kazała mi robić podobnie. Nie wychodziło mi, więc podeszła i zaczęła to robić mi sama. Było śmiesznie, ale przyznam, przyjemnie. Po pewnym czasie, nawet nie wiem kiedy to się stało, byłyśmy już obydwie rozebrane do naga. Ona udawała chłopaka i robiła takie dziwne ruchy, że nawet zaczęłam jej te ruchy odwzajemniać. Zorientowałam się, że obejmuję ją udami za biodra. W pewnym momencie nasze dłonie na przemian pieściły i wyobraź sobie, miałyśmy w tym samym czasie spełnienie. Gdyby jedna z nas była zapałką, a druga draską, spłonęłybyśmy obie jak „norwidowska” drzazga smolna. Byłam zakłopotana, lecz powiedziała, że to nie zdrada, a jedynie trening przedmałżeński, że właśnie tak robią dorośli. Na koniec zrobiłyśmy sobie zdjęcia nago, ale każda już osobno. Później bałam się, że Baśka może Ci o tym napisać, więc wolałam to zrobić sama. Teraz wiem, że to było niepotrzebne doświadczenie, bo wstydzimy się obydwie, nie chcemy o tym rozmawiać, ani do tego wracać. To był jednorazowy wygłup. Gdybyś to zobaczył, to mógłbyś pomyśleć, że jesteśmy zboczone, albo jeszcze gorzej. Obiecuję, że nigdy już do tego nie dojdzie, raz mi wystarczy. Zresztą nie jest to obecnie tak ważne. Kiedyś zrewanżuję się, ale tylko z Twoim udziałem, więc nie bądź w kłopocie. (-) P.s. Cicho chcę Ci powiedzieć, że jednak chciałabym być bliżej naszego domu, który kiedyś przecież założymy. W tej chwili pocieszam się tym, że już za miesiąc będą ferie. (-)

3.12.r-2. Nie mam nic ciekawego do pisania, bo zresztą sam wiesz z poprzednich listów jakie jest moje codzienne życie w szkole i w domu. Zawsze to samo, a szczególnie w chwili obecnej. Nie wiadomo jak i kiedy lecą te chwile i zbliżam się razem z nimi ku feriom. Tak więc odpowiem na pytania, które nas nurtują najbardziej, tzn. zajmę się sprawami z Twojego poprzedniego listu i oczywiście mojego. Chodzi mi o ferie zimowe, a ściślej mówiąc o święta Bożego Narodzenia, Sylwestra, a w ogóle to o nasze spotkanie. Dlaczego napisałeś tak obojętnie „czyż nie warto sobie przedłużyć”. To czyż nie warto- zabrzmiało okropnie. Przedłużyć można, zależy kiedy, bo tak jak Ty to napisałeś to rzeczywiście nie warto. Zresztą po co się narażać na nieprzyjemne kłopoty w szkole. Tym bardziej, że trzeciego stycznia przyszłego roku zaczynamy praktykę i każdy musi być obowiązkowo. Jest mi już wiadomo, że wieczorem zaraz po Nowym Roku musimy być w szkole. Z tego wynika, że na Sylwestra mogę zostać. Mówisz, że chciałbyś Sylwestra spędzić razem ze mną- ja też. Ja z Twojej propozycji nie skorzystam. Przykro mi, ale nie wypada, abym w jakimś głupim mundurku paradowała po chodniku Twojej twierdzy i tańczyła na warcie. Co to byłby za taniec, gdy tańczymy tylko sami, a cała ferajna obcych mi postaci będzie nam przyświecać papierosami. Może później bym tego kroku żałowała. Również sam piszesz, że nie jesteś pewny, czy będziesz mógł przyjechać. Ja myślę, że najlepiej będzie, gdy ja coś zorganizuję ze znajomymi u mnie i wtedy Ty przyjedziesz. Napisz mi czy będziesz mógł przyjechać. Napisz konkretnie, bardzo jestem ciekawa. Przepraszam, że nie zrozumiałam zdania w Twoim liście „każda ma to samo i nie warto uganiać się za wiatrem po polu, gdy ma się świeże powietrze we własnym domu.” Teraz rozumiem, że pisząc o świeżym powietrzu we własnym domu myślałeś o mnie, a tym wiatrem w polu miały być inne dziewczyny. To bardzo miłe wyznanie z Twojej strony, a ja głupia miałam wymówki. Trochę jestem zazdrosna. Napisałeś, że gdybyś był wtedy z nami, to nie miałbyś nic przeciwko takim zabawom, jakie Ci opisałam, a skorzystałybyśmy na tym obydwie, bo mieć dwa razy to dla Ciebie pestka przy takich dziewczynach. Czy odważyłbyś się robić to z Baśką w mojej obecności, chociaż jak piszesz najpierw wykochałbyś mnie do zawrotu głowy?. Jeśli tak, to wyobraź sobie, nigdy już takiej sytuacji nie będę prowokowała. Nie wiadomo co chodzi Ci po głowie, a skoro ja się zapomniałam robiąc to z Baśką, to i Ty mógłbyś się zapomnieć i zrobić to przy mnie. Nie chcę tego doświadczyć nigdy, rozumiesz. Bardzo mnie cieszy, że „po zimie przychodzi wiosna — a razem z nią wychodzisz z woja Ty”. Co za radość. Tak jak piszesz- zapraszam Cię wtedy do mnie „choć na chwilę”. Więc już kończę, zasyłam moc pozdrowień i żegnam dużą buźką” (-) Ps. Czekam na długi, ciekawy i szybki list. Jeszcze jest zima, a ja tą wiosnę czuję już w kościach i nie tylko. Od tej pory tamte rewiry zamykam na zamek, a kluczyk chowam dla Ciebie. Chcę być spragniona, gdy do mnie przyjedziesz, „by mnie wykochać do zawrotu głowy”, jak obiecałeś. Rezerwuję też sobie obydwa Twoje orgazmy tylko dla siebie. Żadnej Baśki nie będzie, nawet o tym nie myśl. A tak na marginesie, czyżbyś gustował w małych dziewczynkach.(-)

15.12.r-2 Zacznę może od tego, że wcale się nie spodziewałam wyróżnienia, które mnie spotkało dnia szóstego grudnia. Niemniej jednak naraziłeś się na pewną stratę funduszu. Słyszałam o pocztówkach dźwiękowych, rozumiem, że chciałeś zrobić mi niespodziankę i zrobiłeś. Zaskoczyło mnie, że tak pięknie recytujesz moje wiersze, a do tego jeszcze ktoś obok Ciebie to śpiewał. Gdyby nie było to dedykowane dla mnie nie uwierzyłabym. Teraz już Twojego głosu nie zapomnę, poznam Cię nawet w ciemnościach i jak ćma mogę za Tobą polecieć nawet do tej Twojej dziupli w „twierdzy opancerzonej drutem kolczastym, gdzie pływają jakieś transportery z grubymi lufami”. Co to za dziwaczne stwory?. Tylko nie bądź tam nietoperzem i nie zjedz mnie! Nie wiem jak to wyrównamy. Myślę, że nie pozostanie to pod znakiem zapytania i kiedyś nastąpi rewanż. Kończąc ten temat, dziękuję Ci bardzo za ten miły prezent, który pozostanie mi w pamięci. Zamierzam jeszcze raz poruszyć sprawę Sylwestra. Myślę, że chyba na tym nie zostanie ona zakończona. Bo naprawdę nie jestem zdecydowana, co powiedzieć na temat tego, co ma być. Uparta jestem to fakt i upieram się przy swoim. Tak więc w sumie rzecz biorąc, chciałabym abyś jednak Ty był u mnie. Wcale nie miej obaw takich jak myślisz. Nie zdarzyło mi się jeszcze coś podobnego, nigdy nie umawiałam się z dwoma chłopakami na jeden wieczór i nie będziesz musiał o mnie walczyć, tak, że te swoje granaty zaczepne możesz nadal trzymać pod materacem. Będę się starała, aby do tego nie dopuścić. Nikt nie będzie mnie podrywał, chociaż ładnie się dla Ciebie wystroję. Poza tym, jeśli chodzi o to, że będziesz w cywilnym ubraniu, tym bardziej nikt z moich znajomych nie będzie wiedział, co to za facet. Wszyscy wiedzą, że mój chłopak chodzi w dopasowanym ubranku lub jeździ w żelaznych maszynach po „zaśnieżonych pustyniach bieszczadzkich, gdzie rośnie latem cukrowa pszenica”. Sprawy nie można uznać za skończoną, bo gdybym nawet chciała być u Ciebie, to muszę jeszcze porozmawiać na ten temat z rodzicami, namówić ciotkę, aby była po mojej stronie. A ja jeszcze nic o tom nie wspomniałam, dopiero mam zamiar napisać. Zobaczę co oni mi odpowiedzą. Chciałabym wiedzieć jak zamierzasz to urządzić, tzn. jakie są warunki tego wszystkiego, szczegóły spotkania, gdzie będę spała i co mi grozi. Znając Twoje pomysły, to mogę wyjechać ze świecą dymną „w buzi”, jak raczyłeś nazwać „okolice mojej cnoty”, a ja na takie zabawy się nie zgadzam. Jeśli coś ma być, to tylko tak jak ja opisywałam i nic więcej, żadnych eksperymentów poligonowych, bo jeszcze mi życie miłe. Ogólnie biorąc, napisz mi jak to ma przebiegać. Bardzo proszę abyś napisał jak najszybciej, bo chciałabym aby list otrzymać przed moim odjazdem do domu. Jeśli zorientujesz się, że list nie dojdzie do tego czasu, to pisz do domu- chyba pamiętasz adres. Ja będę chciała Ci odpisać na list, który otrzymam, lecz nie wiem gdzie adresować. A może będzie taka możliwość, że spotkalibyśmy się gdzieś wcześniej, np. u mnie w domu i omówili dokładniej te sprawy. Napisz więc jak najszybciej, co myślisz o tym wszystkim, bo czasu jest niewiele. A teraz kończę i czekam na list (-) P.s. Śmiać mi się chce z tego co napisałeś na końcu w liście, ale na przyszłość bądź ostrożniejszy. Jeżeli spadasz z łóżka, gdy ja Ci się śnię, bo biegniesz „bez gaci” za mną, to zakładaj ochraniacz jakiś, bo możesz sobie coś złamać i po co mi wtedy taki chłopak, któremu „wszystko wisi”. U nas obecnie gdzie nie spojrzeć, to nastrój świąteczny. Śniegu jak na Syberii. A na gwizd lokomotywy- bo dworzec mamy bardzo blisko, mam złudzenie, że za kilka minut mam odjeżdżać. Nastąpi to za równy tydzień, bo dziś jest piątek. Baśka też się pakuje i jedzie do chłopaka, on mieszka gdzieś w hotelu, będą mieli więc okazję pofiglować o północy. (-)

26.12.r-2. Ja już wreszcie jestem w domu. Ale nie wyobrażasz sobie jaką miałam trudną podróż w sensie tłoków. Kiedyś koleżanka, — siostra Baśki, o której Ci pisałam, opowiadała, że takie właśnie są te podróże w okresach świątecznych. Nie wierzyłam, przekonałam się dopiero na własnej skórze. Wyjechałam dopiero w piątek po południu, bo wtedy właśnie skończyliśmy wykłady. Dlatego też dziś piszę ten list i bardzo mało czasu pozostało, abyś zdążył mi odpisać jeszcze przed Sylwestrem. Jeśli odpiszesz, to tym lepiej dla mnie, bo będę miała pewność, tak albo inaczej. Porozmawiałam w domu na temat mojego Sylwestra. I nic nie wskórałam. Doszłam do wniosku, że nie powinnam spędzać Sylwestra u Ciebie. Chociażby i z tego względu, że Ty nie byłeś jeszcze u mnie, a i ciotka też mnie spławiła, bo gdzieś się wybiera. A może jeszcze wrócę do rozmowy z rodzicami. Ty piszesz, że jeżeli mi oni nie pozwolą jechać do Ciebie, to i tak mogę przyjechać, nie będą mnie śledzić, przecież całą noc nie będzie mnie w domu. Może to jest prawdą, lecz chcesz mnie zabrać w nieznane. Na tym spotkaniu może się i powinno wiele wydarzyć w sensie naszego zbliżenia, bo nie wierzę, że będziesz obojętny. Gdyby jednak tak było, gdybyś nie miał śmiałości, wtedy po prostu ja zrobię to za Ciebie i to nie gasząc światła. Tak więc można powiedzieć, że jeżeli będziesz chciał i zależy Ci na mnie cokolwiek to powinieneś przyjechać. Spędzilibyśmy Sylwestra razem, tylko we dwoje. Mam swój pokój i nikt tam nie będzie zaglądał. Później pójdziemy potańczyć ze znajomymi. Chcę wtedy być pewna, że należymy do siebie, że poszliśmy przed chwilą na całość, a Nowy Rok zaczniemy podobnie. Wszystko od tej chwili uzależnione jest od Ciebie. Bo jeżeli wyrazisz zgodę na przyjazd, to znaczyło będzie, że chcesz być ze mną. Nie próbuję Cię namawiać, tak czy inaczej zależy to od Twojej własnej inicjatywy. Więc pomyśl dobrze nad tym problemem i zastanów się mocno co wybierzesz. Ostatecznie gdyby trzeba było pojechać do Ciebie, to stawiam takie same wymagania, nie wiem czy masz warunki, aby je spełnić. Z tego wszystkiego wynika, że sprawa ta z Twojej strony wymaga dobrej analizy, ale myślę, że poradzisz sobie z tym. Kończąc ten list przedstawię, jak będzie wyglądać sprawa Twojego przyjazdu. Innej możliwości nie masz chyba. Gdy przyjedziesz, ja byłabym na dworcu. Po spotkaniu poszlibyśmy do mojego domu, a dalej sytuacja jakoś się rozwiąże. Pamiętaj, jestem przy tym wszystkim dobrej myśli i wiem, że jakoś damy sobie radę. Jeśli zdążysz mi odpisać, to proszę bardzo napisz choć jedno słowo „tak” lub „nie”. Będę wiedziała co mam począć, myślę jednak, że nie zawiedziesz tych planów. (-)


Spotkali się nieoczekiwanie jadąc pociągiem na umówione wcześniej miejsce w mieścinie skąd pochodziła. Ona, by sprawić mu niespodziankę wyjechała o jedną stację wcześniej i tam wsiadła do pociągu, którym miał przyjechać. Szła korytarzem szukając znajomej twarzy. Poznał ją od razu, a Ona jego. Wyglądała jak dziecko, lecz dzieckiem już nie była. Miała bardzo zgrabne nogi, odsłonięte po same pośladki, bo taka obowiązywała wtedy moda. Miała uśmiechnięte oczy, włosy w odcieniu mocnej opalenizny, krótko teraz obcięte na pazia i biust wydatny. Gdy szła, spod bluzki, w miejscu gdzie inne nosiły staniczek, wyciskały się dwa guziczki okrągłe, które prowokowały do wzwodu natychmiastowego. Była radosna, namiętna i pobudzająca wyobraźnię jak żadna inna podróżna. Zanim opuścili dworzec, przyszła im jednocześnie ta sama myśl. Nie zastanawiając się nad tym co powiedzą jej rodzice postanowili tego samego dnia zawrócić i pojechać do miasta, gdzie się uczyła, gdzie miała wracać zaraz po Nowym Roku, do jej wynajętego na czas nauki mieszkania. Załatwienie zgody trwało jednak długo. Ostatecznie po wielu godzinach była już spakowana do drogi. Pasowało mu takie rozwiązanie, gdyż On też miał stamtąd blisko do swojego domu. Ona nie planując tego wcześniej, mową samego ciała zaprosiła go na prywatną kolację w jej mieszkaniu, gdzie na co dzień mieszkała. Teraz miała wolną chatę i chęć zabalowania, bo koleżanka pojechała odwiedzić chłopaka. Zapowiadało się, że nadchodzi czas spełnienia marzeń, urzeczywistnienia fantazji opisywanych w listach. Było pewne, że nie będą się siebie wstydzić nawzajem, że są gotowi na wszystko. Jechali pół dnia wtuleni prawie nie rozmawiając. Byli jak we śnie, jakby znali się od zawsze nie tylko z listów i jednego zaledwie spotkania, niezbyt wtedy udanego. Pod koniec podróży, gdy w przedziale zostali już sami, zamknął oczy i udając sen szeptem zaczął ją przywoływać, majaczyć, robić niewyraźne zwierzenia. Poczuł jak delikatnie, tak aby go nie zbudzić, objęła jego głowę w dłonie i pocałowała w policzek. Zrobiło mu się gorąco, miał chęć otworzyć oczy i odwzajemnić pocałunek, lecz wytrwał w tym niby śnie, a Ona wtulona w niego po chwili zasnęła naprawdę. Rytmiczny stukot kół pociągu i jej regularny oddech zachęcały do drzemki. Do końca podróży pozostał jednak na granicy snu i jawy, snuł śmiałe plany na pierwszy ich raz. Na miejscu, po odświeżeniu się i zmyciu trudów podróży zasłoniła okna, by skrócić dzień i pościeliła pachnące, szerokie łoże, na którym sypiała. Nie chciała tracić czasu, chciała być taka jak w listach zapowiadała. Przebrała się w strój nocny i wyciągnęła z szafy album fotograficzny. Położył się obok niej w ubraniu i oglądali fotografie. Był w szoku. Wszystkie przedstawiały tylko jego i ją osobno, bo nigdy nie fotografowali się razem, nie było takiej okazji. Nie wiedział, że było ich aż tak dużo. Poczuł do niej niesamowity sentyment i jakąś ogromną namiętność. Nawet nie wiedział jak do tego doszło, lecz wkrótce ubrany tylko w skarpetki leżał głową pomiędzy jej nogami i zachowywał się jakby był jej ulubionym pieskiem. Ona ciężko jęczała, lecz On tej melodii zdawało się nie słyszał. Była bardzo mokra, jej śmietanka była na jego ustach, na czole, kto wie czy nawet nie w uszach, bo słyszał tylko jej chrapliwe pojękiwania, jak dzwonki kościelne. Trwało to długo, a nawet bardzo długo. Gdy w końcu zapragnął kochać się, okazało się, że nie ma już czym. Nie zauważył, że miał odlot na bielutką pościel, a jego dotąd naprężona wola okazała się malutka, wisząca. Zawstydził się, lecz na niej nie zrobiło to wrażenia. Uśmiechnięta i zadowolona chyba z jego przedwczesnego spełnienia zaproponowała, że zmieni pościel. Poszedł do łazienki, by zmyć swój wstyd. Przy okazji nawymyślał zwisającej, mizernej woli reprezentowanej przez małego ile było tylko można. Ale mały zignorował groźby, do rana udawał parówkę. Był wściekły, próbował powtórzyć manewr, lecz Ona miała już dość. Ubrała się w koszulkę nocną i nie gasząc światła położyła się do snu, wypinając prowokacyjnie odkryte pośladki w jego stronę. Były mocno wykształtowane, pulchniutkie i lekko zaróżowione, jakby ze wstydu. W miejscu pożądania majaczyły skręcone włoski, splecione w sznureczki. Wyglądała tak zachęcająco, że budziła niesamowitą żądzę, lecz niestety tylko w korze mózgowej. Patrzył na nią z żalem wynikającym z niemocy i tak przeleżał bezsennie do rana, robiąc sobie wyrzuty, a Ona zasnęła błogo. Leżąc obok niej próbował przypomnieć sobie wszystkie jej fantazje, które serwowała mu w listach, jej lęki, oczekiwania i nadzieje. Był zaskoczony przemianą jaka w niej nastąpiła, tak jakby z larwy wypoczwarzył się piękny motyl z szeroko rozwartymi skrzydłami. Chodził z wiszącą parówką jeszcze do śniadania, całując ją w policzek, gdy się obudziła, a Ona wtedy uśmiechnęła się do niego. Nie ubierając się wcale, bezwstydnie paradowali po mieszkaniu przez całe kolejne dwa dni, nie szczędząc sobie pieszczot. Wszelkimi sposobami starała się zrobić mu rewanż. Wymyślała różne sposoby, a gdy miał spełnienie, za każdym razem śmiała się, że doi go z jadu miłości. O północy, gdy zmieniał się rok, zrobiła napój z soku i poszli do łóżka. Był gotowy na prawdziwe kochanie. Nie pozwoliła, a więc nie nalegał. Za to mógł całować ją wszędzie, i szansę tą wykorzystał. Była mocno rozklejona, wydawało się, że sama wejdzie na niego. Nie weszła. Coś wstrzymywało ją przed tym krokiem, a On nie chciał wiedzieć co. Pamiętali obietnice w listach i wszystkie wzajemne prowokacje, lecz teraz było inaczej, spoważnieli oboje. Dla podkręcenia gorącej atmosfery pozwalała sobie na pieszczoty w różnych wymyślonych wcześniej pozycjach, a swoje spełnienia manifestowała spontanicznie i głośno, chwilami wydawało się na wyrost. Jej odwaga i ciekawość anatomii jego zmieniającej naprężenie woli, mogła zawstydzić ich oboje. W tych dniach puściły wszystkie hamulce, za wyjątkiem tego jednego. Kontrolował sytuację w jej imieniu, gdyż na pełne zbliżenie nie była jeszcze gotowa. Wyjechał w ostatniej chwili, gdy jej koleżanka prawie pukała do drzwi. Poprosił, by go nie odprowadzała. Bał się pożegnania na dworcu. Wolał zostawić ją w stroju nocnym, by tak właśnie zapamiętać to, co przeżyli razem. Czuł, że ich drogi znowu się rozchodzą, pozostaną tylko listy. I tak się stać musiało. Po tym miłym incydencie oboje wrócili znowu do swojego życia. Czekali, aż jedno odezwie się pierwsze, zwodzili się milczeniem, aż znowu się zaczęło, tak jakby od nowa, jakby nic wcześniej nie wydarzyło się. Czy to czas spowodował ochłodzenie, czy odległość jaka ich znowu podzieliła. Może za dużo sobie obiecywali, a gdy przyszło do spełnienia obietnic, przestraszyli się nawzajem. A może fantazje w listach były zmyślone i konfrontacja obudziła ich z tego snu, może zawiedli się na oczekiwaniach. Może Ona czekała na słowa, których wypowiedzieć jeszcze nie chciał. Nie bez znaczenia była rola koszarowego jej cienia, który zagospodarował uczucia, codziennie wysysał z niego jad miłości. Czekały go zmiany, których skutku nie był pewny. Na tydzień przed rezerwą warunki w twierdzy zaostrzyły się. Zasznurowano wszystkie dziury w płotach, zamknięto tylne bramy. Kontakty nagle urwały się i nie było możliwości kontynuacji zabawy towarzyskiej. Ze smutkiem zorientował się, że nie posiadał adresów swoich nowo poznanych przyjaciół. Było mu smutno, że na dworcu nikt go nie żegna, podczas gdy innych żegnały wymalowane odświętnie inne cienie. „Wsiadł do pociągu, zatrzasnął drzwiami, tak się pożegnał z cieniami… Tak opuścił druty twierdzy. Musiał odszukać się w nowych warunkach, zrealizować plany. Czasu było niewiele, a musiał po dwuletniej przerwie nadrobić mnóstwo braków edukacyjnych. Miał do zrealizowania zaliczenie egzaminu na trudną uczelnię. Miejsc powinno być dużo, gdyż wcześniej wydziały ogołocone zostały po igrzyskach marcowych, lecz nie było wcale łatwo. Kupił kilka ważnych książek i zaszył się w domu.

29.06.r-3. Może mój list nie będzie długi, ani wylewny tak jak przyzwyczailiśmy się sobie pisać, ale i parę słów na nowy początek może sprawić radość, bynajmniej mnie, nie wiem jak Tobie. Nie mogłam się doczekać kiedy Ty napiszesz, więc sama biorę się do pisania. Wiem, że dziewczynie pierwszej nie wypada pisać po tak długiej przerwie, bo może to oznaczać, że się narzuca, ale ja naprawdę nie mam zamiaru się narzucać. Czym Cię uraziłam, że zamilkłeś na tak długo. A może znowu gdzieś się okopałeś, skąd listy nie przychodzą. Wiem, że masz już nowy adres, więc tam też piszę, lecz nie wiem, czy ten list otrzymasz. Co takiego się stało, że nagle o mnie zapomniałeś i przestałeś pisać. Piszę z niepewnością, bo jeżeli moje listy będą sprawiać Ci przykrość albo inne nieprzyjemności, to proszę o szczerą odpowiedź, bardzo nie lubię być okłamywana. Widzisz, ja jestem teraz inna, a gdy piszę to jest mi lżej, to tak jakbym zdejmowała z siebie ogromny ciężar leżący na mnie. Piszę do Ciebie zaraz gdy tylko przyjechałam na wakacje do domu. W domu nikogo nie ma, siostra poszła na próbę, a ja siedzę owinięta w koc, słucham radia i piszę, nie wiesz jak cudnie się pisze przy melodii, akurat grają piosenkę „To ziemia”. Ja tę piosenkę lubię i ten list do Ciebie jest napełniony tą piękną piosenką. Najpierw to muszę Ci podziękować za miłe towarzystwo, które mi ofiarowałeś w spędzeniu tych paru dni, które były takie krótkie ale bardzo miłe i może pozostaną na zawsze mi w pamięci, a nawet może i w sercu. Wsiadałam chyba do tego samego pociągu, którym Ty wtedy odjechałeś. Podróż miałam bardzo niedobrą, byłam smutna. Jeden pan powiedział mi, że na pewno jestem zakochana albo bardzo wierna mężowi i nawet przez uśmiech nie chcę go zdradzić. Wolałabym to drugie, bo męża mam, ale w marzeniach. Muszę Cię jeszcze raz przeprosić, że Cię zawiodłam, ale co innego jest pisać, a co innego robić to. Jak się okazało tylko się przechwalałam, że jestem gotowa, lecz tak nie było. Zaskoczyłeś mnie pozytywnie, że nie domagałeś się tego, że czekałeś, aż sama zdecyduję. Wstyd mi i żałuję, że przestraszyłam się kochania, którego pragnęłam tak bardzo. Wszystko jeszcze przed nami. Również muszę Cię przeprosić za głupstwo jakie piszę: W drugi dzień po Twoim wyjeździe poprosiłam Baśkę, by zadzwoniła do Ciebie. Naprawdę siedziałam przy oknie zamyślona i słuchałam płyt, nudziłam się. Baśka zapytała sama, czy chcę by mnie z Tobą połączyć, więc odpowiedziałam bez zastanowienia, że tak, a później nie podeszłam do telefonu, bo nie chciałam przy niej rozmawiać, nie wiedziałam co Ci mam powiedzieć. Wiem, że dodzwoniła się drugi raz za dwa dni i nagadała głupot, wiedziała prawie wszystko co robiliśmy, tak ogólnie, bo jej opowiedziałam. Jest mi strasznie głupio, bo mogłeś o mnie pomyśleć naprawdę źle. Baśka do teraz tym mnie dobija, że zrobiłam gafę, że mogłam Cię swoim zachowaniem odtrącić. A przecież każdy człowiek robi jakieś głupstwa, nie ma ideałów. Nawet jest różnica między nami. Dziewczyny są prawie stałe w uczuciach, ale są lekkomyślne, gadatliwe, lubiące zwierzać się, a chłopaki? Odpowiedz mi czy się chwaliłeś tym wszystkim kolegom. Bo wiem tylko to, że w uczuciach, szczególnie już po zdobyciu dziewczyny jesteście niestali, potraficie kochać się w kilku naraz. Podziwiam płeć męską, bo przecież jest naszą podporą życia. Jak widzisz, zmieniłam się, jestem już inna niż wtedy, gdy bez konsekwencji mogłam sobie snuć fantazje erotyczne, myśląc, że i tak nic z tego nie będzie. Zaskoczyłeś mnie otwartością pieszczot i bliskością jaką mi okazałeś. Sama nie wiem po co Ci to piszę, na pewno masz swoje spostrzeżenia, a jakie ja mam to moja tajemnica, bo nie wszystko opowiedziałam w szczegółach, czerwienię się do tej pory co robiliśmy, chociaż nie jestem wstydliwa. Gdybym to dokładniej Baśce opowiedziała byłaby zazdrosna i może chciałaby udawać znowu Ciebie, chciałaby abym jej to praktycznie pokazała, a ja nie chcę. Niech trenuje na swoim chłopaku. Będę kończyć, bo możesz wziąć mnie za wariatkę, ale ja jak się rozpiszę, to wtedy brak kartek, sam wiesz. Teraz muszę zostawić trochę na później, na inne listy. Mam jedną prośbę i to wielką. Proszę Cię bardzo, czy możesz i czy chciałbyś mi wysłać nowe swoje zdjęcie bez ubrania. Ja Tobie swoje wyślę ale chcę mieć najpierw Twoje, bo Ci nie wierzę, że mi wyślesz. Na swoje zdjęcie daję słowo, a u mnie słowo to tak jakbym miała wyrzec się matki, którą bardzo kocham, gdybym nie dotrzymała. Kończę, jestem już zmęczona, ale na koniec zasyłam Ci całusa, tak, że będę dłużna jeszcze trzynaście. Liczyłam, że pocałowałeś mnie w tamto miejsce czternaście razy, o rety!. (-)

7.01.r-4. Od czasu jak opuściłeś swoją twierdzę, tak mało masz czasu, aby do mnie napisać list. Co się stało. Wiedziałam, że tak będzie, że jak pójdę z Tobą prawie na całość, to mnie zostawisz. Gdyby tak było, pogodziłabym się z tym, zapomniałabym. Lecz Ty sączysz uczucia jak gęsty syrop. Niby kochasz mnie, a nie masz wcale czasu dla mnie. Wiem, że masz nowe wyzwania, nowe środowisko, w które musisz się wtopić, tylko proszę Cię nie „wpadnij”, bo możesz kochać się z innymi, bylebym o tym nie wiedziała. Moje pierwsze w tym liście bez narzekania słowa, to będą przeprosiny za telegraficzne widokówki, ale byłam bardzo niecierpliwa. Myślałam, że jesteś u swego patrona na Sylwestrze, że nie odpisujesz, a wiesz, że poczta z tamtego świata źle funkcjonuje, a ja może bym zardzewiała z tęsknoty do koperty i tych paru słów. Jesteś romantyczny i to bardzo, wprost zadziwiająco i zadaję sobie pytanie, czy ten ostatni list nie był pisany przy pełni księżyca, bo trzeciego stycznia była pełnia. Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego piszesz, że nie chciałeś się zakochać. Przecież pięknie być zakochanym, bo ja chcę i już jestem zakochana od bardzo dawna… Już tam, gdzie jak piszesz „Żeromski w krzakach stał”, zaczęło kiełkować we mnie nasienie miłości i gdybyś wtedy był taki odważny jak ostatnio, mogłeś mnie mieć całą już wtedy tak jak chciałeś, bo ja byłam na śmierć zakochana, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Sylwestra spędziłam u koleżanki — siostry Baśki, której nie znasz. Wiem, że ona teraz studiuje w tym samym mieście co Ty, — jaki ten świat jest mały, ale tam jest bardzo dużo młodzieży i nie ma szans abyście mogli się spotkać. Jestem spokojna bo ma swojego chłopaka. Spotkanie było dziwne, radosne, nie mogłyśmy się rozstać i prawie całą noc przegadałyśmy jak dwie porządne plotkary. Byłam szczęśliwa, że mam przy sobie dziewczynę, moją skrzynkę marzeń, która wie co we mnie gra, bo czytała listy, wspominałam Ci o tym. Pokazałam jej też zdjęcia, podobałeś się jej, gratulowała mi wyboru, więc jestem zadowolona. Nie przyznała się, lecz wydaje mi się, że kiedyś zabrała mi kilka Twoich mundurowych zdjęć. Odnośnie Twojej oziębłości, czy przypadkiem Baśka nie chodzi za Tobą, bo dziwnie mnie ostatnio unika, ale to wtrącenie robię na marginesie. Gdy biła dwunasta wystrzelił nam szampan, pomyślałam o Tobie, co robisz. Choć byłeś daleko, byłeś blisko mnie, czułam że składam Ci życzenia, a Ty mnie, przypominałam sobie poprzedniego i płakałam wzruszona. Może to było wszystko pod wpływem szampana. Moja koleżanka powiedziała mi, żebym nie myślała bo będę przez cały rok tylko myśleć. Taka ogarnęła mnie wtedy melancholia. Piszę ten list przy melodii „Pola zielone”, czyżbym się zestarzała. Gdy będziesz czytał, to sobie zanuć o ile umiesz. Jest to cudowna piosenka o pierwszej miłości co utonęła w zielonych polach. Tę piosenkę to ja zawsze teraz nucę, bo moja miłość naprawdę jest zielona i utonęła, wiesz gdzieś tam na dywanie, co zachciało mi się w coś Cię pocałować na naszym spotkaniu szalonym, ale nie pozwoliłeś. Gdybym to zrobiła to czuję, że „on” by nie wytrzymał i przyszedł za mną, bo mógłby z tęsknoty uschnąć. Ja nie jestem dziewczyną, której wszystko mija szybko, nie chcę Ci pisać o moich rozterkach, bo je znasz. Za mało do siebie teraz piszemy i mógłbyś pomyśleć źle, a wiesz dobrze, że człowiek czasem potrzebuje zwierzeń i wtedy szuka odpowiedniego słuchacza. Teraz znaleźć go jest trudno, zwłaszcza, że Ty i Baśka byliście jedynymi moimi spowiednikami, którym ufałam. Ja choć mam naście lat, to się czuję teraz jakbym miała czterdziestkę, bo czuje się samotna i opuszczona. Albo za dużo Ci obiecywałam, albo Ty już spoważniałeś i nie chcesz tego, co ja chciałam Ci dać, a nie dałam. Mam prośbę, jeżeli znowu nie będziesz miał czasu na napisanie listu, to wyślij mi obiecane zdjęcie, nie wiesz jaka będzie radość dla mnie. Ja Ci wyślę również, mam już podpisane, ale czekam na Twoje. Twój list był świetny, dziękuję Ci za to, cieszyłam się jak małe dziecko. Całuję Cię mocno. Zbieram całusy teraz do stu, może mi je kiedyś zwrócisz, wiesz jak lubię. ( -)

1.02.r-4. Dziękuję Ci bardzo za list. Chcę się zrewanżować, więc piszę od razu po przeczytaniu Twojego. Przeczytałam wszystkie Twoje listy od nowa, często to robię, gdy jestem smutna. Złożone w całość są świetne, dużo w nich fantazji i dziwi mnie dlaczego nie jesteś poetą, a to odnosi się do powołania, jakie z nich się wyłania. Gdyby je wydrukować w kolejności, powstałaby bardzo dziwna książka, opisująca marzenia i przeszkody na drodze do tych marzeń. Umiesz wprowadzić w nastrój, a zaraz potem zrobić dramat. Ja Tobie dziś też o miłości będę pisała, jak już zaczęliśmy trochę inaczej to należy i kończyć. Masz rację, miłość czynną łatwiej jest przeżyć niż bierną, ale miłość czynna jest nietrwała w uczuciach, szybko wygasa, prawie się o tym przekonałam na naszym przykładzie. Wystarczyło, że niemal mnie zdobyłeś, a zaraz gdzieś Cię wywiało z mojego życia. Ja wierzę w miłość bierną, jest bardziej szlachetna i trwała. Może przesadzam, ale ja co do miłości to mam nadal zielone pojęcie, nigdy wcześniej, to znaczy zanim Ciebie poznałam, nie byłam zakochana i nigdy wcześniej nie żyłam miłością. Ty to na pewno już wiesz co to miłość i na pewno byłeś zakochany nie raz, robiłeś to nie tylko ze mną, a na pewno o wiele dalej tamte dziewczyny Cię wpuszczały. Może za daleko zachodzę, ale dlaczego nie możemy znowu do siebie pisać wszystko co jest dobre i złe, co nas męczy i cieszy, czy nie możemy się radzić nawzajem. Przecież my sobie nic dotąd nie obiecaliśmy na poważnie, że będziemy zakochani na wieki i żyli razem, aż śmierć nas nie rozłączy. Bo ja Ci również nic więcej ponad to co było nie proponuję, może być tak jak jest, bo to nie ma znaczenia, a nawet nie chcę być ciągle zakochaną beznadziejnie. Zrozumiałam, że z tego nic nie wyjdzie, że będzie to tylko miłość bez wzajemności, a to okropne, kochać kogoś i nie być kochaną. Chcę od Ciebie jednego, może to będzie trudne, ale decyzja leży w Twoich rękach. Chcę, żebyśmy byli na zawsze przyjaciółmi, jeżeli miłość w nas umrze. Nie wiesz co to za szczęście znaleźć duszę, na której oprzeć się można w czasie burzy, znaleźć miękkie i pewne schronienie, w którym oddycha się wreszcie czekając, aż uspokoi się bicie twojego serca. Nie być już samotnym, nie być zmuszonym stać wiecznie samotna z oczami wciąż otwartymi, rozpalonymi czuwaniem, dopóki znużenie nie wyda nas w ręce śmierci. Nie wiesz co to za radość mieć drugiego towarzysza, w którego dłoni złożyłoby się całą swą duszę i istotę, i którą on by złożył w nasze ręce. Cieszyć się wreszcie spoczynkiem, spać kiedy on czuwa i czuwać kiedy on śpi. Tak to już jest, że człowiek samotny szuka przyjaciela, ale trudno go znaleźć i musi długo, długo go szukać, żeby znaleźć również samotnego. Za dużo się rozczuliłam nad listem, ale to zawsze tak ze mną jest, gdy jestem sama, a za oknem ciemno. Wtedy nalatuje na mnie tęsknota za czymś, na co ja sama sobie nie mogę dać odpowiedzi. Jestem marzycielką i to bardzo. Latem w nocy siadam w oknie i jak kot patrzę w gwiazdy, marzę i tęsknię, ale gdyby mnie ktoś zapytał za czym, to nie wiem. Lubię teraz samotność, nawet za dużo. Dlaczego nie wierzysz w miłość wyczekiwaną bez granic. Odpowiedz, kto te granice ustalił i wymierzył. Przecież są granice wymierzone i ustalone, tak samo w miłości czeka się do pewnego czasu. Daję Ci przykład, może za bardzo do granic nie będzie pasował, za to jest prawdziwy. Mój kolega ze szkoły zapoznał dziewczynę z gazety i zaczął do niej pisać, i zrozum jest zakochany, a jej przecież nie zna, widział tylko jej zdjęcia. Kiedyś go spotkałam i wiesz co mi powiedział, że się z nią żeni na święta. Ja się dziwię, jak on może ją kochać, a ona jego, jednak tak jest z miłością. Nasza zaczęła się nie w gazecie, a z dotyku rąk, w kinie. Sam „Żeromski stojący w parkowych krzakach”, jak kiedyś pisałeś, to widział. Nawet wtedy nie zauważyłeś jak drżałam cała, bo miłość we mnie wchodziła. Nie wiedziałam tego, lecz teraz wiem i oddałabym wszystko, by tamten dzień powrócił, a za nim następne, gdy byłeś ze mną. Niewiele użyłeś, ale dałeś mi tyle radości, a myślę, że ja Tobie też trochę dałam. Robiłeś co chciałeś, za wyjątkiem tego jednego, szkoda, bo może pokochałbyś mnie mocniej. Muszę kończyć, bo naprawdę Cię zamęczę i znudzę, tak że nie zechcesz do mnie pisać. Nie wiesz nawet jak się boję. Boję się tego że może wyślę do Ciebie list i że będzie to ostatni, bo nie zechcesz odpisać. Bardzo się tego boję, wiec proszę, jeśli naprawdę Ci się znudzę, że już będziesz miał dość tych listów, to napisz i nie rób mi męczarni w czekaniu. Żegnam Cię mój drogi przyjacielu daleki czy bliski, dla mnie zawsze, zawsze jesteś ze mną. Mam Cię i należę do Ciebie. A nasza miłość stopiła nasze dusze w jedną. Całuję i czekam. Mam już 16 całusów w zapasie, dalej będę liczyła tylko w moim notesiku, by Cię nie przestraszyć, że aż tyle od Ciebie oczekuję. (-)

23.02.r-4. I znów nadzieja, że jest ktoś kto mnie choć trochę zrozumie. Mam przyjaciela, radość niezwykła, ale nie o tym dziś chcę pisać. Dziś będzie list inny niż były wszystkie dotąd, trochę o sobie. Teraz jestem w domu sama z siostrą, a mama w szpitalu. Dni moje są smutne, nie mam nikogo, tylko Ciebie i piszę oraz czekam, ale jest to głupie czekanie. Nie ma teraz przy mnie przyjaciela, co by mnie zrozumiał i podzielił razem ze mną los. Mam kolegów, którzy są naprawdę fajni, ale o mnie nic nie wiedzą i nie obchodzą mnie. Miałam koleżankę serdeczną, która mnie unika. Mam Ciebie, ale z tego co piszesz, to już mnie nie kochasz, czytam to między wierszami Twoich listów. Żyję nadzieją, że może kiedyś znajdzie się ktoś, kto mnie pokocha i weźmie ze sobą. Przebacz mi za wszystko, może myślałeś o mnie inaczej gdy byliśmy razem, ale wtedy czułam się swobodna, bez trosk, jak nowo narodzona, szczęśliwa, ale to szczęście trwało krótko. No i Ty, nie wiem co mnie do Ciebie tak przywiązało, przecież my się tak mało znamy, a ja myślę, że Ty jesteś mój, że Tobie wszystko mogę mówić, tak jakbyśmy znali się od dawna i żyli ze sobą. Teraz nic nie pragnę tylko jednego, być w marzeniach i w snach przy Tobie i być przyjaciółmi. Jeszcze jedna sprawa odrębna z kategorii marzeń. Zapraszam Cię na święta. Mamy nie będzie, jest w szpitalu. Napisz co o tym myślisz. Nic nie obiecuję, bo mogę Cię przestraszyć moimi planami. Mogę tylko obiecać, że tym razem wejdziesz tam, gdzie wtedy Cię nie wpuściłam, chociażby siostra miała na to patrzeć i podglądać. Na pewno zrozumie sytuację i zostawi nas samych. Propozycję składam na wszelki wypadek. Serce podpowiada mi jednak, że złudne są moje nadzieje. Nie wiem jeszcze z jakiego powodu, lecz całym ciałem i umysłem czuję, że zostałam porzucona. Boje się tej myśli najbardziej i sama nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie zabiję tej myśli, bo kocham życie i kocham Ciebie. Wiem, że beznadziejnie. Dlaczego to właśnie mnie spotkało, wytłumacz mi proszę. Zasyłam całusa. (-)

10.03.r-5. Ale zrobiłeś mi niespodziankę. W pierwszej chwili nie wiedziałam od kogo, bo list napisałeś na maszynie dla zmyłki, a w dodatku minął już rok, wystarczająco aby zapomnieć i pogodzić się z rozstaniem. Tylko te wspomnienia w całowaniu naprowadziły mnie, przypomniałam sobie, że to Ty, bo nikt inny tak mnie nie całował... Znajomy, kochany i zapomniany. Tak to było bardzo dawno, czasami byłam wspomnieniami przy Tobie, ale tylko wtedy kiedy oglądałam album i napotykałam Twoje zdjęcie. Listy Twoje zawiązałam czerwoną wstążeczką i złożyłam w archiwum, żeby czasem sięgnąć po nie i poczytać. Czytałam te listy wiele razy, aż odkryłam, że to były bajki dla dorastającej dziewczynki. Wierzyłam w te bajki, czasami obietnice spełniałeś. Dziwię się bardzo co Cię skłoniło do napisania do mnie znowu. Ja tylko liczyłam na to, że jeszcze się spotkamy, a to przed śmiercią któregoś z nas. No cóż, mam bardzo dużo do napisania. Nie piszę, bo nie wiem czy i teraz otrzymam odpowiedź. Przez te lata może coś zmieniło się w moim życiorysie. Zrobiłam się trochę poważniejsza, schudłam, postarzałam się. Bardzo mnie interesuje co robisz, jak żyjesz, czy nie zmieniłeś stanu cywilnego, bo byłam pewna, że tylko przez to już nie piszesz. Masz moje stare zdjęcia, ja mam Twoje, w tym jedno wiesz jakie, więc bardzo proszę o ile możesz, wyślij mi aktualne. Ja postaram się również Ci wysłać. To jest moje pierwsze życzenie. Jeżeli zmieniłeś stan cywilny, to bardzo Cię proszę o zdjęcia żony i dzieci, jeżeli już je masz. Nie będę zazdrosna ani zła. Tak się w życiu układa i nie ma na to rady. Czekam na list. (-)

2.04.r-5. Bardzo Ci dziękuję za list i nadzieję jaką mi dałeś. Dziękuję Ci, że nie ożeniłeś się, choć mało brakowało, jak piszesz. Nie chcę nic wiedzieć na temat tego Twojego incydentu w życiu dorosłym. Bo wtedy każda następna musiałaby wszystko wiedzieć o incydencie ze mną, a ja nie chcę abyś komukolwiek o tym opowiadał. Było, minęło, mam nadzieję, że powróci jeszcze wtedy gdy przyjdzie pora. Tak jak obiecałam, czekam nadal z tym co zachowałam dawno temu dla Ciebie. Piszę ten list z małym natchnieniem. Nie mówiłam Ci, ale ojca nie widziałam już kilka lat, wyjechał do Rosji i dopiero w tym roku go spotkałam, gdy przysłał zaproszenie. Co to było za spotkanie, dużo łez i wspomnień. Dopóki jednak dojechałyśmy z siostrą na spotkanie z nim, miałyśmy małe przygody. Jak to się stało opiszę innym razem i gdybym miała trochę talentu pisarskiego, mogłabym napisać książkę „Jak odnaleźć ojca”. Jaka jest tam młodzież? Jedno co mi się podobało, to ich dążenie do zawarcia znajomości. Byłyśmy na ruskiej zabawie, każdy podchodził do nas i przedstawiał się. Mnie to bawiło. Bardzo są ciekawi jak żyjemy. Co do mody, to nie za bardzo. Chłopaki są krótko obcięci, dziewczęta noszą koki i długie spódnice. Przy nich, my w mini wyglądałyśmy śmiesznie i wyzywająco. Muzykę mają ludową. Gdy my tańczyłyśmy po naszemu, byli bardzo zdziwieni, jak możemy tak ruszać nogami i rękoma, myśleli, że jesteśmy popsute. Najbardziej podobała mi się ich koleżeńskość i gościnność. Gdy odjeżdżałam byłam bardzo szczęśliwa, że uciekam od tego jedzenia i picia. Byłam tak przesycona, że bałam się o utratę figury. Na wakacjach pracują, oni mówią, że muszą odbudować ojczyznę, żeby była nowoczesna i nowa. Może coś o sobie teraz. Wybrałam samotność. Mam kolegów i koleżanki, ale z nimi to tylko spędzam od czasu do czasu parę wolnych chwil. Stanu nie zmieniłam, nie mam materiału na budowę nowego życia, a zrobić to głupstwo z byle kim, to trzeba się głęboko zastanowić. Może kiedyś wybije ta godzina, że powiem „tak”. Mam dwa nowe zdjęcia swoje, wiec je wysyłam. Napisz czy jest jakaś zmiana. Bardzo chciałabym mieć Twoje nowe zdjęcie. Ty na pewno też się zmieniłeś. Gdy przestałeś pisać nie rozpaczałam. Wiedziałam, że czas zrobi swoje, że nawet nie warto jest pisać i kochać na odległość. Lecz teraz kiedy zacząłeś od nowa, coś się we mnie przełamało, bo na pierwszy liścik chciałam nie odpisywać, ale teraz jest wszystko na dobrej drodze i tylko mogę się spodziewać od Ciebie kolejnego zawodu. Jestem na to gotowa, na kolejny rozdział romansu z Tobą, chociaż miałaby zaskoczyć mnie starość w samotności. Napisz jak święta, czy byłeś w domu. Ja się nudziłam w swoim domu. Planuję spędzić te wakacje nad morzem, już mam zaklepane, w następnym liście podam Ci szczegóły. Jeżeli poczujesz pragnienie lub wolę popatrzenia na moje gorejące w słońcu ciało, to zorganizuj sobie wypad. Na pewno odnajdziemy się tam od nowa. Do następnego listu (-)


Бесплатный фрагмент закончился.

Купите книгу, чтобы продолжить чтение.