Ostatni? rozdział

Объем: 188 бумажных стр.

Формат: epub, fb2, pdfRead, mobi

Подробнее

Dziękuję za możliwość przeczytania tego tekstu, czuję się wyróżniona

Dr Sylwia Rydz

Łódź, 15 lutego 2018 roku

Zostałam przez autorkę poproszona o uwagi do rękopisu przygotowywanej do druku książki.

Ania ma już dużą wprawę zarówno w opowiadaniu o sobie jak i w pisaniu (czytałam także pierwszą książkę autorki „Lukrecja w ciele Krzyśka”). Właściwie to ma już wyrobiony pewien styl narracji. Wszystko jest spójną i ciekawą opowieścią, a ponadto zawiera mnóstwo praktycznych wskazówek — prawie jak poradnik. Właściwie ten tekst potwierdza to, co odczułam przy naszym pierwszym spotkaniu — Ania jest niesamowicie otwartą osobą o dużej samoświadomości siebie a przede wszystkim pozytywnie nastawioną do życia kobietą. I powtórzę teraz to co mówiłam, gdy miałyśmy okazję się spotkać — mało która kobieta biologiczna jest tak świadoma kobiecości, jak Ania. Ma mnóstwo obszarów i tematów przerobionych i przepracowanych. Co się da zmienić — zmienia, na co nie mamy wpływu — szkoda trudu i czasu. Życie niesie tyle ciekawych wyzwań, że nie ma co marnować ich na rzeczy bezsensowne. Jej ponowne narodziny są odkrywaniem życia na nowo, dają Jej mnóstwo energii i satysfakcji (problemów też). Zastanawiam się, ile rzeczy było by poza Nią, gdyby nie dokonała tych jakże trudnych zmian w swoim życiu. Mocnym akcentem jest ostatnie zadanie o stawianiu zniczy i kwiatów na grobie. Ma radość zamiast depresji i pełnię życia zamiast myśli samobójczych. Myślę, że pytanie „czy warto?” jest pytaniem retorycznym.

Transseksualizm

Jak możemy przeczytać w ICD-10, czyli Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, transseksualizm klasyfikowany jest w grupie F64 (zaburzenia identyfikacji płciowej) w sposób następujący:

Transseksualizm (F64.0)

Pacjent pragnie żyć i być akceptowanym jako przedstawiciel płci przeciwnej, czemu towarzyszy zazwyczaj uczucie niezadowolenia z powodu niewłaściwości własnych anatomicznych cech płciowych oraz chęć poddania się leczeniu hormonalnemu czy operacyjnemu, by własne ciało uczynić możliwie najbardziej podobnym do ciała płci preferowanej.

Jeżeli sięgniemy do Kryteriów diagnostycznych DSM IV, to przeczytamy, że jest to Zaburzenie tożsamości płciowej:

[…] A. Silne i utrwalone utożsamianie się z płcią przeciwną (nieograniczone do pragnienia jakichś uznawanych korzyści związanych z przynależnością do płci odmiennej).

U dorastających i dorosłych zakłócenie przejawia się takimi objawami jak: stałe pragnienie przynależności do innej płci, częste podawanie się za osobę innej płci, pragnienie życia lub bycia traktowanym jako osoba innej płci albo przeświadczenie o swoich uczuciach lub reakcjach jako typowych dla innej płci.

B. Utrwalone poczucie niewygody związanej z własną płcią i poczucie niewłaściwości roli związanej z ta płcią.

U dorastających i dorosłych zaburzenie przejawia się takimi objawami, jak: pochłoniecie potrzebą uwolnienia się od pierwotnych lub wtórnych cech płciowych (np. żądanie hormonów, zabiegów chirurgicznych lub innych sposobów fizycznej zmiany cech płciowych na naśladujące inną płeć) albo przekonanie, że urodził się z niewłaściwą płcią.

C. Zakłócenie nie współistnieje ze stanem fizycznego interseksualizmu.

D. Zakłócenie powoduje kliniczne cierpienie lub ograniczenie funkcjonowanie społecznego, zawodowego lub w innych ważnych dziedzinach funkcjonowania[…]

Kolejna edycja kryteriów diagnostycznych DSM V określeniem Dysforia płciowa u dorastających i dorosłych precyzuje: […] Wyraźna niezgodność miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią a płcią jej przypisaną, trwająca co najmniej sześć miesięcy, objawiająca się co najmniej dwoma spośród wymienionych:

— Wyraźna niezgodność miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią a pierwszorzędnymi i/lub drugorzędnymi cechami płciowymi […].

— Silna potrzeba bycia pozbawionym pierwszorzędnych i/lub drugorzędnych cech płciowych z powodu wyrażanej niezgodności miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią […]

— Silna potrzeba posiadania pierwszorzędnych i/lub drugorzędnych cech płciowych płci przeciwnej

— Silna potrzeba bycia przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)

— Silna potrzeba bycia traktowanym jak osoba przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)

— Wyraźne przekonanie, że dana osoba wyraża uczucia i prezentuje reakcje typowe dla płci przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)[…]

Tyle „regułki”.

Chciałabym jeszcze tutaj wspomnieć o różnicach miedzy transseksualizmem a transwestytyzmem podwójnej roli. Według ICD-10 transwestytyzm o typie podwójnej roli to:

Przebieranie się w odzież płci przeciwnej w celu osiągnięcia przyjemności z chwilowego odczuwania przynależności do płci przeciwnej, jednak bez chęci bardziej trwałej zmiany płci i bez pragnienia operacyjnego potwierdzenia tej zmiany. Przebieraniu się nie towarzyszy podniecenie seksualne.

Zaburzenia identyfikacji płciowej w okresie dojrzewania lub wieku dorosłym, typ nie transseksualny.


Wspominam o tym, gdyż dla przeciętnego odbiorcy osoba transseksualnatranswestyta podwójnej roli to to samo. Zwłaszcza, że nie zdają sobie sprawy z tego, że transwestytyzm występuje także wśród biologicznych kobiet.


Wiele osób transpłciowych (transseksualnych) przechodzi „etap” określania siebie jako transwestyty podwójnej roli, sama taki etap przechodziłam. Jest to jedna z prób dostosowania się do otaczającej rzeczywistości, do warunków osobistych. W moim przypadku, i przypuszczam, że w znakomitej większości innych przypadków, jest to jednak tylko etap.

Użyłam przed chwilą pojęcia transpłciowość. Zrobiłam to celowo, gdyż staramy się wprowadzać do biegu właśnie to pojęcie, które w języku polskim lepiej oddaje istotę sprawy. Sex w języku polskim kojarzy się jednoznacznie, i określenie transseksualizm kieruje uwagę na seksualność, gdy tymczasem mamy tutaj do czynienia z tożsamością płciową, gdzie nasza seksualność nie gra roli. Osoba transpłciowa może być osobą homoseksualną, heteroseksualną, biseksualną, aseksualną i nie ma to wpływu na to, że jest osobą transpłciową. Jej tożsamość płciowa o tyle ma związek z seksualnością, że może determinować, jaką orientację dana osoba ma, chociaż i z tym zagadnieniem w przypadku osób transpłciowych nie jest łatwo i prosto, o czym będzie można przeczytać także w dalszej części tej książki.

Obecnie w Polsce pojęcie transpłciowość to parasol, pod którym znajdują się wszystkie osoby, które wyłamują się z binarnego podziału płci, czyli także osoby transseksualne. Używam tego określenia głównie dlatego, że opowiadam o procesie korekty płci, w którym to określenie jest oficjalnie używane. Jednak, jak sami czytelnicy zauważą, często używam też określenia transpłciowość. W odniesieniu do mnie, a opowiadam własną korektę płci, są to terminy równoznaczne, choć należy cały czas pamiętać, że transpłciowość ma bardzo wiele obliczy.

Nie chcę wdawać się w długi wykład. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do literatury fachowej, której na naszym rynku wydawniczym już trochę jest i sukcesywnie przybywa nowej. Chciałam tylko podkreślić, że to nie jest mój wymysł; że to, czego doświadczam, doświadcza na świecie bardzo wielu ludzi i jest to na tyle poważne, że zjawiskiem tym od lat zajmują się badacze.


Bibliografia

— ICD-10 Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych, rewizja dziesiąta, World Health Organization 2008, Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia 2012

— DSM-IV-TR Kryteria diagnostyczne, American Psychiatric Association 2000, wydanie polskie Elsevier Urban & Partner 2010

— DSM-V-TR Kryteria diagnostyczne, American Psychiatric Association 2013, wydanie polskie Edra Urban & Partner 2015

Wstęp

Mam nadzieję, że przeczytanie tej opowieści pozwoli zrozumieć, że żadna osoba transseksualna nie koryguje płci dla swojego kaprysu.

Mam nadzieję też, że pozwoli zrozumieć, dlaczego tak niewiele osób transseksualnych decyduje się na przejście tej drogi, mimo, że większość z nich zapewne by chciało.

Chcę wierzyć, że doczekamy takich czasów, gdzie proces ten nie będzie tak bolesny, kosztowny i skomplikowany. I że doczekamy czasów, gdzie nikt nie będzie nikogo zmuszał wbrew jego woli do robienia ze swoim życiem i ciałem tego, na co nie ma ochoty.

Rozpoczynając proces tranzycji, nie wiedziałam prawie nic o jego przebiegu. Nie wiedziałam, jak powinien prawidłowo przebiegać. Znałam tylko ogólny zarys. Trudno mi było znaleźć konkretne informacje przedstawiające ten proces krok po kroku, we wszystkich aspektach, jakie z nim się wiążą. Borykając się z tymi problemami, szukając odpowiedzi na wiele pytań, stwierdziłam, że skoro zaczęłam pisać o swojej przemianie, mogę przecież także opisać cały proces ze wszystkimi jego niuansami. Tak powstał pomysł, by napisać tą książkę, w której chciałam opisać cały proces tranzycji. Zarówno diagnostyczny, jak i medyczny oraz prawny. Chciałam, by na konkretnym przykładzie można było prześledzić, jak trudny, skomplikowany, odpowiedzialny i zależny od wielu, często niezależnych od nas czynników, jest to proces.

Chciałam pokazać wszystkim tym, którym wydaje się, że czterdziestodwuletniemu facetowi coś odbiło i zachciało mu się nagle być kobietą (często słyszałam takie opinie), że dla kaprysu raczej nikt nie poddałby się tak skomplikowanemu i drogiemu procesowi, który w dodatku spowodował poważne zmiany w życiu rodzinnym.

Pragnę także, by inne osoby trans, czy to rozpoczynające swoją drogę, czy już będące na niej, mogły porównać i być może uzyskać podpowiedź, co w danej sytuacji można zrobić. Sama się wielokrotnie przekonałam, że uzyskanie informacji, mimo istnienia for branżowych, wcale nie jest proste. A uzyskane informacje z różnych źródeł często się wzajemnie wykluczały.

Nie chcę powiedzieć, że droga, którą przeszłam, jest jedyną prawidłową. To tylko przykład jednej konkretnej osoby, która ten proces przeszła w konkretnych uwarunkowaniach. W taki a nie inny sposób. I co ważne, przeszła go z pozytywnym skutkiem. Zarówno w sferze medycznej, jak i prawnej. Ale przede wszystkim w sferze psychicznej i emocjonalnej. Co w przypadku tranzycji jest chyba najważniejsze i wyklucza, w co głęboko wierzę, jakiekolwiek szanse na pojawienie się myśli o detranzycji.

Tryptyk

Gdy w 2012 roku zaczynałam pisać bloga, nie przypuszczałam, że powstanie opowieść o tym, jak odkrywałam siebie. Dzisiaj jestem pewną siebie, spełnioną kobietą odnoszącą sukcesy w działaniach społecznych. Nie wzięło się to znikąd, dlatego, wiedząc, jak wiele osób transpłciowych walczy o prawo do bycia sobą, postanowiłam zrobić coś, co przyczyni się do tego, by nam, osobom transpłciowym, żyło się lepiej. Temu służy min założona przeze mnie Fundacja. Temu też służy ten tryptyk, którego ostatnią część mają Państwo w rękach.

Książka ta kończy historię odkrywania siebie rozpoczętą na kartach „Lukrecji w ciele Krzyśka” a kontynuowaną w „Opowieściach różnej treści”.

Dobra ta droga czy zła?

czyli test realnego życia; pytania, które powinny być zadane czy nie i dzieci.

Wielokrotnie w trakcie procesu, gdy wdawałam się w dyskusje o jego przebiegu, spotykałam się z zarzutami, że propaguję metody niegodne z tym, do czego powinniśmy dążyć. Że chwalę metody, które są przestarzałe, kontrowersyjne, nieodpowiadające standardom, do jakich powinno się dążyć.

Ok, zgadzam się, że proces ten wymaga zmian. I sama bardzo często w różnych rozmowach to podkreślam. Zgadzam się, że wiele aspektów powinno wyglądać inaczej. Sama kiedyś w faktach TVN powiedziałam, że test realnego życia to okrutny survival. Ale…

Właśnie to ale.

Ja w swoich działaniach postanowiłam skupiać się na pomocy tu i teraz. I takie przesłanie towarzyszy powstaniu tej książki i zapisu mojego procesu tranzycji.

Przeszłam go w całości w taki a nie inny sposób. Wiem, czego chciałam dzięki niemu się dowiedzieć, czego uniknąć, gdzie dotrzeć. I przede wszystkim zrobić to tu i teraz. Gdy ktoś mnie zapyta, jak powinien to zrobić dzisiaj, w tej rzeczywistości, w jakiej żyjemy, powiem mu, że w taki sposób, niedoskonały, być może nawet łamiący pewne standardy, które już w pewnym stopniu funkcjonują, można osiągnąć zamierzony efekt.

Jestem kobietą po przejściach. Mam rodzinę (byłą żonę, syna, siostrę i Jej rodzinę), miałam rodziców, mam dalszą rodzinę i nie uważałam, że pytania ich dotyczące w trakcie diagnozy były czymś nie na miejscu. Dążyłam wręcz do nich, bo dla mnie proces tranzycji to nie „ja” tylko „my”. Dotyczył on wszystkich moich bliskich. I od razu podkreślam, dla mnie było to dobre i wskazane i wiem, że pomogło nie tylko mnie, ale pośrednio także moim bliskim, gdyż byłam w stanie lepiej ten cały proces przeprowadzić z ich „udziałem”. Dlatego, gdy ktoś mnie zapyta, czy proces tranzycji dotyczy tylko „mnie” czy dotyczy „nas”, odpowiem, że „nas” i powinno się to uwzględnić w diagnostyce. Co oczywiście nie znaczy, że każdy ma się do tej rady stosować.

Tak samo moja seksualność. Podejście do tego zagadnienia w odniesieniu do tego, że zmieniam cały swój świat, zmieniam postrzeganie siebie, jest jak najbardziej na miejscu. Tutaj też rozmowy na ten temat bardzo mi pomogły, więc też uważam, że są wskazane i mogą pomóc.

Jednak powtórzę, to moje doświadczenia tak mi każą mówić, co nie znaczy, że każdy ma się do nich stosować. Tak samo, gdy polecam diagnostów to nie dlatego, że uważam, że są najlepsi w branży, ale dlatego, że ja jestem zadowolona z ich pracy. Nie oceniam ich metod a skutek. Gdyż tak właśnie widzę ten problem w odniesieniu do konkretnej osoby, która tu i teraz chce przejść proces. Najważniejszy jest efekt, i to nie tylko pozytywny przebieg rozprawy, ale „ja” w otaczającym mnie najbliższym świecie (rodzina, przyjaciele, praca, sąsiedzi).

Z tego samego powodu uważam, że ten wyklęty wręcz test realnego życia, który i moim zdaniem w jego założeniach jest pomyłką, ma jednak swoją wartość. W rzeczywistości, w jakiej obecnie żyjemy, jestem przekonana, że tylko sprawdzenie siebie w takim teście może dać odpowiedź, czy podołam, czy to, że widzę w sobie kobietę/mężczyznę jest na tyle silne, że będę w stanie, dzień za dniem, być może do końca życia, mierzyć się z różnymi problemami i wyzwaniami, wielkimi, dotyczącymi ważnych spraw, ale i prozaicznymi sytuacjami życia codziennego (jeden, bardzo kuriozalny, ale dobrze pokazujący to, o czym piszę, przykład: w moim wieku zarost jest bardzo widoczny. Nie stać mnie na laserowe zabiegi usunięcia go, więc codziennie rano, czy chcę, czy nie, muszę zrobić makijaż. Poza tym, muszę myśleć o tym, że wieczorem będzie już ponownie widoczny. Mieszkam na osiedlu. Niekiedy zdarza się, że mam dzień lenistwa, gdy nie muszę wyjść z domu, ale nagle okaże się, że muszę, chociażby w tak prozaicznej sprawie, jak wyniesienie śmieci, bo coś się stało i nie mogą poczekać do następnego dnia. Wtedy, by wyjść na kilka minut na dwór i przejść 100m do osiedlowego śmietnika, muszę zrobić pełny makijaż, który zajmuje mi z goleniem prawie godzinę).

Takich „drobiazgów” mam w życiu dostatek. Albo to, że mijam jakąś parę i słyszę: „tej, to był facet”. I głośny śmiech. Nie wystarczy przejść pełnej diagnozy i procesu sądowego, by świat nagle zaczął patrzeć na ciebie inaczej, zwłaszcza, gdy już nie masz „naście” albo dwadzieścia parę lat.

Ja mogę powiedzieć, że nie mam problemu, bo nawet takie teksty, jak wspomniany wyżej, mnie śmieszą (choć zawsze trochę bolą i irytują, i tak chyba już zostanie), ale wiem, że ten stan osiągnęłam dzięki temu, zwał jak zwał, testowi. Fakt, że ja go nie robiłam bo miałam takie zalecenie, ale był wymogiem mojego lekarza prowadzącego, więc i tak bym mu się poddała. Ja go robiłam, bo chciałam, bo uważałam, że skoro jestem kobietą, to chcę żyć jak kobieta, i muszę to sprawdzić, zanim podejmę radykalne kroki. Dlatego, gdy okazało się, że mam się poddać operacji, nie miałam wątpliwości. Mogłam się skupić tylko na tym, w jaki sposób i za co ją przeprowadzić, a nie, czy tej nieodwracalnej zmiany nie będę potem żałowała.

Można oczywiście dyskutować o zasadności wymagania testu realnego życia w ramach samego procesu. Tutaj oczywiście jestem zgodna, że jego przeprowadzenie powinno być decyzją samej osoby diagnozowanej, jednak też uważam, że diagnosta powinien, nawet, jak by go nie wymagał, wyjaśnić, dlaczego warto byłoby się mu poddać. Tak, jak rozumiem tych, co mówią, że to łamanie praw człowieka, tak samo rozumiem tych, którzy mają swoim nazwiskiem podpisać się pod decyzją, która zmieni życie innego człowieka. Zmieni bardzo radykalnie.

Zapewne to, co teraz napiszę, sprowadzi na moją głowę kolejne gromy, ale jak próbuję sobie siebie wyobrazić, że diagnozuję osobę, której mam wystawić opinię dla seksuologa potrzebną do pozwu sądowego, nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym cokolwiek zlekceważyć. Tak łatwo mówić, jak coś powinno wyglądać, jak nie trzeba podjąć decyzji w odniesieniu do konkretnej osoby, która w pełni ufa naszej ocenie. I brałabym też pod uwagę sytuację, w jakiej osoba diagnozowana się znajduje, bo zwłaszcza w obecnych czasach ma to ogromne znaczenie.

Zawsze będę w rozmowach dotyczących procedur podkreślała konieczność ujęcia ich w sformalizowane ramy i ich uproszczenia. Jednak w konkretnym przypadku osobie, która mnie zapyta, co i jak ma zrobić, powiem, jaki scenariusz ma przyjąć, by osiągnąć zamierzony cel w najlepszy możliwy sposób.

Poruszę jeszcze jeden problem. Dzieci. Osobie mającej niepełnoletnie dzieci powiem, że podejmując proces tranzycji z prawną korektą, utraci prawa rodzicielskie. Uważam to za barbarzyńskie, tak samo, jak zmuszanie do rozwodu. Ale tak jest obecnie i oczywiście, gdy ktoś będzie chciał walczyć, to oczywiście może, i chwała mu za to. Ale powiem też, że decydując się na pełną korektę musi liczyć się z tym, że te prawa utraci. Gdyż właśnie tak postrzegam informowanie konkretnej osoby. Przedstawienie wszystkich aspektów, wskazanie zagrożeń, pokazanie sposobu realizacji. I próbę znalezienia najlepszego rozwiązania. A nie zmienianie systemu, bo nie każdy chce i ma siłę, by ten system zmieniać. Jak chce przejść proces skutecznie, to ma do tego prawo i ja tą książką jeden z takich skutecznych sposobów chcę pokazać.

Cały czas wierzę, że doczekam czasów, gdy nie będzie trzeba dokonywać tak bolesnych wyborów podejmując decyzję prawnej korekty płci, ale dopóki mamy taką sytuację, jaką mamy, zawsze będę stawiała na pierwszym planie skuteczność, efekt, a nie metodę diagnostyczną.

Miałam dobre relacje z mamą, spojrzałam inaczej na ojca, gdy opiekowałam się nim w ostatnich miesiącach jego życia, a on do mnie mówił „waćpani”. Mam bardzo dobre relacje z siostrą i Jej rodziną. Mam dobre relacje z synem. Mam dobre, a nawet nie bałabym się powiedzieć, bardzo dobre relacje z ludźmi z przeróżnych grup społecznych i środowisk. Wierzę w Boga i głośno o tym mówię. W czerwcu zostałam Akolitką, chyba pierwszą trans kobietą pełniąca tą posługę w Polsce. Mam bardzo złe doświadczenia ze środowiskiem LGBT, praktycznie w chwili obecnej to jedyne złe relacje, jakie są moim udziałem.

Wszystko to, także ten ostatni punkt (czego akurat nie żałuję i nie uważam za porażkę), są wynikiem tego, w jaki sposób przeszłam proces tranzycji, proces odkrywania siebie.

październik 2017

Kilka uwag na koniec wstępu

Komponując zawartość książki brałam pod uwagę, że kogoś może interesować tylko sam proces. Inną osobę operacje. Jeszcze inną diagnoza. A ktoś być może potrzebuje tylko informacji o tym, co zrobić, jak się ma wyrok już w ręku. Mam nadzieję, że przyjęty przeze mnie układ pozwoli każdemu zainteresowanemu łatwo znaleźć te informacje, których poszukuje.

Dlatego książka podzielona jest na działy, które zachowują wewnątrz chronologię. Natomiast same nie są ułożone chronologicznie, gdyż wiele rzeczy działo się równocześnie. Opisałam je właśnie w ten sposób, by w jednym rozdziale było zamknięte całe zagadnienie.


Chcąc nadać bardziej uniwersalny wymiar książce, nie podaję w niej pełnych dat.

A teraz już zapraszam w „podróż pociągiem do bycia sobą”.

Wsiadamy na stacji Krzysztof, by wysiąść na stacji Anna Maria.

Diagnoza psychologiczna, psychiatryczna, seksuologiczna, włączenie kuracji hormonalnej oraz pytania, ważne pytania

Obecnie, gdy jestem już po, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to niezwykle skomplikowany proces, który wymaga wielu wyrzeczeń i niesie ze sobą konkretne wyzwania. Jest także, co niezmiernie ważne, bardzo kosztowny.

Gdy dojrzałam do podjęcia tej decyzji, zaczęłam na poważnie rozważać, jaką drogą pójść. Miałam sporo wiedzy i informacji na temat różnych sposobów i lekarzy, którzy prowadzą ten proces. Wiele przemyśleń dał mi udział w serialu w „W obcym ciele”, gdzie widziałam, i usłyszałam w rozmowach z uczestnikami, jak to wygląda u pewnego pana doktora.

Ja postanowiłam zrobić zupełnie inaczej.

Lekarz prowadzący

Wiedziałam, że pierwsze kroki muszę skierować do seksuologa. Poszukałam w internecie panią seksuolog, bo od razu uznałam, że chcę ten proces przechodzić z panią doktor a nie panem doktorem. Chciałam też, by była to osoba nie znana w branży.

W ten sposób trafiam na profil Pani Pauliny Klonowskiej-Woźniak. Przeczytałam opinie o Jej kompetencjach. Ze zdjęcia profilowego patrzyła na mnie twarz, która od początku budziła we mnie zaufanie i emanowała tak potrzebną w przypadku tranzycji, empatią.

Umówiłam się na pierwszą wizytę i wysłałam na podany numer telefonu smsa z pytaniem, czy Pani Paulina ma doświadczenie z osobami trans. Dostałam potwierdzenie, więc spokojnie czekałam na termin pierwszej wizyty.

Proces tranzycji jest wielkim wyzwaniem.

Musiałam nastawić się na całkowitą otwartość i szczerość, jednocześnie zdając sobie sprawę, że wiele moich wniosków i odczuć w stosunku do siebie samej zostanie poddane wnikliwej analizie. Decydując się na tranzycję miałam już za sobą wnikliwą samoanalizę, która jest podstawą prawidłowego przebiegu takiego procesu. A przynajmniej znacznie ułatwia cały proces.

Oczywiście, często zdarza się, że do specjalisty trafia osoba, która chce zrozumieć, co się z nią dzieje, i wtedy cały proces wygląda zupełnie inaczej. I na pewno jest z wielu względów o wiele trudniejszy dla obu stron. Właśnie ta świadomość jest jedną z głównych przyczyn, dla której chcę ukończyć studia psychologiczne, gdyż zdaję sobie sprawę, jak łatwo jest popełnić błąd, który może zaważyć na kogoś życiu.

Wiem, że wielu osobom, zwłaszcza w środowisku trans, może nie spodobać się to, co za chwilę napiszę, ale uważam, że bez wnikliwej i wielotorowej analizy diagnostycznej, osoba, która ma problem z określeniem swojej płci psychicznej, może zrobić sobie wielką krzywdę. Oczywiście, jestem jak najbardziej za uproszczeniem procedury prawnej korekty płci metrykalnej, ale uważam, że powinna być poprzedzona profesjonalną diagnozą. Jeżeli mówić o zmianach w całym systemie, to tutaj też widzę wiele do zrobienia. Osoba, która potrzebuje pomocy w określeniu swojej płci, powinna mieć możliwość dostać pomoc od fachowców doskonale przygotowanych do prowadzenia takich procesów diagnostycznych w ramach NFZ. Niestety, tutaj nie dosyć, że czeka się miesiącami na wizyty, jak zresztą w wielu innych dziedzinach zdrowotnych, to jeszcze, jak wreszcie się doczeka, trafia zazwyczaj na lekarza, który nie ma doświadczenia w tego typu przypadkach. I albo trzeba zaczynać szukanie i czekanie od nowa, albo poddać się diagnozie, która już na wstępie stawia pod znakiem pytania jej skuteczność.

Ja na szczęście byłam w takiej sytuacji, że mogłam zdecydować się na diagnozę w prywatnych gabinetach specjalistycznych. Tym, którzy cały czas uważają, że osoby trans robią to dla swojego „widzimisie”, bo im się coś „ubzdurało” w głowie, jeżeli jakimś cudem czytają te słowa, niech zajrzą na koniec książki, gdzie przedstawiam koszty, jakie poniosłam po to, by móc być sobą i by uzyskać potwierdzenie, że jednak nic mi się w głowie nie „ubzdurało”.

Chciałabym jeszcze poruszyć kolejny bardzo kontrowersyjny temat związany z procesem diagnostycznym.

Test realnego życia

Bazując na swoich doświadczeniach, jestem przekonana, że bez takiego testu nie dowiemy się, czy jesteśmy gotowi żyć w zgodzie z odczuwaną płcią psychiczną. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, jak wiele kłopotów może sprawiać taki test, dlatego ważne jest, by to lekarz prowadzący biorąc pod uwagę sytuację swojego klienta, wprowadził go w odpowiednim czasie i w odpowiedniej formie. I tu ponownie kłania się profesjonalizm i doświadczenie terapeuty. Nie może być takich sytuacji, że skoro jest zalecany ten test, to lekarz każe go realizować bez względu na konsekwencje, jakie może spowodować. A niestety, takie nieprzemyślane polecenia zdarzają się. Sytuacja każdej osoby trans jest inna. Rodzina, dom, praca, wygląd. Dobrze, gdy osoba, która rozpoczyna cykl diagnostyczny, już od jakiegoś czasu żyje w zgodzie z tym, kim się czuje.

Ja właśnie miałam to szczęście. Uważam jednak, że bez względu na to, jakie warunki osobiste towarzyszą diagnostyce, bez wprowadzenia tego testu nie wyobrażam sobie, by można było skonfrontować nasze oczekiwania z realnym życiem. Tym bardziej, że biorąc pod uwagę różne aspekty, jak wiek, wygląd, cechy indywidualne (np. silny zarost, który wymaga codziennego starannego makijażu, który i tak nie jest w stanie zamaskować go całkowicie) trzeba się przekonać, czy jestem w stanie dzień za dniem mierzyć się z różnymi sytuacjami, niekiedy przykrymi i czy jestem gotowa mierzyć się z nimi każdego dnia, być może do śmierci. Muszę sprawdzić swoje reakcje na różne sytuacje i to, jak takie wydarzenia (głównie o negatywnym wydźwięku) wpływają na moją psychikę i postrzeganie siebie. Także bez tego testu nie nauczymy się, jak zachowując swój styl, nie bulwersować swoim wyglądem. Mi samej zabrało to, śmiało mogę powiedzieć, kilka lat. I dzisiaj bardzo często słyszę, że zawsze jestem elegancko ubrana i że wiele biologicznych kobiet mogłoby brać ze mnie przykład, jak się ubierać, jak siebie prezentować. Ale to nie przyszło znikąd. Testy, opinie znajomych, często bardzo ostre. Ciągła walka z własnymi pragnieniami. Tego nie da się zrobić bez konfrontacji z ludźmi, z przechodniami, z radami przyjaciół i znajomych, którzy nas widzą i oceniają. Wiem z własnego doświadczenia, że osoby, które są nam bliskie, życzliwe, praktycznie bez oporów udzielą nam rad, zwrócą uwagę na błędy, gdyż bardzo szybko zdają sobie sprawę, że często nie potrafimy dostrzec tego, zachłyśnięci czymś, co jest dla nas kompletnie nowe i niezwykłe, gdzie popełniamy błąd.

Ja takich rad dostałam całe mnóstwo, ale przede wszystkim obserwowałam, testowałam, próbowałam, zresztą nadal to robię. Mnie osobiście bardzo pomogło to, że kocham zdjęcia. Robiłam je sobie w domu, gdy testowałam różne stroje, robiłam je na spacerach, podczas wyjazdów, w pracy i analizowałam je potem, a umieszczając je na swoim profilu na facebooku często dostawałam krytyczne uwagi od przyjaciół. Tutaj ponownie pomogło mi to, że żyłam już w pełni jako kobieta i mogłam te testy robić praktycznie non stop.

Chciałabym wyraźnie podkreślić, że moje wnioski wyciągam na swoich doświadczeniach i doskonale zdaję sobie sprawę, że nie można ich stosować jak kalki. Piszę po prostu to, co mi pomogło, co sprawiło, że przeszłam przez ten trudny proces z sukcesem.

Ja, rozpoczynając proces tranzycji, miałam praktycznie za sobą wszystkie te testy, które doprowadziły mnie do takich a nie innych wniosków. Długi czas myślałam, że nie podejmę się przejścia tego procesu. Jak to się stało, że ostatecznie podjęłam taką decyzję a nie inną, opisuję w swojej autobiografii.

Pierwsza wizyta

Idąc na pierwsze spotkanie z Panią Pauliną byłam pewna, że dostanę na koniec procesu diagnozy potwierdzenie tego, że jestem tym, za kogo się uważam.

Myślę, że mogąc swoje postrzeganie siebie doprowadzić samemu do takiego stanu, bardzo ułatwia cały proces. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nikt nie siedzi w mojej głowie, i że tylko ja sama mogę sobie odpowiedzieć, kim jestem. Zgadzam się z tym całkowicie. Dla mnie proces diagnostyczny miał przede wszystkim umożliwić prawną korektę płci metrykalnej, czego bez medycznej diagnozy nie mogłabym zrobić. Poza tym, chciałam usłyszeć, mimo że byłam o tym przekonana, że jestem w pełni zdrowa psychicznie i fizycznie i że nie ma nic, co by mogło powodować, że coś mi się wydaje. Nie zdawałam sobie sprawy, jak taki proces będzie wyglądał. Nie chcąc w jakikolwiek sposób się sugerować czy nastawiać, specjalnie nie szukałam szczegółowych informacji o przebiegu procesu. Uzyskałam tylko wiedzę o takim sposobie, którego w odniesieniu do siebie chciałam uniknąć. Ja nie chciałam od razu i za wszelką cenę. Ja chciałam się przekonać, że to, czego w samoanalizie dowiedziałam się o sobie ma podstawy medyczne.

Pani Paulina na naszym pierwszym spotkaniu od razu rozwiała moje obawy. Była dokładnie kimś takim, kogo szukałam. I dzisiaj, po zakończeniu całego cyklu diagnostycznego, mogę tylko potwierdzić, że moja opinia tylko się utwierdziła.

Empatia, szacunek, od razu zarysowany plan w zgodzie z moimi oczekiwaniami i obawami przekonał mnie, że dobrze trafiłam.

Pełna szczerość i otwartość to konieczny warunek prawidłowego przebiegu całego procesu. Pojawiały się tematy, które w moim odczuciu w ogóle nie miały wpływu na postrzeganie siebie. Jakże się myliłam. Bardzo mocno utkwiło mi w pamięci to, jak wnikliwie omawiałyśmy moją fascynację fetyszem. Byłam jednak i na to przygotowana, bo sama wielokrotnie zastanawiałam się, czy ten fetysz nie prowadzi mnie na manowce. Fetysz kobiecości to jeden z najczęstszych objawów związanych z fascynacją płcią przeciwną. Ja także przeszłam ten etap. Ale zrozumiałam, że moje postrzeganie świata kobiet, które początkowo oscylowało tylko wokół fetyszu, spowodowane było w tamtym czasie specyficznymi warunkami, w jakich funkcjonowałam. Jednak, gdy zrozumiałam, że ja się nie chcę przebierać za kobietę w określonych sytuacjach, głównie w klubie czy na planie fotograficznym, tylko chcę tą kobietą być non stop, znalazłam też miejsce dla fetyszu. Pamiętam, że po pierwszej rozmowie z Panią Pauliną na temat fetyszu, wiele myślałam o tym i na naszym kolejnym spotkaniu miałam gotowe wyjaśnienie. Uważałam, że fetysz to po prostu jeden z elementów mego życia, życia kobiety. Kobiety, która ma swoje pasje, takie, a nie inne. Pani Paulina zaakceptowała to, i dzisiaj widzę, że nie myliłam się ani ja, ani Ona. Dzisiaj ten fetysz praktycznie zniknął z mego życia. Nie potrzebuję go. Znalazłam inne pasje, które mnie pochłaniają. I co znamienne, jestem kobietą, mimo że tego fetyszu kobiecości, który tak mocno we mnie tkwił, już nie ma. A wtedy właśnie, gdy zastanawiałyśmy się, jak to z tym fetyszem jest, tezą, którą musiałyśmy wykluczyć było to, że to fetysz kobiecości powoduje, że postrzegam siebie jako kobietę. Albo przynajmniej ma to duży wpływ na moje postrzeganie siebie. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo uzasadnione były te podejrzenia, i jak dobrze, że zostały tak wnikliwie zanalizowane. Ja przecież przez wiele lat właśnie tak widziałam siebie w świecie kobiet. Właśnie fetysz był tym pomostem, po którym nieśmiało wchodziłam i zaglądałam do tego, tak fascynującego mnie, świata.

Ten przykład pokazuje, jak wielotorowa i wnikliwa musi być diagnoza. Pokazuje, że nie zrobi tego ktoś z przypadku, ktoś, kto nie miał z problemem transseksualizmu, ale także transwestytyzmu czy transwestytyzmu fetyszystycznego, do czynienia.

Pierwsze nasze spotkania to było oswajanie siebie nawzajem. Poruszałyśmy coraz bardziej trudne tematy, wchodząc coraz głębiej w różne aspekty mojego życia. Czułam z każdym kolejnym spotkaniem, że tutaj na pewno uzyskam ostateczną odpowiedź. Po kilku wiytach Pani Paulina skierowała mnie do znanej sobie pani psycholog.

Diagnoza psychologiczna

Tak poznałam Panią Anię Roszyk, która zajęła się psychologiczną stroną mojej diagnostyki. Podobnie, jak w przypadku Pani Pauliny, szybko przypadłyśmy sobie do gustu. Kolejne rozmowy, ale i testy, które potem poddawałyśmy wnikliwej analizie. Z każdym spotkaniem przekonywałam się, jak dobrze trafiłam. I pewnego dnia usłyszałam coś, co bardzo zapadło mi w pamięć. Usłyszałam zachętę, bym poszła studiować zaocznie psychologię, bo mój niewątpliwy talent i predyspozycje się marnują. Przyznam, że zrobiło mi się bardzo miło, ale praktycznie od razu po przemyśleniu tego pomysłu, zrezygnowałam z jego realizacji. Wtedy byłam pewna, że na zawsze.

Ale sam pomysł, poparty analizą mojego umysłu był niezwykle dla mnie budujący. Sporo w ostatnich latach nasłuchałam się, jaka jestem głupia, nienormalna, niezrównoważona. Zresztą niepochlebne opinie na temat stanu mojego umysłu słyszałam także wcześniej. Moja inteligencja poddawana była w wątpliwość. Zwłaszcza w schyłkowym okresie mojego małżeństwa przez moją byłą żonę. Podobne opinie słyszałyśmy obie od jej rodziców. Usłyszałam to nawet w dniu pogrzebu mojej byłej teściowej z ust mojego byłego teścia.

Podobnych uwag nie szczędził mi mój kierownik w początkowym okresie mojej kariery zawodowej. Chociaż tutaj podłożem konfliktu był bardziej spór kompetencyjny pomiędzy moim kierownikiem i moim teściem, który był zwierzchnikiem mojego kierownika. A ten, nie mogąc uderzyć w niego osobiście, uderzał we mnie. Nie zdawał sobie tylko sprawy, że tak naprawdę robił tym przyjemność mojemu byłemu teściowi, który mnie po prostu, najłagodniej mówiąc, nie lubił. Nigdy.

I nagle dostaję fachowe, profesjonalne potwierdzenie czegoś wręcz przeciwnego. A to był dopiero początek naszej diagnozy. Im dalej, tym tych zachęt i komplementów słyszałam coraz więcej.

Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy Pani Ania wystawiła mi pierwszą w moim życiu opinię psychiatryczną, dzięki której mogłam rozpocząć kurację hormonalną.

Przed włączeniem kuracji hormonalnej konieczne jest także uzyskanie zaświadczenia psychiatrycznego. W moim przypadku nie było to konieczne, bo Pani Paulina ma też specjalizację psychiatrii. Wtedy na to nie zwróciłam uwagi, cieszyłam się, że będę mogła zacząć brać hormony. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że byłam poddana obserwacji psychiatrycznej. Uzmysłowiłam to sobie praktycznie dopiero, jak dostałam zaświadczenie. Oczywiście, nie uważam, że to jakieś niedopatrzenie ze strony Pani Pauliny. Na każdej recepcie, jaką od niej dostawałam, była pieczątka, w opisie profilu też, na ścianie były dyplomy i certyfikaty. Po prostu się nad tym nie zastanawiałam i cieszyłam się, że nie muszę iść do jeszcze jednego specjalisty i generować kolejne wydatki. Jest to jednak nauczka, by dopytywać, bo z tego, co czytałam, wiedziałam, że potrzebna jest opinia psychiatryczna. Prawdopodobnie Pani Paulina założyła, że ja to po prostu wiem, że u Niej dostanę też opinię psychiatryczną.

Hormony, czyli HRT czas zacząć

Przed włączeniem kuracji hormonalnej musiałam najpierw przejść kompleksowe badania ambulatoryjne, w tym kariotyp, który miał wykluczyć jakiekolwiek zaburzenia mojego genotypu.

Od razu stwierdziłam, że nie będę próbowała zdobyć skierowania, dlatego udałam się do szpitala poleconego przez Panią Paulinę i zarejestrowałam się na badanie. Było to dla mnie niezłe przeżycie. Byłam w szpitalu położniczo-ginekologicznym. Gdy trafiłam do pokoju zabiegowego, wszyscy zwracali się do mnie z pełnym poszanowaniem mojej ekspresji płciowej. W kasie, w poczekalni, gdzie musiałam opłacić badanie, byłam wśród wielu kobiet. Czułam się jedną z nich, która musi wykonać badanie właśnie tutaj. Do dzisiaj wspominam bardzo mile ten mój krótki pobyt w tym szpitalu na Polnej w Poznaniu.

Wreszcie dostałam wyniki badań, które potwierdziły, że wszystko jest ze mną dobrze i mogłam podjąć kolejny, jakże ważny, krok mojej tranzycji. Rozpoczęłam kurację hormonalną.

Przez pierwsze trzy tygodnie brałam tylko androcur, blokując działanie testosteronu. Po dwóch tygodniach zwiększyłam do dwóch tabletek dziennie i na tej dawce już pozostałam.

Po trzech tygodniach dostałam receptę na plastry z estradiolem. Najpierw 25, potem 50 i wreszcie 100.

Oczywiście chciałabym widzieć efekty od razu. Pamiętam, jak podkreślałam w rozmowie z Panią Pauliną, że tak naprawdę to ja chcę głównie wstrzymać wzrost zarostu. Przecież i tak wiele się nie zmienię. Jednak, gdy już rozpoczęłam kurację w pełni, gdy zobaczyłam, że moje piersi lekko się zaokrągliły, nagle zapragnęłam więcej. Jednak byłam konsekwentna. Tak, jak na początku postanowiłam, słuchałam Pani Pauliny i ściśle stosowałam się do zalecanych przez Nią dawek.

Badania kontrolne potwierdzały, że leki działają, ja czułam się cały czas dobrze. Mogłam normalnie funkcjonować. Chodziłam do pracy i byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że coś tam zaczyna się dziać w moim organizmie. Wiedziałam, że teraz już odwrotu nie ma.

Pierwsze widoczne efekty to nadwrażliwość sutków, delikatne uwypuklenie piersi. Pisząc te słowa mam za sobą ponad pół roku pełnej kuracji oraz dwa miesiące zwiększonej dawki estradiolu. I widzę, że piersi, choć małe, mam. Gdy stanę z boku, widzę je, nie tylko sutki. To coś niezwykłego. Takie prawie nic, a tak bardzo cieszące.

Powoli zaczynałam dostrzegać też zmiany w mojej psychice. Stawałam się coraz pewniejsza, zdecydowana. Coraz mniej oddziaływało na mnie to, co działo się dookoła mnie. Coraz częściej łapałam się na tym, że gdy słyszałam jakieś niepochlebne opinie, chciałam podejść i walnąć na odlew. Budziła się we mnie agresja, ale na szczęście nigdy nie spróbowałam dać jej ujść. Jednak jej pojawienie się dało mi jeszcze więcej pewności i odwagi.

Wreszcie po kilku miesiącach zaczęłam to słyszeć, na co najbardziej czekałam.

Coraz więcej przyjaciół i znajomych zaczynało widzieć, że się zmieniam. Łagodnieją mi rysy, stają się bardziej kobiece. Zmieniłam fryzurę. Przestałam sama farbować włosy. Pozwoliłam to zrobić profesjonalnej fryzjerce, która w dodatku zaproponowała rozjaśniające pasemka i refleksy. Efekt był niesamowity. Jakiś czas później posłuchałam i dałam sobie zrobić grzywkę, która zupełnie zmieniła optycznie moją twarz. Do tego doskonale dobrane okulary i stało się. Pojawiła się kobieta, nie przebieraniec, nie ktoś, kto próbuje coś naśladować, tylko prawdziwa kobieta. Coraz częściej słyszałam, że moi rozmówcy, nawet dopiero co poznani, nie mają najmniejszych problemów z odbiorem mnie jako kobiety. Zaczęłam jeszcze bardziej zwracać uwagę na to, jak się ubieram. I to także zostało dostrzeżone. Coraz częściej słyszałam, że jestem zawsze elegancko i ze smakiem ubrana, że wiele kobiet mogłoby brać ze mnie przykład.

Podobne słowa słyszałam podczas kolejnych wizyt u moich pań.

W ramach badań pojawiłam się także w poradni neurologicznej. Badanie podstawowe nie wykazało żadnych uszczerbków. Pojechałam do Piły na badanie EEG. Czułam się jak kosmitka, gdy miałam te wszystkie sądy podłączone do głowy. Wynik, wszystko ok. Dostałam skierowanie na rezonans magnetyczny głowy, tym razem na NFZ, ale za to musiałam czekać pół roku, co o prawie dwa miesiące odsunęło termin złożenia pozwu do sądu, gdyż diagnostykę zakończyłam w czerwcu.

Ale za bardzo wybiegam na przód.

Endokrynolog i … pytanie o SRS i orientację seksualną

Kolejne badania kontrolne spowodowały, że postanowiłyśmy skonsultować moją kurację z endokrynologiem. Nie wszystko było jasne i konieczna była opinia specjalisty. Ponownie skorzystałam z polecenia Pani Pauliny i zarejestrowałam się do pani Kasi, także prywatnie.

Kolejny strzał w dziesiątkę. Pani Kasia na dzień dobry poinformowała mnie, że ma pod swoimi skrzydłami ponad trzydzieści osób transseksualnych. Tylko spojrzała na wyniki i od razu wyjaśniła, dlaczego pewne wskaźniki są takie, a nie inne. Okazało się, że wszystko jest ok. Podwyższona w styczniu prolaktyna mogła być spowodowana stresem połączonym z reakcją organizmu na poważne zmiany, jakim był poddawany. To, że poziom się sam unormował, potwierdziło to przypuszczenie. Silne obniżenie produkcji hormonów przysadki mózgowej też jest charakterystyczne dla tego typu kuracji, jakiemu jestem poddawana. A właśnie te dwa problemy budziły niepokój Pani Pauliny i mój, bo sama szukałam informacji w internecie na te tematy.

Pani Kasia stwierdziła, że możemy zwiększyć śmiało poziom estradiolu, który jest cały czas za niski, i dodała kolejny lek zawierający ten hormon.

Coraz częściej w rozmowach z moimi paniami pojawiał się termin złożenia pozwu do sądu. Coraz bardziej byłam pewna, że już nie chcę czekać.

Bardzo często wracałyśmy też do tematu operacji. Ciągle biłam się z myślami, czy starać się zdobyć fundusze i zrobić ją czy nie. Nie spodziewałam się, że rozwiązanie przyjdzie z zupełnie innej strony…

Przede wszystkim musiałam sobie odpowiedzieć, czy ja chcę tej operacji dla siebie, czy może, by zadowolić… kogoś?

Pod wpływem hormonów moja orientacja się ugruntowała. Już nie określam się jako osoba bi. Jestem lesbijką. I tylko związek z kobietą wchodził w grę. I tutaj rodziło się pytanie. Czy byłabym w stanie dać kobiecie to, czego oczekuję od drugiej kobiety? Zapewne w sferze emocjonalnej tak. Ale czy związek na tym by poprzestał? Chciałabym, ale zdawałąm sobie sprawę, że to utopia. Czy warto w takim razie podejmować ryzyko kosztownej i skomplikowanej operacji, bo być może kiedyś kogoś poznam? Na pewno nie. Czy dla siebie chciałabym? Tak, chciałabym zobaczyć w lustrze w pełni biologiczną kobietę. Ale czy za wszelką cenę? Koszt takiej operacji to obecnie koszt całych studiów, które chcę ukończyć. Czy wagina da mi satysfakcjonującą pracę, pracę, która zapewni mi byt do śmierci, pracę, która da mi możliwość pomocy innym? Studia mi to dadzą, więc już tutaj wybór dla mnie jest praktycznie jedyny. Poza tym, tyle lat żyję sama i przyzwyczaiłam się do tego stanu. Nawet kupując kawalerkę, świadomie pozbawiłam się możliwości wpuszczenia kogoś do mego życia. Seks? Nie potrzebuję go. Obywam się bez niego już tyle lat i nic się złego nie dzieje, że nawet nie wiem, czy chciałabym…

Praktycznie decyzja wykrystalizowała się sama, ale przysłowiową kropką nad i była rozmowa na ten temat z panią Kasią. Zwróciła Ona uwagę na komplikacje, jakie mogą wystąpić przy wieloletnim posiadaniu w organizmie dwóch przeciwstawnych hormonów. Wystarczy kastracja, by ten problem zniknął. Brak produkcji testosteronu ułatwi organizmowi funkcjonowanie z farmakologicznie przyjmowanym estradiolem. Kastracja przyniesie też wymierne korzyści związane z ubiorem. Brak jąder i moszny, przy braku wzwodu, spowoduje, że o wiele prościej, i praktycznie bezboleśnie będę mogła się ubierać w obcisłe stroje, w legginsy, kostiumy kąpielowe. A obecnie to właśnie jest jedyny poważny argument przemawiający za operacją. I co ważne, zabieg jest o wiele prostszy, mniej inwazyjny i tańszy. Same plusy.

W podjęciu takiej a nie innej decyzji pomogło mi coś jeszcze. Poznanie Świadków Jehowy, powrót na łono Boga, spowodował, że zaczęłam zmieniać swoje dotychczasowe życie zgodnie z kanonami, jakie wyznacza Biblia. Nie jestem w stanie nagle zmusić się, bym stała się kobietą, której podobają się mężczyźni. Ale mogę świadomie zrezygnować z życia w związku, który budzi kontrowersje. Chcę tutaj wyraźnie podkreślić, że w żadnej mierze nie zaczęłam nagle potępiać osób homoseksualnych. Mam wśród nich wielu przyjaciół, i gdyby zapytali mnie o moje zdanie, bez obaw je przedstawię, ale na pewno nigdy nie będę próbowała oceniać i narzucać. Każdy ma prawo do stanowienia o sobie i życia tak, jak uważa za słuszne. Wiele o tym myślałam, także w odniesieniu do siebie. Widziałam, jak to, co czytałam w Biblii, jak próbowałam to zrozumieć, czy to z pomocą Świadków, czy sama, wpływało na moje postrzeganie wielu spraw. Widziałam, jak sama dobrowolnie, z radością wręcz, zaczynam je przyjmować. Ale to dotyczyło mnie, mojej osoby. Sama rezygnowałam, bo mi to sprawiało radość. Nikt mnie do niczego nie zmuszał.

Pamiętam, jak podczas jednego ze studiów Biblii, gdy powiedziałam, że zamierzam poddać się zabiegowi, wywiązała się dyskusja na temat orientacji seksualnej. Oczywiście w odniesieniu do mojej osoby i tego dlaczego jest taka a nie inna. Wiele o tym myślałam, analizując swoją sytuację na wiele sposobów i doszłam do wniosku, że w pewnych określonych sytuacjach orientację seksualną można ukierunkować.

Jeszcze zanim opiszę moje przemyślenia chcę wyraźnie podkreślić, że bazuję tylko na swoich doświadczeniach i wnioski mogą dotyczyć tylko mojej osoby. A piszę o tym, gdyż sprawa orientacji seksualnej osób transpłciowych jest bardzo skomplikowana i chyba jedną z najtrudniejszych do określenia.

Pamiętam, że kiedyś gdzieś tam napisałam, że mogę być każdym (-ą) dla każdego, tym bardziej, że poza wszystkim, muszę być dobrym aktorem (-ką). Mężczyzna dla kobiety, mężczyzna dla mężczyzny, kobieta dla mężczyzny, kobieta dla kobiety i wszystkie wersje pośrednie z dodatkiem bi. A dzięki zdolnościom aktorskim, które niektórzy (-re) z nas wyrabiali (-ły) w sobie przez lata, w każdej konfiguracji potrafiliśmy (-łyśmy) być autentyczni (-tyczne).

Pisząc wtedy te słowa ja naprawdę w nie wierzyłam.

Teraz nie dosyć, że bym ich nie napisała, ale nawet by mi taka mnogość opcji do głowy nie przyszła. Oczywiście, skoro je kiedyś napisałam, przypuszczam, że w określonych sytuacjach nadal mogłabym to wszystko zagrać, ale nie wiem, czy potrafiłabym być na tyle autentyczna, by oszukać drugą stronę. Tak, oszukać, bo teraz musiałabym oszukiwać w większości przypadków.

Co pozwala mi przypuszczać, że przynajmniej w odniesieniu do mnie, orientację seksualną w sobie wyrobiłam?

Moja niezwykle mocna binarność. Nie dopuszczam w sobie nic, co w jakikolwiek sposób wskazywało by na moją biologiczną męskość. Oczywiście, nie walczę z wiatrakami i ograniczam się do dostępnych mi środków. Jednak wszędzie tam, gdzie mogę, podkreślam swoją kobiecość. Nie chcę tutaj używać słowa normalność, by nie stygmatyzować kogokolwiek, ale mogłoby się wydawać, że tak binarna kobieta powinna skłaniać się ku mężczyznom, gdyż to jeszcze dobitniej podkreślałoby moją kobiecość. Dzięki temu dla wielu obserwatorów byłabym jeszcze bardziej autentyczna w swojej kobiecości. Ja jednak zupełnie świadomie z tego zrezygnowałam. Nie potrafię udawać, mimo że przecież mogłabym. Skoro i tak chcę być sama, nie chcę z nikim się wiązać, to kto by to sprawdził? A ja mogłabym mieć lepszy odbiór. Nie, nie, nie!

Nie mogę! I właśnie ten ogromny wewnętrzny sprzeciw oraz sposób, w jaki prezentuję się na co dzień, pozwala mi przypuszczać, że moja orientacja seksualna nie jest od urodzenia. Przypuszczam, że tworzyłam ją, tak, właśnie tworzyłam, przez całe swoje życie. I wskutek różnych, także zewnętrznych, impulsów właśnie taką a nie inną...stworzyłam.

Moja orientacja seksualna nigdy nie była spolaryzowana wyraźnie na jedną stronę. Pamiętam, jak co pewien czas pojawiały się marzenia i fantazje związane z mężczyznami. Były galerie i gazety gejowskie, były próby seksu z mężczyznami, były wreszcie fantazje, zwłaszcza w okresie, gdy określałam siebie jako uległego mężczyznę w relacjach BDSM. Czyli ten heteronormatywny pierwiastek we mnie istniał. Przecież już wiem, że mam mózg kobiety, więc te ciągotki tym bardziej mogłyby być uzasadnione. I być może rozwinęłyby się, gdybym szybciej zrozumiała i odkryła prawdę. Tak się jednak nie stało. Za to całe moje dzieciństwo i większość dorosłego życia skutecznie obrzydzały mi świat mężczyzn. Oczywiście, nie generalizuję. Było i jest wielu wspaniałych facetów w moim życiu. Szanuję ich, przyjaźnię się. Jednak tam, gdzie kształtowała się osobowość, a także na pewno seksualność, męskie wzory skutecznie mnie odpychały. Zarówno ojciec, jak i później teść w brzydki sposób wykorzystywali tą daną im społecznie władzę. Nigdy nie mogłam pogodzić się z taką wersją patryjarchatu. Jeszcze dobitniej o tym, jak był wypaczony, dowiedziałam się po śmierci teścia. Fakt, ostatnie miesiące spędzone wspólnie z ojcem zmieniły nieco moje postrzeganie Jego osoby, ale nie zmieniły oceny tego, co prezentował. I nie mogły zmienić wpływu, jaki wywarł na moją osobowość i seksualność.

Inne wzorce?

Szefowie — wyzyskiwacze. Obłudni i fałszywi koledzy w pracy. Tak, miałam wiele możliwości, by ten świat znienawidzić. I częściowo tak się stało.

A po drugiej stronie?

Fakt, że coś się ze mną działo, czego w ogóle nie rozumiałam, powodował, że coraz bardziej, odrzucając charakterystyczny męski świat, wchłaniałam świat kobiet. Czerpałam z niego wzorce i utożsamiałam się z nim coraz bardziej. Naturalnie przyjmowałam wiele zachowań charakterystycznych dla tego świata. Uciekałam przed światem mężczyzn. A gdy go dopuszczałam, to w formie upodlenia i poniżenia...siebie samej.

Widziałam coraz bardziej, jak ten zupełnie inny świat od tego, w którym kazano mi żyć, jest wspaniały. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, a teraz na dodatek widzę to wyraźnie, że bardzo go idealizowałam. Ale czy mogło być inaczej? Czy miałam możliwość poznać go od środka tak, bym mogła go w pełni zrozumieć i ocenić, z wszystkimi jego wadami i zaletami? Nie.

Dopiero teraz mam tą możliwość. I mimo, że zdaję już sobie sprawę, że jako kobiecie będzie mi trudniej, nie potrafię zrezygnować. Nie potrafię? Nie, po prostu nie mogę. Nie umiałabym już żyć innym życiem, życiem kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie byłam.

Fascynacja światem kobiet była dodatkowo wzmocniona przez seks. Nigdy w małżeństwie nie umiałam być typowym maczo w łóżku. Szukałam w nim tego, co może dać tylko kobieta kobiecie. Typowo męski seks mnie odpychał. Oczywiście, fizyka działała, więc nie miałam problemu, by zrobić to, czego ode mnie oczekiwano, ale czy sprawiało mi to radość? Początkowo tak, ale z czasem coraz mniej. W fantazjach szukałam siebie w różnych konfiguracjach. I w takich się testowałam, gdy już mogłam. Jako on to była porażka, jako ona, nie ona, bo wtedy jeszcze daleko mi było do zrozumienia siebie, zraziło mnie to, że jednak moja męska fizyczność zdobyła przewagę. Pamiętam, jak bardzo szybko zaczęło mnie irytować to, że w klubie podrywają mnie i obmacują geje. Ja nie byłam przecież facetem, a oni we mnie go widzieli. Ja natomiast nie mogłam im odpowiedzieć. Ponownie świat męski mnie zniesmaczał.

Mimo wszystko jednak ten pierwiastek zainteresowania facetami był we mnie cały czas. Pamiętam, jak kiedyś moja była żona powiedziała mi, że wybaczy mi zdradę z kobietą, ale nie z mężczyzną. Czyli coś musiała widzieć, skoro to powiedziała.

Jednak obecnie, gdy hormony już działają z pełną mocą, nie potrafię wyobrazić siebie z mężczyzną.

Czy była na to szansa? Myślę, że tak. Gdyby moje losy potoczyły się inaczej, zapewne jest spora szansa na to, że byłabym kobietą heteroseksualną. Widzę w swojej przeszłości dowody na to, że mogło się tak stać. Jednak stało się inaczej. Dlatego uważam, że przynajmniej w moim przypadku swoją orientację nabyłam a nie miałam.

Myślę, że w określonych sytuacjach orientację można w sobie „wyrobić”. Ale na pewno nie można jej zmienić, nie można się z niej „wyleczyć”. Nie potrafię sobie wyobrazić, że byłabym w stanie zmusić się do bycia z mężczyzną. A seks? Nie chcę pisać, jakie pojawiają mi się odruchy na samą myśl… A nie zawsze tak było, coś więc musiało ukierunkować i ugruntować moją orientację.

Tak po prostu się stało. Dlaczego? Myślę, że słowa powyżej wystarczająco to wyjaśniają. Mi te wyjaśnienia wystarczają…

Na finiszu

Zbliżał się koniec diagnozy.

Z Panią Pauliną ustaliłyśmy, co jeszcze brakowało. Okazało się, że po badaniu rezonansem magnetycznym głowy powinnam pójść ponownie do neurologa, by wystawił opinię na podstawie badania EEG i RM. Dowiedziałam się także, że wskazane byłoby zrobić badanie USG jamy brzusznej. Następnego dnia dokonałam stosownych rejestracji terminów. Kolejna wizyta u Pani Ani okazała się jednak przedostatnią. Nie zdążyłyśmy zrobić pełnego badania osobowości, a dotychczasowe wyniki wskazywały na ponadprzeciętne zdolności, więc warto byłoby to badanie zakończyć. Oczywiście zgodziłam się, bo bardzo chciałam mieć wynik tego badania. Być może będę mogła nim zamknąć usta jakiemuś dyskutantowi w przyszłości. Oczywiście poinformowałam moją psycholog o tym, że za rok idę na studia. Bardzo się ucieszyła, bo to w końcu jej duża zasługa. Umówiłam się z Panią Anią na kolejny termin i wróciłam do domu.

Czekała mnie jeszcze jedna ważna wizyta, u pani Kasi za klika dni. Zrobiłam brakujące badanie na krzepliwość krwi. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam wynik, który był prawidłowy.

Rezonans magnetyczny i EEG

Pod koniec czerwca przyszedł w końcu termin na badanie rezonansem magnetycznym.

Przygotowałam komplet dokumentów i pojechałam do Ars-Mediaclu w Pile.

Zostałam poproszona do gabinetu i tam przemiły pan laborant od razu zapytał, jak ma się zwracać do mnie, przekazał słowa wsparcia i życzenia powodzenia od siebie i swojej koleżanki, która mnie skierowała do odpowiedniego gabinetu. Od razu powiedział, że przeczytał, co jest na skierowaniu i bardzo go to zainteresowało. Powiedział, że to pierwszy przypadek, gdy ma do czynienia z osobą transseksualną. Wspomniał, że na studiach miał raz omawiany ten problem, głównie pod kątem prawidłowego zwracania się do osób transpłciowych. Jednak teoria to nie praktyka. Rozebrałam się, weszliśmy na salę zabiegową. Położyłam się na łóżku, moja głowa została przykryta i wjechałam do tunelu. Po chwili zostałam zbombardowana dźwiękami. I tak wyglądało to badanie. Różne nasilenie, różne sekwencje, a wszystko to trwało 15 minut, chociaż mi się wydawało, że o wiele dłużej. Teraz wynik został wysłany do lekarza, który miał zdecydować, czy wystarczy, czy trzeba będzie powtórzyć badanie z kontrastem. Okazało się, że wszystko jest w porządku i tak moje badanie się zakończyło. Gdy się ubierałam, nadal rozmawialiśmy o tym, jak to jest być trans kobietą. Postanowiłam skorzystać z okazji i poprosiłam laboranta, by zapiął mi stanik. Powiedział, że robi to pierwszy raz, i okazało się, że nie kłamał. Musiał rozpiąć i zapiąć ponownie. Z zapięciem sukienki poszło już o wiele lepiej, bez problemów.

Wychodząc ponownie usłyszałam życzenia powodzenia. Byłam bardzo zbudowana taką postawą.

Wynik miałam odebrać za tydzień. Teraz zostało mi tylko czekać na wizytę u neurologa, który miał wystawić opinię na podstawie wykonanych przeze mnie badań.

Na początku lipca miałam ostatnie spotkanie z Panią Anią, podczas którego skończyłyśmy robić testy osobowości. Opinię miałam dostać pod koniec lipca.

W tym samym czasie byłam u neurologa z wynikami badań. Okazało się, że EEG wykazało małą nieprawidłowość, ale lekarz zapewnił mnie, że nie wpływa ona w jakikolwiek sposób na ocenę dla mnie ważną. Poza tym, nieprawidłowość ta w ogóle nie podlega leczeniu. Tak więc ostatnie badanie i opinię miałam już w ręku. Teraz zostało tylko czekanie na opinię psychologiczną i wizytę u Pani Pauliny.

W tym samym czasie nastąpiło jeszcze coś. Pojawiła się w moim życiu Laura. Tutaj chcę tylko napisać o czymś, co ma silny związek z moją przemianą.

Kilka dni po tym, jak Laura zawitała do mego domu i oswoiła się, nagle stwierdziłam ze zdumieniem, że nie mam żadnych oporów w przyjmowaniu okazywanych przez nią objawów uczucia. Ale przede wszystkim, że to ja nie mam żadnych oporów. Ci, co czytali moją autobiografię „Lukrecja w ciele Krzyśka” na pewno pamiętają, jak opisywałam chłód uczuciowy, jaki mi towarzyszył przez całe życie. I nagle nie ma go! Wtedy dopiero zrozumiałam, dlaczego. Byłam tak zagubiona, nie zdając sobie z tego sprawy, że nawet moje uczucia nie potrafiły zachowywać się normalnie. Na pewno duży wpływ na ten chłód miało moje dzieciństwo, ale obecnie jestem przekonana, że nie tylko to miało wpływ na ten stan. Na początku, po wyjściu z domu, na pewno. Ale gdy syn był już na świecie, minęło sporo czasu, który pozwolił mi nabrać dystansu do traumatycznego dzieciństwa. Więc co mogło ten chłód powodować, tym bardziej, że w stosunku do żony on taki mocny nie był, przynajmniej w tamtym czasie.

Laura dała mi odpowiedź. Niezgodność mózgu z ciałem, nawet, gdy sobie z tego nie zdawałam sprawy, blokowała mnie skutecznie. Wreszcie, gdy zapanowała harmonia, chłód zniknął. Zapewne długo bym sobie z tego nie zdawała sprawy, a być może nigdy, gdybym nie przygarnęła małej Laury. Boże, Ty wiedziałeś, jaką ideą mnie natchnąć, bym mogła stać się kompletna. Pokochałam Laurę miłością czystą i bezinteresowną. I Ona pokochała mnie.

Boże, Ty znasz ciemne plamy w mojej przeszłości. Wierzę w Twoje miłosierdzie i w to, że Laura nie pojawiła się przypadkowo w moim życiu. Ty sam najlepiej wiesz, jak mocno we mnie tkwi to, co się wtedy stało, i wiesz, że sama sobie nie umiem wybaczyć. Ale to, że Laura jest ze mną daje mi nadzieję wierzyć, że Ty mi wybaczyłeś.

27 lipca miałam ostatnie spotkanie z Panią Pauliną. I tutaj pojawił się problem. Według wszystkich posiadanych przez Panią Paulinę danych, wymagane jest trwanie testu realnego życia przez dwa lata. W momencie, gdy pojawiłam się u Pani Pauliny, zgodnie z prawdą, mówiłam, że już od pół roku funkcjonuję w pełni jako kobieta. Jednak nie miałyśmy tego udokumentowanego. Według mojej wiedzy, nie ma wymagania, że test ma trwać dwa lata. Byłam przekonana, że czas ten zależy tylko i wyłącznie od lekarza prowadzącego. Pani Paulina w swojej praktyce stosuje właśnie ten najdłuższy okres. Nie mam nic przeciwko. Zresztą pisałam już obszernie o moich wnioskach w odniesieniu do tego testu. Ale w tym konkretnym przypadku zostałam zaskoczona. Tym bardziej, że stawiało to całą moją sytuację na głowie. Na szczęście Pani Paulina postanowiła zrobić dla mnie wyjątek. Bardzo ważne było tu to, że ja przyszłam na pierwszą wizytę w kobiecym wydaniu i w pełni świadoma swojej kobiecości, czego nie można było zdobyć ad hoc. Pani Paulina potrzebowała tylko poświadczenia, że już przed przyjściem do niej funkcjonowałam w kobiecym wydaniu. I takie poświadczenia dostałam od mojej siostry i z Fundacji Trans-Fuzja. Niejako przy okazji przedłużyłam swoją umowę wolontariatu. I w ten sposób stało się to, czego się już nie spodziewałam. Związałam się ponownie z Fundacją.

Mam opinię psychologiczno-seksuologiczną

W poniedziałek 1 sierpnia dokończyłam opinię psychologiczną po dokonaniu jeszcze kilku uzupełnień. Miałam więc okazję ponownie spotkać Panią Anię, ale nie tylko. Uzupełnienia brakujących informacji dokonała Pani Kasia, świeżo upieczona pani psycholog mająca praktykę pod okiem Pani Ani.

Kilka pytań i brakujący test zabrały nam w sumie ponad dwie i pół godziny. Oczywiście, pojawiło się parę tematów pobocznych, ale po raz kolejny przekonałam się, jak wnikliwej analizie zostałam poddana. Same pytania ponownie wywołały wiele tematów, które uzupełniły całościowy obraz. Pani Kasia była bardzo zadowolona, że zgodziłam się z Nią spotkać. Wiele pytań nawiązywało do mojej książki, co tym bardziej było dla mnie ważne, bo miałam dowód, że także ona może być podstawą do analizy i pomóc w jej przeprowadzeniu. Spędziłam z Panią Kasią bardzo mile czas i ani przez moment nie czułam jakiegoś dyskomfortu, że nie rozmawiam z Panią Anią. Było wręcz przeciwnie, gdyż mogłam się skonfrontować z innym psychologiem i przekonać się, jak jestem w tym wypadku postrzegana.

Na koniec z Panią Anią umówiłyśmy się za trzy dni po odbiór już gotowej opinii.

Jeszcze tego samego dnia udałam się do Urzędu Stanu Cywilnego. Przygotowując powoli pozew, zwróciłam dopiero teraz uwagę, że potrzebny jest pełny odpis aktu urodzenia, a ja miałam skrócony.

Na szczęście tą sprawę załatwiłam od ręki.

Pod koniec pierwszego tygodnia sierpnia miałam wreszcie komplet dokumentów. Wszystkie opinie i wszystkie wyniki.

Ostatnia była opinia psychologiczna, której uzupełnianie ostatnich braków zajęło nam z Panią Anią jeszcze godzinę. Oczywiście, część z tego czasu poświęciłyśmy na omówienie diagnozy, która, jak przyznała pani Ania, sprawiła Jej wiele problemów, gdyż moja historia jest niezwykle rozbudowana i wielowątkowa. Poskutkowało to tym, że moja opinia była dotychczas najdłuższą, jaką Pani Ania wystawiła. Powiedziałam też o tym, że moja grupa wsparcia już działa, co sprawiło radość i poskutkowało pytaniem, czy nadal można podawać do mnie namiary. Oczywiście potwierdziłam i dowiedziałam się, że są kolejne osoby, które takiego wsparcia potrzebują. Bardzo się ucieszyłam.

Wróciłam do domu i oddałam się lekturze opinii.

Z opinii dopiero dowiedziałam się, ile testów rozwiązałam. Sama ilość tych testów pokazuje, jak wnikliwa była ta diagnoza i dlaczego musiała tyle trwać.

[…] ogólny poziom funkcjonowania poznawczego Badanego znajduje się w przedziale inteligencji wysokiej… zasób słownictwa i pojęć, zdolności werbalizacji i płynność słowna — kształtują się na poziomie wysokim. Myślenie przyczynowo-skutkowe, zdolność logicznej organizacji materiału, przebiega na poziomie bardzo wysokim […]

[…] Wiedza o charakterze społecznym, teoretyczna znajomość norm społecznych, konwencjonalnych standardów zachowania oraz zdolność rozumienia typowych zwyczajów, rozwinięte są na poziomie bardzo wysokim. Również praktyczne wykorzystanie tej wiedzy do rozumienia konkretnych przykładowych sytuacji społecznych, odczytywania intencji bohaterów przedstawionych przykładowych sytuacji społecznych, jest bardzo wysokie […]

To tylko kilka fragmentów z diagnozy psychologiczno-seksuologicznej, jaką dostałam od Pani Ani.

Ale najważniejsze są wnioski, zarówno w diagnozie, jak i w zaświadczeniu lekarskim, które oczywiście też uwzględniało przygotowaną diagnozę, a wystawione zostało przez mojego lekarza prowadzącego, czyli doktor nauk medycznych Paulinę Klonowską-Woźniak.

[…] Transseksualizm to zaburzenie identyfikacji płciowej, które polega na rozbieżności pomiędzy płcią psychiczną a budową ciała. zaburzenie to figuruje w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i problemów Zdrowotnych pod numerem F64.0. Wspomniana rozbieżność powstaje w życiu płodowym, nie jest efektem przebytych urazów. Leczenie seksuologiczne, psychiatryczne, psychologiczne nie przynoszą efektów w przypadku transseksualizmu. Jedynym skutecznym postępowaniem w przypadku osób transseksualnych jest dostosowanie znamion ciała do płci przeżywanej psychicznie poprzez stosowanie hormonów płciowych i operacyjną zmianę płci. Bardzo istotna dla funkcjonowania osobistego i społecznego jest zmiana płci metrykalnej […]

[…] Z punktu widzenia psychologicznego nie istnieją przeciwwskazania do zdiagnozowania u Krzysztofa S. zaburzenia identyfikacji płciowej pod postacią transseksualizmu. Z punktu widzenia psychologicznego zasadne jest przeprowadzenie u Badanego procedury zmiany płci […]

Czekało mnie jeszcze jedno spotkanie z Panią Anią, bo po wspólnych konsultacjach postanowiłyśmy trochę zmienić jeden z fragmentów diagnozy. Obawiałam się, że wyraźne nazwanie mojej orientacji jako homoseksualnej może wypaczyć obraz. Z wielu posiadanych przeze mnie sygnałów dotyczących rozpraw, właśnie określenie swojej orientacji jako homoseksualnej powodowało niejednoznaczność oceny. Kolejny absurd procesowania, ale na moją prośbę postanowiłyśmy dmuchać na zimne i to wyraźne określenie zostało usunięte z diagnozy.

Odbierając poprawioną diagnozę, przekazałam Pani Ani informacje o nowej formie mojej grupy samopomocy i Renacie, naszej prawniczce. Potwierdziłam też, że coraz bardziej utwierdzam się w tym, że podjęcie nauki na studiach psychologicznych jest czymś, co bezwzględnie powinnam zrobić.

Czułam sama, że jest coraz lepiej i słyszałam to od swoich przyjaciół coraz częściej. Przełamałam się i zaczęłam chodzić w spiętych z tyłu klamrą włosach, co jeszcze niedawno wydawało mi się niemożliwe, bo wtedy bardziej będzie widać, kim jestem.

Diagnoza psychologiczno-seksuologiczna i seksuologiczno-psychiatryczna trwała ponad rok, dokładnie 17 miesięcy. Długo? Dla jednych zdecydowanie tak, dla innych nie. Nie będę oceniała, czy musiały trwać tak długo. Sama do tego się przyczyniłam, bo lubiłam ten czas, jaki spędzałam w obu gabinetach. Rozmawiałyśmy naprawdę o wszystkim i bardzo wnikliwie. I mimo, że rozpoczynając diagnozę, wiedziałam, kim jestem i czego chcę, jestem przekonana, że ten czas był ważny i pozwolił mi zrozumieć siebie i swoje pragnienia jeszcze lepiej.

To, kim dziś jestem, i jak jestem przystosowana do codzienności w świecie kobiet, do którego weszłam już oficjalnie, zawdzięczam także temu czasowi, jaki spędziłam w obu gabinetach. I nie uważam za straconą ani jedną minutę. Nauczyłam się bardzo dużo o sobie i dzisiaj stale z tego czerpię.

Podkreślam to, bo uważam, że to bardzo ważne. Proces tranzycji można przejść na skróty. Jesteśmy dorośli i odpowiadamy za nasze decyzje. Ja przeszłam taką drogę i każdemu, kto mnie zapyta, będę zalecała taką, jaką sama przeszłam, nie dlatego, że jest idealna i najlepsza z dostępnych. Nawet nie wiem, czy inna dla mnie nie byłaby lepsza. Nie wiem i już się nie dowiem. Wiem natomiast, że była skuteczna, wiem, ile jej zawdzięczam. Wiem, jak wspaniale byłam prowadzona i diagnozowana. I wiem, że gdybym miała ten proces przejść jeszcze raz, to ten etap na pewno wyglądałby bardzo podobnie.

Własne M1

30 sierpnia rozpoczęłam nowy rozdział w moim życiu. Odebrałam klucze do mieszkania. Mojego własnego przytulnego M1.

To niezwykle ważne wydarzenie ściśle związane z moją tranzycją. Co prawda już od ponad dwóch lat żyłam w pełnym kobiecym wydaniu. Ale nigdy nie byłam całkowicie u siebie, a to niosło ze sobą pewne ograniczenia. Chociażby w aspekcie wystroju i aranżacji wnętrza.

Teraz wreszcie mogłam wszystko podporządkować swoim kobiecym potrzebom. I zrobiłam to w sposób, który sprawił mi ogromną radość, ale także spotkał się z uznaniem znajomych i przyjaciół mnie odwiedzających.

W tym okresie miałam okazję przekonać się, jak wielkie zmiany we mnie zaszły. Jak to, co osiągnęłam do tej pory przekłada się na moje funkcjonowanie, które zderzałam z tym, jak to wyglądało u innych mi znanych osób. Widziałam w sposobie szykowania się, planowania wyjść, jak znormalniał ten proces u mnie. Miałam też możliwość zauważyć, że mój głos zmienia się. Nie drastycznie, ale sukcesywnie i w bardzo naturalny sposób. Gdy miałam okazję spędzić kilka godzin w towarzystwie osób, które nie przechodzą kuracji hormonalnej, nie ćwiczą głosu, a jedynie prezentują od czasu do czasu kobiecy wizerunek, od razu zauważyłam, że moja spójność jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Widziałam, jak reakcje i oczekiwania innych osób, jeszcze do niedawna będące i moim udziałem, nagle przestały mnie dotyczyć. Mogłam na te przejawy i pragnienia patrzeć z dystansem, doskonale rozumiejąc osoby je wykazujące, ale jednocześnie byłam szczęśliwa, że mnie już to nie dotyczy. Widziałam różnice w podejściu do pewnych zagadnień, jak na przykład, stroju, głosu, gestykulacji, makijażu, ogólnej prezencji, prezentowane przez osoby, które nie żyją na co dzień w kobiecym wydaniu. A jednocześnie miałam okazję widzieć, jak moje wzorce są inspiracją i są wcielane w życie przez inne osoby, które zaczynały żyć w pełnym kobiecym wydaniu. Słyszałam nawet o zazdrości, jakie budzi to, że ja mogę w taki sposób żyć, i to od osób, które były jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej niedoścignionymi dla mnie wzorcami.

Piszę o tym, gdyż uważam, że jest to bardzo ważny element wspomagający korektę. Móc mieć w pełni dostosowany dla siebie swój kąt, nie musieć zważać na żadne ograniczenia, bardzo wzmacnia. Mogąc nie tylko być sobą, ale widzieć na każdym kroku, że tu mieszka kobieta, bardzo mi pomagało. Każda osoba, która przychodziła do mnie, od razu wiedziała, kto tu mieszka. To widać na każdym kroku. Nie miałam tego w poprzednich miejscach zamieszkania. Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze się da, że nie zawsze można, ale jak jest na to szansa, warto do tego dążyć.

To naprawdę pomaga. Nie wiem, może się mylę, ale przypuszczam, że także zapobiega „powrotom”. Stale widzę kobietę, na każdym kroku. Nie ma nic z mężczyzny w moim mieszkaniu. I nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby w jakiejkolwiek formie ponownie tu zagościć.

Autosugestia? Może? Nie ważne. Ważne jest to, jak każdego kolejnego dnia czuję się w tym domu zamieszkałym przez dwie kobiety.

Do opisu dalszego przebiegu kuracji hormonalnej wracam w rozdziale HRT.

Proces sądowy

Kuratorzy

Po otrzymaniu diagnozy psychologiczno-seksuologicznej nie zostało nic innego, jak przygotować i złożyć pozew.

I tutaj pojawiły się pierwsze wątpliwości. Jak ująć w pozwie kuratorów. Gdy zaczęłam szukać informacji, dostałam tak sprzeczne wiadomości, że nie miałam pojęcia, co zrobić. Akurat w tych dniach rozmawiałam z moją przyjaciółką, Renatą, która jest radcą prawnym. Nie znając specyfiki rozprawy o uzgadnienie płci, praktycznie od razu wskazała rozwiązanie, które powinno być użyte w odniesieniu do kuratorów. Stwierdziła, że kuratorzy powinni być wyznaczeni przed złożeniem pozwu. To potwierdzało część informacji, które sama zdobyłam. Próby uzyskania wiadomości w sądzie spowodowały, że postanowiłam skorzystać z pomocy Renaty w sposób formalny.

W tym celu spotkałyśmy się, aby omówić wszystkie znane nam aspekty sprawy. Renata pomogła mi zrozumieć sposób funkcjonowania prawa w tym konkretnym przypadku. Postanowiłyśmy złożyć najpierw wniosek o przyznanie wskazanych przeze mnie kuratorów moim nieżyjącym rodzicom.

Wniosek ten, dzięki informacjom uzyskanym od Renaty, wiedziałam, że trzeba złożyć do Sądu Rodzinnego odpowiedniego dla miejsca zamieszkania wskazanych kuratorów. Poprosiłam Renatę, aby napisała mi taki wniosek wraz z uzasadnieniem, za co zapłaciłam.

Postanowiłam, skoro i tak poniosłam już bardzo wysokie koszty, ponieść je także za pomoc w przygotowaniu dokumentacji sądowej i czuwanie nad prawidłowym przebiegiem procesu.

Podczas naszej rozmowy Renata wskazała jeszcze na jeden ważny fakt. Nie trzeba czekać na decyzję Sądu Rodzinnego, tylko do pozwu dołączyć informację o złożonym już wniosku o ustalenie kuratorów. To na pewno przyśpieszy sprawę, bo sąd będzie mógł już zająć się procesowaniem złożonego pozwu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo wystraszyłam się, że oczekiwanie na decyzję sądu Rodzinnego znacznie oddali w czasie samo złożenie pozwu, a co za tym idzie, wydłuży cały proces. W trakcie sprawdzania wszelkich dostępnych informacji o kuratorach i przebiegu procesu, trafiłam też na informację, że w przypadku jednej osoby, która to opisała, pozwany został pełnoletni syn powoda. Z całej dostępnej mi wiedzy, powołuje się tylko nieletnie dzieci. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś wyjątek, nieporozumienie. Nie chciałabym, aby w i tak trudnej sytuacji naszych wzajemnych relacji, został jeszcze wezwany do sądu.

Gdy otrzymałam wnioski o przyznanie kuratorów, dowiedziałam się kolejnej rzeczy, że muszą być dwa wnioski, osobno dla każdego zmarłego rodzica. Dowiedziałam się też z opisu wniosku, że w tym wypadku składam je do sądu w Poznaniu, bo obowiązuje tutaj adres zamieszkania wnioskodawcy.

8 sierpnia poprzez złożenie obu wniosków w biurze podawczym sądu w Poznaniu oficjalnie rozpoczęłam proces prawnej korekty płci metrykalnej.

Wieczorem tego samego dnia wysłałam napisany już pozew do Renaty a sama zajęłam się skanowaniem i przygotowaniem kompletu dokumentów, które miały być dołączone do pozwu w celu ich wydrukowania.

Świadkowie

Postanowiłam włączyć do rozprawy świadków. Chciałam, aby proces przeszedł z jak najmniejszymi problemami, a udział świadków w moim odczuciu powinien na pewno pomóc. Ze względu na to, że proces miał odbyć się w Pile, chciałam świadków z okolic. Mogliby być z innych miejsc i nawet zeznawać w swoim mieście, ale uznałam, że ten tak ważny proces powinien odbyć się w komplecie. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że powołany świadek nie będzie na rozprawie osobiście. Zwróciłam się do czterech osób. Dwie wyraziły zgodę praktycznie od razu, nie robiąc Żadnych przeszkód. Wręcz z radością oznajmiając, że bardzo chętnie mi pomogą. Dwie pozostałe odmówiły z żalem, bo tez chciały pomóc, ale ich tryb życia i uzależnienie od innych powodował, że nie mogły zapewnić, że w dniu rozprawy będą dostępne. Oczywiście, przyjęłam to tłumaczenie ze zrozumieniem. Tak więc na rozprawie pojawić się mieli w roli kuratorów Ania i Damian, a w roli świadków Hania i Justyna.

Przygotowałam też zestaw zdjęć prezentujących mnie w różnych sytuacjach życiowych mający ilustrować przebieg Testu Realnego Życia. Żeby ułatwić ich drukowanie wykorzystałam edytor tekstu, gdzie na pojedynczej karcie formatu A4 umieściłam 4 zdjęcia. Takich stron przygotowałam siedem. Teraz czekałam już tylko na oświadczenie siostry. Przyspieszyłam też, dzwoniąc do USC w Wyrzysku i przedstawiając sprawę, przesłanie do Poznania aktu małżeństwa.

W międzyczasie zeskanowałam całą dokumentację, jaką miałam dołączyć do pozwu. Udałam się na ulicę Strzelecką i w tamtejszym punkcie ksero zrobiłam kopie potrzebne do pozwu. Po powrocie posegregowałam je i teraz czekałam już tylko na sprawdzenie pozwu i oświadczenie mojej siostry.

Gdy Renata zapoznała się wstępnie z przygotowanym przeze mnie pozwem, umówiła się ze mną na rozmowę.

Na wstępie usłyszałam, że jej celem jest wygranie procesu na pierwszej rozprawie i w żadnym wypadku niedopuszczenie do apelacji. Taka wersja wypadków była też moim celem, więc bardzo mnie ucieszyło Jej nastawienie.

Przede wszystkim ponownie dowiedziałam się wielu cennych rzeczy związanych z pracą sądów i sędziego. Apelacja to nie kolejna rozprawa tylko sprawdzenie pod względem merytorycznym oraz prawnym, czy przebieg procesu w niczym nie uchybił prawu i zasadom obowiązującym podczas procesu. Czyli, w skrajnym przypadku, gdyby nawet sędzia źle zinterpretował naszą sprawę, ale zrobił to prawidłowo i zgodnie z przepisami, mogłoby się zdarzyć, że sąd apelacyjny podtrzymałby dla nas niekorzystny wyrok. To była ważna nowa informacja dla mnie.

Bardzo ważne podczas procesu jest także to, aby wszyscy mówili jednym głosem. Pozywający i materiał dowodowy muszą być spójne i nie może podczas przesłuchania pozywającego dojść do sytuacji, że przedstawione zostaną zdarzenia, które stoją w sprzeczności z dokumentacją dołączoną do pozwu. To samo dotyczy świadków. Ich zeznania nie mogą stać się podstawa do wysnucia przez sędziego jakichkolwiek wątpliwości, co mogłoby spowodować podważenie wiarygodności pozwu lub świadka. Także pozwani są dla sędziego ważni. W moim przypadku było to o wiele prostsze, gdyż rodzice nie żyli, a wskazani przeze mnie kuratorzy byli po mojej stronie. Czyli nie miałam nic mocnego przeciwko sobie.

Бесплатный фрагмент закончился.

Купите книгу, чтобы продолжить чтение.