dziwne nie jest

Объем: 85 бумажных стр.

Формат: epub, fb2, pdfRead, mobi

Подробнее

***

nieznana uliczka prowadząca do starej kapliczki pod którą ktoś zostawił różę — już więdnie dawno nie uczęszczana i tory zardzewiałe tramwaj pojechał na święto lasu… nieznane budynki — wchodzę a właściwie wnikam przez mury czuję oddech kamieni w salonie pełno ludzi — tańczą i się śmieją ktoś bierze za rękę lekko prowadzi na środek tańczą panowie i panie — i cienie na lekko pobladłej ścianie jest hygge i jest czas — nikt nie musi wyjść chyba tak wygląda szczęśliwa wieczność.

***

tata zegar kupił na ścianę z ciężarkami w kształcie szyszek zachwycony byłem zegarem lat mając zaledwie cztery … łódeczkę z kory wyrzeźbił którą nad morzem puszczałem sopockie molo mnie znało z tego że często płakałem raz jeden stateczek puściłem daleko od brzegu — odpływał w dal smutnie długo patrzyłem za horyzontem jak punkcik znikał tata już nie pamięta — bada wszak zeolity w snach się jednak widzimy tam czas się w miejscu zatrzymał tam wszyscy mniejsi byliśmy…

/Tacie/

***

/11 sierpnia 2016, godz.7.00, Poznań/

Zasnąłem i zobaczyłem jakąś nieznaną ulicę, była bardzo piękna, dużo budynków ze szła, czysto, schludnie, mało ludzi, ...kilka osób, a wyglądała jak arteria wielkiego miasta. Nie wiedziałem co jest dokoła, ulica całkiem żyła swoim życiem. Nagle zaczęło mnie gonić kilku ludzi, uciekałem i w pewnym momencie ukląkłem pod murem, przed jakimś obrazem, zawieszonym na ścianie frontowej kamienicy. Zobaczyłem przed sobą jakąś tiarę, jaką noszą biskupi czy arcybiskupi, z napisem IHS, ale tiara ta była obrócona, tak, że widziałem napis „SHI”, co mi się bardzo nie spodobało, więc zacząłem modlić się i wtedy poczułem, jak ktoś staje za mną klęczącym, kładzie obie ręce na mojej głowie, i zaczyna odmawiać modlitwy. Początkowo się boję, wiercę, nie widzę, kto stoi nade mną i się modli, ale poczułem, że to ktoś dobry, chyba nieznany ksiądz. Kiedy już niepokój minął poczułem jak coś schodzi mi z ciężaru serca i uwalnia się głowa. Zaraz kiedy jeszcze trwała scena, wziąłem odwróconą tiarę i chciałem ją postawić normalnie, bo stała do góry nogami, ale minęło kilka chwil, zanim się udało. Z tyłu usłyszałem głos wielu osób, których nie widziałem: „Co on robi?” — pytali zgodnie, a ja wtedy pełen niepokoju, czy dobrze ustawiłem tiarę, mimo to odwróciłem, jednak nadal napis był zakryty fałdem tiary. Kiedy chciałem sprawdzić, czy napis IHS jest już na swoim miejscu, poczułem oczekiwanie ludzi z tyłu, napięcie i strach, czy dobrze robię. Wtedy podniosłem ręką fałd materiału, o kolorze złotym, i pełen niepokoju spojrzałem na napis: był na swoim miejscu, ujrzałem z bliska wyraźnie trzy litery „IHS” i wtedy wszyscy za mną i ja sam poczułem ulgę i radość, a wszystko inne gdzieś prysło. Zaraz po chwili sen się skończył, a po przebudzeniu poczułem się o wiele lżej.

***

czterdzieści lat marszu mozolnego przez pustynię po drodze drogę traciłem co chwila żadnej nawet z najlichszego lnu tkanej pociesznej fatamorgany… i żywego ducha nie było wcale teraz wspiąłem się na szczyt wysoko i jak Mojżesz widzę ziemię przeznaczoną czy dojdę — kto wie on jednak nie dotarł nie miał komórki, auta, laptopa ani dobrych butów na stopach.

***

na morzu samotnym nadziei fale wzbierają radości mewa z krzykiem się zrywa choć pusto na plaży i ludzi tu nie ma jakaś zbłąkana dusza nieżywa … siedzi smutnie zwieszając co głową wtedy było na stromym nabrzeżu i wzrok w w oczy przechodnia wbija może to dawna kochanka czyjaś a może mgła tylko w wodach odbita tak dziwna…

***

nieczyste nad nami powietrze mroczne meandry myśli nieczyste są chmury nad miastem … nieba nad nami pobladły a prawo moralne dziś zmarło gdzie iść od gwieździstych rozdroży czy pozostało coś jeszcze…

***

w którymś śnie usłyszałem jej smak coś jakby kryształ i jakby skarb nie do zagrania na jawie na żadnym znanym instrumencie… nie do usłyszenia ani zobaczenia muzyka, starsza siostra poezji wierna przyjaciółka tych którzy chcą więcej czegoś..

***

katedra strachu stoi solidnie na fundamentach wyobraźni pradawnej pnie się wysoko jak drzewa w strasznym lesie kto tutaj wchodzi niech żegna się z nadzieją … budowałem ją latami najpierw wybrałem miejsce — odludzie otoczone fosą nie do przebycia potem wykopałem rowy alienacji na beton i rozpocząłem budowę cegła po cegle i witraż za witrażem na których same żmije węże i okropne twarze gdy skończyłem uroczyście poświęcili ją ludzie dla których byłem w oku solą stoi solidnie katedra strachu gdyby ją chcieć rozebrać musiałbym od góry: zdjąć z iglicy krzyż niewiary w siebie kopuły kompleksów nawy braku miłości z ołtarzami bóstw złośliwych i główny na którym zamiast miłości co absolutnym cierpieniem zbawia tylko gromada złych duchów harcuje i ujada twarze z obrazów ponure pozdejmować i organy stale tę samą melodię grające schować katedra strachu jest mocna muszę muszę jej w końcu sprostać.

***

zamknięta w oknie za kratami widzę oczy smutne mojej mamy którą tu przywiozło pogotowie ratunkowe ku zgrozie rodziny ona na “C” rezydowała — ja niżej na parterze i kiedy tylko mogła schodziła żeby mnie odwiedzić… czasami i ja schodami szedłem aby mamę zobaczyć w te niebezpieczne listopadowe powietrza gdy ze spaceru na przepustce z babcią wracaliśmy widziałem jak kraty ściska rękami mama a mnie serce prysło chciałem coś krzyczeć — słowa w gardle więzły na szczęście ktoś ją zawołał i od okna odeszła dziś mama jest zdrowa — ja też się podniosłem i żyjemy daleko od siebie ale jakoś równocześnie jak dwa drzewa które jeden mają korzeń i jeden pień jak ludzkość cała która mi najlepszą z możliwych matkę dała.

/Mamie z wdzięcznością/ Starołęka, 30.12.16 godz. 16.31.

***

do rąk trafiła mi stara po babci książka spośród pożółkłych stronic Słowackiego wypadła na komputer zasuszona koniczynka czterolistna… i kawałek wyrwanej z zeszytu szkolnego kartki “Lekcja” i niżej kredkami: “Ala ma coś” przebiegłem rzutem oka babci życie i znak uznałem za szczęśliwy bo dobre miała serce i dobrą śmierć we śnie miała.

***

szary potwór asfaltu dzielnie połykał setki kilometrów nadziei … nad miastem znowu zawisł miecz.

***

wysokie filary jak drzewa w słowiańskiej puszczy dźwigają lekko mury świątyni na moment wszedłem nie wiem dlaczego właściwie wcale wchodzić nie chciałem … z obrazów spojrzenia surowe spadały postaci ciemne sprzed wieku wieków ja obok w rogu przy kaplicy jakiejś stałem i wtedy nagle trzy razy w cieniu zastukało myślałem że penitent jakiś rozgrzeszenie dostaje gdy wtem konfesjonał pusty całkiem ujrzałem…

***

pamiętam wszystko i ten refektarz i Ciebie jak smutno patrzyłaś gdzieś wgłąb mnie spojrzałem się głęboko w oczy Twe błękitne… i myśl jak błyskawica zakwitła — będziesz ze mna potem imieniem tylko niedbale rzuciłem „jeśli chcesz, wiesz gdzie mnie szukać” i na koniec obiadu przy wspólnej modlitwie na wolę Jedynego zdałem się całkowicie dziś już lata cztery minęło a nam się zdaje jakby wiek upłynął czas zwolnił dla nas — czas stanął jak wryty nigdzie takich nie znalazł jak my.

/Beatce, z wdzięcznością za wszystko, 28.12.16r 14.29/

***

w innym czasie to się działo choć w miejscu tym samym babcia zawsze co dzień ta sama i świat też bardziej stabilny zamiast “nowoczesności płynnej” olejem co wylał się z głowy fundamenty kamienic wiecznych mijaliśmy ot tak sobie… nigdzie nie spiesząc i za niczym nie goniąc słowa “flow” nie znając ani “uważności” praktykowało we mnie serce jeszcze dość silne i mężne w tamtym czasie świat wyglądał tak jak się patrzyło nie w głowach nam jakieś teorie i “różnie” tkwiły na rogu kamienic przedwiecznych smok groźnie w dół ulicy spoglądał jakby zaraz chciał się zerwać — tak jak artysta żądał ale on cierpliwie nas przepuszczał wiedząc “sami swoi” swojsko było na Łobzowskiej swojsko na placu Wolności gdy do domu wracaliśmy zaraz zmierzch sinobrody zapadał kładła mnie babka do pierzyn wielopiętrowych i poduch lampy gasiła i tylko jedna wieczna się tliła tak na wypadek wszelki gdyby smok do okna nadleciał i przez sen chciał pogadać.

***

nieczęsto staję przed lustrem włosy czesze wiatr od północy zmarznięte uczucia puszczone na wodzy skamlą o jedną więcej miskę zupy … jeśli w tym życiu o coś jeszcze chodzi i jeśli sens chcemy dziecięcy odnaleźć to trzeba raczej światu z drogi schodzić niż razem ze światem na dole się znaleźć albowiem głupstwo wszystko dokoła choćbym świat cały zdobył nieogarniony to nic bym nie zyskał prócz rozczarowania i duszę bym stracił — cóż jeszcze więcej stracić można…?

***

czasem cicho przed snem szumi wodospad w glowie wtedy o niebie nie dumam ani edenskich ogrodach pragne jedynie w pustke skoczyc doslownie i zniknac i roztopic siebie w tym ktorego tak dziwnie nazywaja … „bogiem”…

***

linia porwana na strzepy pazurami czasu dlugo nie zszywana na dloni widoczne pekniecie jak na dloni rozdwaja sie gdzies w polowie… magicznym kregiem czasu niebylego ktorym nic nie wlada silniej niz tesknota za czasem prostym ale bogatym
kiedy ptak byl ptakiem a kwiat byl tylko kwiatem ryby w wodzie najchetniej plywaly ludzie do gardel sobie nie skakali w kazdym razie nie tak czesto i chetnie niz dzis kiedy wszystkie nasze drogi krete jak korytarze krecie i labiryntu mroki piwnice na starym miescie i rozdzielone murem ogrody linia sie jedna stala i nie cud sie zdarzyl trzeba tylko bylo inna muzyke nastawic.

***

czerń chmury nad Śląsk nadciąga jak ptaka ciemne skrzydło zagarnia światło zabiera oddech ludzi wpędza w domostwa … ta chmura dziwną się zdaje takiej tu nie widziano cóż znaczyć może — ja nie wiem czy groźba to czy coś więcej jedziemy zamknięci w metalu pod chmury czarnym skrzydłem nas też tu nie widziano lecz my wieziemy nadzieję…

***

w głowie mi zaszumiało świeże młode wino ktoś wczoraj umarł — ktoś komuś najdroższy zginął … dla niego to granica której przekroczyć niepodobna dla mnie to informacja aż czuję się jej niegodny w głowie mi stale szumi podziemne wielkie morze i ptaki nad nim lecą a mnie się spokój marzy…

/Kraków, Pod Palmą, II dz. Bożego Narodzenia 2016 z Beatką najdroższą duszą w kosmosie, godz. 18.14./

***

ukochaną na spacer dzisiaj wziąłem uliczkami starego miasta ręka w rękę idąc w wysokich oknach kamienic wzrok topiłem bruk z „kocich łbów” pod butami gadał… a nam się zdawało że to przeszłość gada ukochana fotografię zrobiła mnie w dwie cyfry zamieniając w powietrzu święta wisiały a ludziom w sercach było błogo spacer się skończył — jutro świąt nie będzie dom i praca i wiara tylko niedzielna zanim w dal siną ruszymy chcielibyśmy bardzo życzyć wszystkim nadziei — jej zaufać warto…

***

stanąłem pod bramą auto naprzeciw zaparkowalo podeszła do mnie chyba porozmawiać chciała … włosy zlociste wiatrem uczesane wyjęła mentola — o ogień prosiła staliśmy cicho chwilę już się nie odezwała potem jak sen zniknęła mnie serce zabolało…

***

zanim zasiądę do wieczerzy zamiast odmawiać wystygłe pacierze oczy zamknę i wzwyż wysoko wzlecę nad krajem mym biednym pierwszą gwiazdę… zaświecę zamiast murów które zawsze kłamią opasujących dokoła nas zewsząd jeśli Polskę ratować wymarzyłeś zrób tak razem z poetą dłoń weźmiesz z lewej — dłoń chwycisz z prawej i dokoła Polski braci siostry ustawisz potem tylko znak cichutki — dyskrecją mocną iskrę z serca do serca przez kraj nasz prosto wyślę…

***

nie czuje Cię moje serce nie czuje Ciebie mój duch a Oblicze Twoje jest wierne I Jesteś Mistrzem mych dróg. … nie czuje Ciebie ma dusza nie widzi biedny mój wzrok a Miłość Twoja porusza wciąż idę za Tobą pod prąd. nie widzą Cię moje oczy nie słyszą Cię moje uszy a Jesteś światłem w pomroczy a Jesteś pieśnią mej duszy.

***

przełamałem się nareszcie umówiłem na spotkanie tak zwyczajnie tak prosto… wyznaczyłem czas i miejsce i przybyłem punktualnie usiedliśmy w ławce nie było w krąg nikogo przez nawę sunął wiatr strzepując z witraży stuletni pył rozmawialiśmy przez kwadrans poczułem się nagle dobrze zaprosił mnie znów jutro na rozmowę twarzą w Twarz sam Jezus — tak, ten słynny Nazarejczyk.

***

wyjmuję papierosa czytając: „palenie zabija” czytam w ludzkich oczach w głębi dna czarny napis: … „sumienie zabija”.

***

Ojcze który Jesteś niebem Matką i Bratem dziś cała Ziemia płacze i wzdycha do Ciebie jedynego … któryś stworzył wszystko któryś zbawił wszystkich któryś uświęcił wszystko nie obracaj swego wzroku od nas wszystkich cierpiących I czasu coraz mniej lecz za późno nie jest nigdy

***

noszę ze sobą notes i długopis stale mam pod ręką gdy tylko natchnienie przypłynie wyciągam go i łowię… …

***

na starej latarni wrona siadła niżej kocur bury pazury ostrzył patrzyłem bezmyślnie i nagle błysk w oku wronim zabłysnął kot wspiął się na płotek ogonem wronie pogroził i uciekł.

***

klei się coś od dłuższego czasu wisi w powietrzu nowa awantura czekam aż los mi kartą sypnie szlema wtedy wygram blotki dostaję więc blefować muszę karta chodzi różnie — - zupełnie jak dobre i niedobre dni przeplatane mrokiem na wylot.

***

znowu nic nie zrobiłem dzień cały na niczym minął to co zawsze we mnie się kłębiło ktoś pewnie wygrał totka komuś sny się spełniły a mi idzie życie jak we śnie gdy musisz uciekać
nogi skute mrozem i ani rusz do przodu.

***

jutro nadejdzie jak wczoraj nadeszło dziś się przesunie aż pod horyzont czas zatańczy wkoło po czym wzniesie się wysoko przestrzeni więcej nam potrzeba wolnej jak dusza kiedy ciała nie ma.

***

lekko się świeci ziemia neonami za zakrętem bar a w nim najlepsze dają dania wszyscy tu trafiają zanim dalej ruszą świat objechać bezpowrotnie z drugiej wrócić strony.

***

zobacz czy czasem nie jesteś sobą może się okazać że tamta zza lustra nie taka zła i kto wie — może cię pokochać dziś jeszcze jeśli chcesz jutro i tak nie będzie taka sama zamieni srebra na taflę lodu zakręci pirueta i ruszy po bandzie do przodu…

***

zdążyłem na czas zanim bramy zamknięto wszedłem przez korytarz na podwórko i stanąłem pod jedynym drzewem oświetlonym kolorowo sypnęło bielą — gruchnęły z góry śpiewy… coś w powietrzu wybuchło radością we krwi w krąg dookoła stanęły boskie istoty i przeleciały od parku łabędzie zanim schodami wszedłem obróciłem wzrok za siebie zobaczyłem kogoś znajomego odbitego na szybie siebie samego o tyle dekad młodszego dziadek pomachał znajomym gestem obrócił się i wrócił skąd na moment przyszedł.

***

zgasną światła miejskiego wieczoru spadnie gwiazda z wysoka jak omen

wybuchną lustra zza których patrzałem i trzasną lody na rzece ponad lasami … rozbije się atom świata nad ziemią w proch zetrą piaski pustynne i świece roztrzaska się obraz każdy na suficie w try miga przelecą dni nad zenitem zgasną światła i spadnie gwiazda wybuchną obrazy senne zza luster grom zagrzmi i błysk w głowie trzaśnie zgaśnie to życie, na pewno zgaśnie.

***

peron starego dworca późną nocą stoję sam a nieco dalej nieużywana bocznica ślepy tor dobiega przy białym słupku końca dalej tylko zeschła trawa… liście zamiatane powiewami podmuchów wiatru trochę dalej semafor z niebieskim światłem grupka tutejszych na zapadłym dworcu przechodzi ulicą budynek dworca pamięta zaprzeszłe czasy ceglaste ściany przetykane dzikim winem znikąd pociągu stoję na dworcu myśląc skąd się tu wziąłem nagle światła i w kościele dalszym dzwony zrywam się zlany potem znów spóźnię się do szkoły.

***

zamknąć myśli w jednym słowie to niemożliwe — każdy tak powie i zaraz doda w literze nie zmieścisz nawet kropli tygla uczuć bolesnych nawisłych jak sopel z rynny sterczący lodu… jeśli zamknąć w słowie to słowo które znaczenia stale myli a literze prawo nie ducha zostawić niech żyje w zdaniu nic poza „wyszedł z domu o piątej” nie schowasz więcej i więcej chcesz czytać — aż gdy od tego skonasz zacznij od zdumień wezbranych falami oceanu uniesień idąc plażą przypatrz się komuś kto jak ty chciał być szczęśliwy i dalej w schodzące do wody słońce patrząc użyj swej mocy ludzkiej aby łzę choć jedną bursztynu uronić zanim zachód zaćmienie obejmie pamiętaj o jednym zdaniu które warto wspominać każdy ma takie w swym wnętrzu jak bilet bezpowrotny do szczęścia jak powrót z nicości do życia.

***

modlitwa nie musi być na głos w cichej komnacie serca dusza na oścież otwarta ranami ciętymi ranna … kiedy modlić się przyjdzie pora lepiej do izdebki swej wniknąć zamknąć drzwi wszystkie i okna wewnątrz siebie długo pozostać modlitwa to może być chwilka jak przystanięcie na rozdrożach życia dokąd dalej — zapytasz … milczeniem odpowiedzą ci echa.

***

kursor miga zachęcająco jakby prosił o natchnienie biała plama ekranu czerni się co chwila… jestem na półmetku i stale zaczynam

***

pośpiechem nie dogonię pociągu lepiej poczekać na następny zdyszany zwalniam obok toru staję i obracam twarz wrócę spokojnie na peron i kiedy semafor zaiskrzy dwie lampy w dali zobaczę jak sen wielki który się ziścił.

***

nie żyliśmy jak powinno się żyć zanim umrzemy zobaczmy jak jest i nawet gdy w połowie zaczniesz zdążysz naprawić bo chcesz świat nie powinien taki być jest jaki jest nie wie jednak nikt z naszej paczki jak powinno dobrze się być życie jest może niedobre

czy lepiej źle żyć niż wcale…? pytanie jakich wiele zadałem ktoś chciał powiedzieć — - słyszeć nie chciałem…

***

zanim akord ostatni rozbłyśnie nocnymi neonami na mieście jeszcze życie nas draśnie sztyletem cierpienia niejednym dwie cięte rany na twarzy niewidzialne dla tych co daleko zbliżę się by bliżej być tej Twarzy która przypomni mi wieki nim świat spłonie ze wstydu nareszcie słońce spali plewy i chwasty raz dane życie mamy zbyt wcześnie raz tylko — dlatego na zawsze…

***

w ostatnim dniu i wśród ostatków nocy sam podejdę samotnie pod górę wysoką nikogo tam nie wpuszczą — zaproszą jak gangsterzy jak zawsze uprzejmie lecz bard… zo stanowczo ostatni dzień minie tak jak mijał dotąd ostatnia noc odkryje wszystkie zmarnowane lata ostatni raz wiatr piachem sypnie zbyt szczodrze ostatni pocałunek ktoś mejlem prześle zanim moje światło zgaśnie i każdą sekundę wyświetlą i każdą ukażą winę obrazy zleją się w całość nareszcie śmiało i dopiero wtedy się dowiem czego serce tak naprawdę chciało potem sprawnie wyniosą powłokę doczesną umyją ubiorą i gdzie trzeba zawiozą sama rutyna — odkopią i zakopią ksiądz pokropi a grudy będą spadały chór zagrzmi płosząc ptactwo i nagle świat się taki mały stanie ktoś jeszcze może łzę ukradkiem uroni nad losem niepewnym poety który istniał a mógł się przecież wcale nie narodzić…

***

Бесплатный фрагмент закончился.

Купите книгу, чтобы продолжить чтение.